Strona:X de Montépin Dziecię nieszczęścia.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jak stryj zechce, a ponieważ przed chwilą obdarzyłeś mnie tytułem dyplomaty, napiszę zaraz do margrabiny liścik dyplomatyczny, ażeby liczyła na mnie i z nikim się już nie wiązała... Ale też już ani słowa o tem... Berta idzie...
Rzeczywiście młode dziewczę, pełne wdzięku, uśmiechnięte, ale trochę niż zwykle bledsze, zbliżało się w tej chwili do ojca i swej przyjaciółki, ani się domyślając, że tylko co roztrząsano sprawę wielce ważną, od której zależeć może jej przyszłość.
Pierwsze godziny poranku upłynęły prędko. Śniadanie było wesołe, ponieważ Berta przemogła swój dziwny niepokój i baronowa prawie zaraz po przekąsce, t. j. około południa wsiadła do powozu z powrotem do siebie, obiecując, że niedługo znowu przyjedzie.
P. de Franoy nie zapomniał wcale obietnicy uczynionej poprzedniego dnia przez Sebastyana Gérarda i z niecierpliwością oczekiwał młodego oficera, mającego być przeciwnikiem jego na szachownicy.
Pogoda była tak piękna, prawie tak ciepła, jak w przeddzień; jenerał kazał też przynieść szachy, cygara i orzeźwiające napoje nie do salonu, ale do znanej nam już altany w parku
Sebastyan przyjechał na trzy minuty przed drugą. O drugiej siedział już naprzeciw pana de Franoy i partya zaczęła się natychmiast.
Zaledwie nastąpiły pierwsze posunięcia, gdy ukazała się Berta z robótką szydełkowę w ręku. Kapitan wstał i ukłonił się dziewczęciu z uśmiechem. Hrabia zmarszczył brwi.
— Po cóżeś tu przyszła, moja droga? — spytał