Przejdź do zawartości

Dwoisty pokój

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Charles Baudelaire
Tytuł Dwoisty pokój
Pochodzenie Drobne poezye prozą
Wydawca Księgarnia D. E. Friedleina, E. Wende
Data wyd. 1901
Miejsce wyd. Kraków, Warszawa
Tłumacz Helena Żuławska
Tytuł orygin. La Chambre double
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.
DWOISTY POKÓJ.

Pokój podobny snowi, pokój zaiste duchowy, w którym atmosfera zastygła jest lekko zabarwiona różem i błękitem.
Tu dusza nurza się w kąpieli lenistwa, przepojonej wonią żalu i pożądania. — Jest to coś mglistego, niebieskawego i różowawego: marzenie rozkoszy w półmroku.
Sprzęty biorą kształty wydłużone, przeciągłe, omdlałe. Sprzęty zdają się marzyć; chciałoby się rzec, że są obdarzone życiem somnabulicznem, jak minerały i rośliny. Materye mówią swym językiem niemym, jak kwiaty, jak nieba, jak zachodzące słońca.
Na ścianach nie ma nic, coby raziło zmysł artystyczny. Wobec marzenia czystego, odczucia niepodzielnego, sztuka określona, sztuka pozytywna jest bluźnierstwem. Tutaj wszystko posiada potrzebną jasność i rozkoszny mrok harmonii.
Nieujęta zła woń najwyszukańszego doboru, z którą się miesza leciuchna wilgoć, unosi się w tej atmosferze, gdzie duch w sen się kołysze wrażeniami cieplarni.
Mgła muślinu pada obficie przed oknami i przed łóżkiem; rozlewa się w śnieżnych kaskadach. Na tem łóżku spoczywa Bóstwo, królowa marzeń. Ale skąd się ona tu wzięła? Kto ją przyprowadził? Co za moc magiczna posadziła ją na tym tronie marzeń i rozkoszy? Mniejsza o to! Otóż jest! Ja ją poznałem.
Otóż zaprawdę oczy jej, których płomień przeszywa zmierzch; te subtelne i straszliwe źrenice poznałem po zatrważającej zdolności rzucania uroków. One przyciągają, one pokonują, one pochłaniają wzrok nierozważnego, który się w nie wpatrzy. Często się w nie wgłębiałem, w te czarne gwiazdy, co zmuszają do ciekawości i podziwu.
Jakiemuż przyjaznemu demonowi mam do zawdzięczenia, że jestem w tem otoczeniu tajemnicy, milczenia, pokoju i woni? O błogości! to co nazywamy powszechnie życiem, nawet w nadmiarze szczęścia, nie ma nic wspólnego z tem życiem najwyższem, które teraz poznaję i którem się rozkoszuję z minuty na minutę, z sekundy na sekundę!
Nie! nie ma już minut, nie ma już sekund. Czas zniknął; Wieczność panuje, wieczność rozkoszy!
W tem nagle zabrzmiało u drzwi uderzenie straszliwe, ciężkie — i zdało mi się, jakoby w śnie piekielnym, iż ktoś mnie wali w brzuch motyką.
A potem Widmo weszło. To woźny sądowy przychodzi mnie męczyć w imieniu prawa; podła nałożnica przychodzi krzyczeć o litość i dodać ohydę swego życia do boleści mojego; lub też smyk redaktora, który się upomina o dalszy ciąg rękopisu.
Pokój rajski, Bóstwo, królowa marzeń, Sylfida, jak mówił wielki Réné, całe to czarnoksięstwo znikło za uderzeniem, którem Widmo zakołatało.
Zgroza! przypominam sobie! przypominam. Tak, ta licha izba, ten przybytek wieczystej nudy — to jest moje. Oto głupie meble zaprószone, poobtrącane, kominek bez płomienia i żużla, upstrzony plwocinami; smutne okna, na których deszcz wyznaczył bruzdy w prochu; rękopisy przekreślane i niezupełne; kalendarz, w którym ołówek zaznaczył złowrogie daty!
A tę woń z innego świata, którą się odurzałem z wrażliwością wyrafinowaną, niestety! zastąpił smrodliwy zapach tytoniu zmieszany z jakąś wstrętną pleśnią. Oddycha się tutaj wonią starzyzny i spustoszenia.
W tym ciasnym, a tak bardzo wstrętnym świecie, jeden tylko przedmiot znany mi się uśmiecha: flaszeczka laudanum; dawna i straszna przyjaciółka; jak wszystkie przyjaciółki, niestety! szczodra w pieszczotach i zdradzie.
O tak! Czas wrócił; czas panuje jako władzca teraz i wraz z wstrętnym starcem powrócił jego demoniczny orszak Wspomnień, Żalów, Spazmów, Bojaźni, Udręczeń, Zmór, Złości i Newrozy.
Zapewniam was, że sekundy teraz znaczą się uroczyście i silnie, i każda wyglądając z zegara mówi: „Ja jestem Życie, nieznośne, nieubłagane Życie!“
W życiu ludzkiem jest tylko jedna sekunda, której posłannictwem oznajmić dobrą nowinę, dobrą nowinę, która każdemu sprawia niewytłumaczoną trwogę.
Tak! Czas panuje; objął napowrót brutalne samowładztwo. I popycha mnie, jak gdybym był wołem, podwójnym ościeniem: „A nuże, zawłoko! poć się, niewolniku! Żyj, potępieńcze!“






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Charles Baudelaire i tłumacza: Helena Żuławska.