Przejdź do zawartości

Strona:Charles Baudelaire - Drobne poezye prozą.pdf/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i którem się rozkoszuję z minuty na minutę, z sekundy na sekundę!
Nie! nie ma już minut, nie ma już sekund. Czas zniknął; Wieczność panuje, wieczność rozkoszy!
W tem nagle zabrzmiało u drzwi uderzenie straszliwe, ciężkie — i zdało mi się, jakoby w śnie piekielnym, iż ktoś mnie wali w brzuch motyką.
A potem Widmo weszło. To woźny sądowy przychodzi mnie męczyć w imieniu prawa; podła nałożnica przychodzi krzyczeć o litość i dodać ohydę swego życia do boleści mojego; lub też smyk redaktora, który się upomina o dalszy ciąg rękopisu.
Pokój rajski, Bóstwo, królowa marzeń, Sylfida, jak mówił wielki Réné, całe to czarnoksięstwo znikło za uderzeniem, którem Widmo zakołatało.
Zgroza! przypominam sobie! przypominam. Tak, ta licha izba, ten przybytek wieczystej nudy — to jest moje. Oto głupie meble zaprószone, poobtrącane, kominek bez płomienia i żużla, upstrzony plwocinami; smutne okna, na których deszcz wyznaczył bruzdy w prochu; rękopisy przekreślane i niezupełne; kalendarz, w którym ołówek zaznaczył złowrogie daty!
A tę woń z innego świata, którą się odu-