Przejdź do zawartości

Strona:Charles Baudelaire - Drobne poezye prozą.pdf/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

siada potrzebną jasność i rozkoszny mrok harmonii.
Nieujęta zła woń najwyszukańszego doboru, z którą się miesza leciuchna wilgoć, unosi się w tej atmosferze, gdzie duch w sen się kołysze wrażeniami cieplarni.
Mgła muślinu pada obficie przed oknami i przed łóżkiem; rozlewa się w śnieżnych kaskadach. Na tem łóżku spoczywa Bóstwo, królowa marzeń. Ale skąd się ona tu wzięła? Kto ją przyprowadził? Co za moc magiczna posadziła ją na tym tronie marzeń i rozkoszy? Mniejsza o to! Otóż jest! Ja ją poznałem.
Otóż zaprawdę oczy jej, których płomień przeszywa zmierzch; te subtelne i straszliwe źrenice poznałem po zatrważającej zdolności rzucania uroków. One przyciągają, one pokonują, one pochłaniają wzrok nierozważnego, który się w nie wpatrzy. Często się w nie wgłębiałem, w te czarne gwiazdy, co zmuszają do ciekawości i podziwu.
Jakiemuż przyjaznemu demonowi mam do zawdzięczenia, że jestem w tem otoczeniu tajemnicy, milczenia, pokoju i woni? O błogości! to co nazywamy powszechnie życiem, nawet w nadmiarze szczęścia, nie ma nic wspólnego z tem życiem najwyższem, które teraz poznaję