Przejdź do zawartości

Dusza Zaczarowana/I/Część pierwsza/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Dusza Zaczarowana
Podtytuł I. Anetka i Sylwja
Część pierwsza
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Lwów; Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. L’Âme enchantée
Podtytuł oryginalny I. Annette et Sylvie
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część pierwsza
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała księga I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Anetka znalazła się nagle pośród ruin swego pałacu. Doznawała jakiegoś niewyraźnego, a skomplikowanego uczucia. Była to gorycz nieznośna, jakiej wolałaby nie znać, dławiąca ją chwilami za gardło. Wszakże za wolną się miała od przesądów, a tu myśl, że ta piękna siostra... Ach, cóż za klęska. Radaby była łzom. O cóż jednak płakać? To nie ma sensu. Czyżby znowu uczuwała zazdrość? Nie!
Wzruszyła ramionami i wstała, nie chcąc dalej snuć tych myśli. A myślała o tem ciągle. Kroczyła zamaszyście z komnaty do komnaty, dla rozrywki, a niebawem stwierdziła, że powtarza przechadzkę siostry. Myślała wyłącznie o niej, o niej i... tym człowieku... Tak, tak, to zazdrość! Nie! Nie! Uderzała ze złością nogami w dywan. Nie chciała się przyznać, ale mimo wszystko ból gryzł ją w serce. Jęła się tedy rozważań moralnych. Cierpiała tu jej czystość. Była naturą złożoną, bogatą w sprzeczne instynkty, które nie miały dotąd sposobności zetrzeć się z sobą, to też nie brak jej było również purytanizmu. Nie religijne ją jednak zajmowały skrupuły. Wychowana przez ojca sceptyka i matkę wolnomyślną, bez jakiejkolwiek przynależności kościelnej, nawykła dysputować o wszystkiem i nie wahała się poddawać żadnego z zabobonów społecznych badaniu rozumu. W teorji godziła się na wolną miłość i często podtrzymywała jej prawa w rozmowach z ojcem, czy towarzyszami studjów, zaś w tych poglądach mieściło się dużo młodzieńczej chętki okazania swej postępowości. Wolność w zakresie miłości uznawała szczerze za legalną, naturalną, a nawet rozsądną, nigdy też nie miała za złe pięknym paryżankom, że żyją, jak im się podoba, spoglądając na nie z większą znacznie sympatją, niźli na inne kobiety z jej mieszczańskiego świata. Cóż ją tedy dotykało w tym właśnie przypadku? Wszakże Sylwja korzystała jeno ze swego prawa. Z prawa?... Nigdy... inne, tak... ale ona tego prawa nie posiadała. Przyznajemy więcej swobody ludziom, których stawiamy niżej. Wobec siostry swej i niej samej, Anetka sięgała słusznie, lub niesłusznie... tak, słusznie, po surowszą miarę moralną. Miłość jedyna i wyłączna wydała jej się arystokratyzmem serca. Sylwja się poniżyła, a Anetka jej to wzięła za złe. Miłość wyłączna... ku sobie! Któż może zaprzeczyć prawa zazdrości? Ale im bardziej ją potępiała, tem ją miłowała bardziej. Jakże silnie potępiamy osoby kochane!
Tymczasem działał tajemnie czar młodszej siostry. Anetka uczuła, że gniew jest daremny, że trudno żądać, by była inną niż jest, i doznawała teraz uczuć odmiennych, w pierwszym zaś rzędzie ogarnęła ją ciekawość. Wbrew jej woli, umysł starał się wyobrazić sobie sposób życia Sylwji. Myślała nad tem do nieskończoności, nieraz stawiając się na jej miejscu, i uczuwała zakłopotanie wobec tego, że nie czuła się wcale źle. Oburzenie na siebie samą i bunt uczynił ją surowszą wobec Sylwji. Gniewała się na nią dalej i zabroniła sobie formalnie odwiedzać siostrę.
Sylwja nie troszczyła się wcale brakiem jakiegokolwiek znaku życia od siostry. Poznała ją, osądziła i pewną była, że Anetka wróci, a czekanie nie ciężyło jej zgoła. Miała czem zająć serce. Przedewszystkiem posiadała kochanka, który, coprawda, zajmował jeno kącik w jej sercu i to na termin niezbyt długi, prócz tego zaś nie brakło jej innych rzeczy. Polubiła Anetkę szczerze, ale żyła bez niej lat blisko dwadzieścia, tedy mogła przetrzymać kilka tygodni rozłąki. Domyślała się, co zaszło w duszy siostry, i bawiło ją to, a przytem budziło coś w rodzaju resztek nienawiści. Były dwoma wrogiemi rasami i klasami, i nie dając poznać po sobie, Sylwja podczas wizyty u siostry porównała jej życie ze swojem.
Myślała:
— Koniec końcem widzisz, każdy ma coś dla siebie. Ja posiadam to, czego ci brak. Sądziłaś, że mnie masz, a to nieprawda. Rób sobie dalej pogardliwe miny, odymaj swe wypukłe wargi. Zadałam cios twym przesądom... ach co za cios, biedna moja Anetko!...
Śmiejąc się z osłupienia, jakie wyczytała na twarzy siostry, składała na swej dłoni pocałunek i zasyłała go nieobecnej. Mimo jednak, że przejście było dla Anetki ciężkie, nie gniewało to Sylwji. Mówiła jak do dziecka, nie chcącego połknąć łyżki gorzkiego lekarstwa, dmuchając niby to i przybierając ton żartobliwie serdeczny:
— Ano... otwórz dziobek, mała! Hopp... już po wszystkiem!
Nie szło zresztą o same konwenanse. Sylwja wiedziała, że dotknęła inne, głębsze uczucie siostry i szelma cieszyła się, czując jaką ma nad nią władzę. Wiedziała, że uczyni, co tylko zechce.
— Biedna Anetko, — mówiła sobie pofikaj trochę nogami! — pewną się czując, że ją „dostanie“ i szyderczo, a czule jednocześnie szeptała w myślach: Nie bój się, nie nadużyję ciebie!
Nie nadużyje? A czemużby nie? Wszak nadużywanie to radość nielada. Życie jest wojną, a zwycięzcy należy się wszystko! Jeśli przytem pokonany nie oponuje, to znaczy, że nie czuje się pokrzywdzonym.
— Basta! — zawołała. — Pokaże się, co będzie dalej!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Franciszek Mirandola.