Przejdź do zawartości

Dusza Zaczarowana/I/Część pierwsza/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Romain Rolland
Tytuł Dusza Zaczarowana
Podtytuł I. Anetka i Sylwja
Część pierwsza
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Lwów; Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. L’Âme enchantée
Podtytuł oryginalny I. Annette et Sylvie
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część pierwsza
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała księga I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Siedziała u okna zwrócona doń tyłem, a promienie zachodzącego słońca igrały po krągłym jej karku i ramionach. Wróciła właśnie do domu. Pierwszy to raz od całych miesięcy Anetka spędziła dzień cały na wsi, przechadzając się i pojąc słońcem wczesnej wiosny, co oszołamia, niby czyste wino, którego blasku nie mąci cień bezlistnego drzewa, a rzeźwi chłodny wiew uciekającej zimy. W głowie jej huczało, tętniło w arterjach, oczy zaś miała zalane falą jaśni. Pod powiekami Spuszczonemi widziała czerwone i złote lśnienia, czerwono-złoty nurt przelewał się przez całe jej ciało. Nieruchoma, stężała na krześle, zatraciła na chwilę świadomość...
Pośrodku lasu leży staw z plamą słońca, podobną oku. Wokoło krąg drzew, o konarach mchem porosłych. Uczuwa chęć kąpieli, Nagle jest rozebrana. Lodowata dłoń wody tknęła jej stóp i kolan. Dreszcz ją przejął rozkoszy. Przegląda się naga w złoto-różowym stawie, ogarnięta zawstydzeniem niejasnem i nieokreślonem, jakby jakieś oczy patrzyły z ukrycia. By ujść temu uczuciu, wchodzi w wodę, która jej sięga po brodę. Czarna woda obejmuje ją żywym oplotem, a ljany grube wiją się wokół jej nóg. Chce się uwolnić i zanurza się cała. Ponad nią, na powierzchni stawu błyszczy oko słońca. Rozgniewana uderza stopą w dno i wynurza się. Woda jest teraz szara, mętna, brudna. Ale na połyskliwej warstwie nawierzchnej błyszczy dalej słońce. Anetka, ogarnięta chęcią wydobycia się z mokrej, nieczystej toni, chwyta gałąź wierzby nad wodą zwieszonej. Liściaste, podobne skrzydłu witki okrywają nagie jej ramiona i biodra. Spływa cień nocy, chłód wieczorny rzeźwi ją dotknięciem...
Przychodzi do siebie. Kilka zaledwo sekund minęło od chwili, kiedy zapadła w marzenia. Słońce kryje się za wzgórza Saint-Cloud. Powietrze staje się zimne.
Wytrzeźwiona wstaje, drżąc potrochu i marszcząc brwi, niezadowolona, że dała się pociągnąć w stan półsnu, siada w głębi pokoju u kominka, przy ogniu. Miły to ogień, a palące się jasno polana mają zadanie raczej nęcić spojrzenie i dotrzymywać towarzystwa, niż ogrzewać. Przez otwarte okno płynie, wraz z wilgotnym powiewem wiosennej nocy, świegot melodyjny ptaków, co wróciły i zabierają się do spoczynku. Anetka marzy. Ale tym razem ma oczy otwarte. Znalazła się w świecie realnym, w swym pokoju. Jest znowu sobą, Anetką Rivière. Pochylona ku ognisku, różowiącemu młodą jej twarz, drażniąc stopą czarną kotkę, nadstawiającą brzuch ku złotym blaskom kominka, przypomina sobie osamotnienie swe, na chwilę zapomniane, przywołuje (znikniony z serca) obraz istoty, którą utraciła. Ubrana jest w ciężką żałobę, ma ślady niezatarte przeżyć bolesnych na czole i w fałdach ust, a spód powiek wezbrany jeszcze niedawno przelanemi łzami. Jest jednak zdrowa, świeża, pełna soków nowego życia, silna, rozrosła, nieładna, ale dobrze zbudowana, ma bujne, bronzowe włosy, złociste na karku, matową cerę, oczy jak kwiaty, a wszystko to, tchnące smętkiem osłaniającej ją melancholji, czyni ją niby młodą wdową, ścigającą znikający cień ukochanego.
Anetka była wdową w sercu swojem, ale ten, którego cień zatrzymać chciała drżącą dłonią, był jej ojcem.
Straciła go przed pół rokiem, w końcu jesieni. Młody jeszcze Raul Rivière (miał niespełna pięćdziesiątkę) zmarł po dwudniowej chorobie, na atak uremiczny. Od kilku już lat czuł się nie zdrowym i winien był szczędzić sił, nie zwracał atoli na to uwagi, nie spodziewając się tak nagłego końca. Był architektem znanym w Paryżu, dawnym pensjonarzem Villa Romana, przystojnym z urodzenia, chytrym i obdarzonym znakomitym apetytem. Fetowany po salonach, lubiany w sferach urzędowych, umiał przez całe życie, nie zdając się o to zabiegać, odbierać korzystne zlecenia, zaszczyty i dobre okazyjki. Postać jego, iście paryska, spopularyzowana była przez fotografje i rysunki po pismach, oraz przez karykatury. Czoło miał wypukłe, wydatne skronie, a głowę nosił pochyło, jak byk, gotujący się do ataku. Oczy, na wierzchu umieszczone, świeciły odwagą, włosy miał białe, bujne, przystrzyżone na jeża, muszkę na brodzie, twarz roześmianą, żarłoczną, minę sprytną, trochę bezczelną, ale pełną wdzięku i efronterji. Wszyscy go znali w Paryżu, zajmującym się sztuką i używaniem życia, a jednak nie znał go nikt naprawdę. Posiadał naturę podwójną i umiał się cudownie przystosowywać do środowiska celem eksploatowania go, a jednocześnie potrafił wyrąbać sobie skrytkę na życie tajne, własne. Posiadał mocne namiętności i grzeszył z rozmachem, nie zaniedbując krycia się z tem, a to dlatego, by nie gorszyć klientów. Urządził sobie również sekretne muzeum (per fas et nefas), którego drzwi uchylał jednak tylko nielicznym wtajemniczonym, nie liczącym się zgoła z panującą moralnością ogółu, a jednocześnie pozorne życie swoje uzgadniał z pracą oficjalną. Ni pośród przyjaciół, ni wrogów nie znał go nikt. Nie miał zresztą wrogów, a jeno najwyżej rywali, których w tak łagodny sposób zawsze deptał, że nie czuli doń urazy, ale niemal z uśmiechem prosili o przebaczenie za to, że się znaleźli na jego drodze. Bezwzględny ten i chytry człowiek umiał podtrzymać jednocześnie dobre stosunki ze swymi współzawodnikami i nie wyzyskiwać swych zwycięstw, co go chroniło od nieprzyjaciół.
Niestety, był mniej szczęśliwym w małżeństwie, bowiem żona nie umiała tolerować niewierności męża, mimo iż w ciągu dwudziestopięcioletniego małżeństwa mogła się była z tem do syta oswoić. Uczciwość jej była ponura, obejście chłodne, pochodziła z Lyonu i była piękna, odczuwała wszystko mocno, ale nie zdołała przywiązać do siebie męża, a mniej jeszcze posiadała talentu niedostrzegania tego, czemu przeszkodzić nie mogła. Nie skarżyła się z ambicji, nie umiała jednak zrezygnować i okazywała mu, że wie o wszystkiem i cierpi. Był wrażliwy (tak mniemał przynajmniej), przeto unikał myślenia o tem, ale żywił urazę do żony za to, że nie umie lepiej przysłaniać swych egoistycznych porywów. Od lat całych żyli niemal w separacji, ale kryli to milcząco, a zgodnie przed światem, tak że nawet córka, Anetka, nie zdawała sobie sprawy z sytuacji. Nie badała zresztą nieporozumień zachodzących pomiędzy rodzicami, było jej to niemiłe. Młodość ma dość własnych spraw i nie zajmuje się cudzemi.
Szczytem zręczności Raula Riviere było pozyskanie córki. Coprawda, nie uczynił nic w tym celu, bowiem zwyciężył sam jego artyzm. Nie padło ni słowo wymówki, nie wymknęła się ni jedna aluzja odnośnie do jakichś win żony. Był rycerski, a córce pozostawił trud domysłu. Uczyniła to nader prędko, bowiem działał na nią czar ojca. Cała rzecz polegała na tem, że nigdy nie obwiniał kobiety, która, będąc żoną jego, psuła mu życie przez niezręczność. W owej walce nierównej pani Rivière musiała zgóry ponieść klęskę i dopełniła losu swego, umierając przed mężem. Raul pozostał panem pola bitwy i serca córki. Przez pięć lat ostatnich Anetka żyła w atmosferze ujmującego ojca swego, który ją kochał i, bez złej woli zresztą, otoczył pokusami, jakie stanowiły przyrodzone mu środowisko. Szafował tem hojniej wobec córki, nie mogąc wyżyć się nazewnątrz, gdyż przez dwa ostatnie lata życia zapowiedź choroby, która go zabiła, zmuszała go do życia w zaciszu domowego ogniska.
Nic tedy nie mąciło zażyłości, łączącej ojca z córką, i napoły rozbudzone serce Anetki pałało głęboką doń miłością. Liczyła około dwudziestu czterech lat, ale młodszą była nad wiek, bowiem nie odczuwała przymusu pośpiechu. Jak wszyscy, mający długą przyszłość przed sobą, odczuwający tętnienie głębokich nurtów życia, żyła wśród ciągłego czekania na to, co ono przyniesie, nie licząc się z poszczególnemi faktami.
Odziedziczyła duszę obojga rodziców, od ojca biorąc rysy twarzy i ujmujący uśmiech, obiecujący więcej niźli chciała dać, a że była czystą, dużo więcej, niż byłaby zdolną uczynić, od matki zaś otrzymała pozorny spokój, umiar w zachowaniu i zasady moralne, mimo poglądów nader swobodnych. Owa dwoistość pociągała czarem uwodzicielskim jednej i rezerwą drugiej strony. Trudno było powiedzieć, który z temperamentów miał w niej przewagę. Własna jej natura pozostała dotąd niezbadana, zarówno ona sama, jak ludzie nic o tem nie wiedzieli, że mieścił się w niej świat tajny, nieznany. Była niby Ewa półśniąca w raju, nie uświadamiająca sobie własnych pożądań, bowiem nie zbudziły się, nie będąc potrąconemi. Starczyło wyciągnąć ręce, by ich sięgnąć, ale nie czyniła tego, pogrążona w słodkiej drzemce, a może też nie chciała tego uczynić. Niewiadomo, do jakiego stopnia sami się łudzimy, unikając spojrzeń tam, skąd zagraża niepokój. Wolała nie dostrzegać onego wnętrznego morza. Anetka taka, jaką znano, Anetka świadoma samej siebie, była to mała osóbka spokojna, rozsądna, praktyczna, panująca nad sobą, wyposażona wolą i poglądem na świat, która atoli nie miała dotąd żadnej sposobności wypróbowania tych cech swoich w walce z zasadami panującemi w świecie, czy też obowiązującemi w środowisku domowem.
Nie zaniedbywała świata, nie była zblazowana jego ponętami, przeciwnie konsumowała je z doskonałym apetytem, jednocześnie atoli odczuwała potrzebę zajęcia poważniejszego. Nabyła dużo wiadomości, skończyła kursa akademickie i zdała dwa rygoroza. Obdarzona inteligencją żywą, pożądała danych ścisłych, zwłaszcza w zakresie, który ją pociągał. Była to natura zdrowa i czuła potrzebę przeciwstawienia, z tytułu instynktownej konieczności równowagi, ścisłej metody badań, wolnych od niedomówień i mgieł, temu właśnie niepokojącemu czarowi wnętrznego życia, którego się bała, a który wbrew jej wysiłkom, w momentach słabości, czy bezwładu umysłowego jawił się u progu duszy. Aktywność ta jasna, czysta, jędrna i prosta za dowalała ją narazie, to też nie chciała myśleć, co nastąpi potem. Małżeństwo nie pociągało jej i odsuwała od siebie myśl o niem. Ojciec uśmiechał się, słuchając tych przesądów, ale ich nie zwalczał, gdyż dobrze mu z tem było.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Romain Rolland i tłumacza: Franciszek Mirandola.