Duchy i zjawy/Rozdział V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Duchy i zjawy
Podtytuł Wykład popularny z dziedziny medjumizmu i badań psychicznych
Wydawca Wydawnictwo Księgarni F. Korna
Data wyd. 1924
Druk Zakłady Graficzne „Gloria“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ V.
Co duchy mówią. Medja rewelacyjne. Jak się duchy zachowują. Objawy złe i brutalne.

Niejednokrotnie wspominałem, że rzekome duchy zasiadają wspólnie z uczestnikami seansów i rozmawiają z niemi.
Każdemu momentalnie nasuwa się pytanie co duchy mówią?
Niestety odpowiedź nie może wypaść zadawalająco. W większości wypadków zjawy mówią rzeczy oklepane i płytkie, jak wyraził się ktoś złośliwie „plotą same głupstwa“.
Zwykle skoro pojawi się zjawa, starają się obecni ustalić kim ona jest — przeważnie jednak przedstawia się sama.
Możnaby to uważać za dowód, że istotnie przybył duch, lecz niestety identyfikacja odbywa się w warunkach, nasuwających wielkie wątpliwości, szczególniej, o ile rzecz się ma w kółkach spirytystycznych.
Ukazuje się więc zjawa, jak twierdzą spirytyści duch. Wszyscy są podenerwowani, podnieceni. „Duch“ powoli zbliża się do jednego z uczestników. Ten wzruszony mówi: „to ty Zygmuncie!“ — „to ty ojcze!“ — gdyż zdaje mu się, że ustalił podobieństwo — a rzeczą jest zrozumiałą, że jak ktoś kogoś chce koniecznie zobaczyć, to w końcu go ujrzy.
Na to „duch“ mu zwykle odpowiada „tak, to ja“ — i sprawa jest załatwiona!
Spirytystom bowiem chodzi nie tyle o naukowe badanie, co o obecność „ducha“ — bowiem spirytyzm jest wiarą a priori, która pragnie nie analizy, lecz „duchów“ — wszystko jedno w jakich warunkach się one pojawią.
W innych wypadkach „duch“ przedstawia się za osobistość historyczną (Napoleona, Kościuszkę, Mickiewicza etc.) —
Następnie rozpoczyna się rozmowa. Naturalnie stawiane jest przedewszystkiem pytanie: co z nami się dzieje po śmierci?
Na to zjawy dają odpowiedzi niejasne i wykrętne. Albo mówią, że zabronionem jest im o tem opowiadać, albo też, że gdyby nawet powiedziały, to żyjący nie byliby w stanie tego pojąć; w najlepszym wypadku mówią, że po tamtej stronie — szczęśliwość jest tak wielka, iż gdyby ludzie się o tem dowiedzieli, nikt nie chciałby pozostać tu, na tym padole płaczu i paskarstwa!
Na dalsze, bliższe pytania — „duchy“ odpowiadają ogólnikami, lub nie mówią nic!
Jak widzimy więc, te seansowe rewelacje widm, są bardzo mało przekonywującym argumentem, iż istotnie przybywają do nas umarli.
Niejednokrotnie robiono próbę uproszenia rzekomego ducha, by celem ustalenia, że jest istotnie duchem, zechciał nam, żyjącym, powiedzieć coś takiego, co jest ludziom absolutnie nieznane np. odkrył prawa działania jakiejś nowej siły, lub ułatwił nowy wynalazek.
Rewelacja podobna „ducha“, byłaby rzeczą zupełnie wystarczającą dla przekonania nas, że naprawdę z istotami nadprzyrodnemi mamy do czynienia. Jedna taka rewelacja, jak słusznie zauważył dr. Schrenck Notzing, sprowadziłaby cały przewrót w stosunkach świata, znaczyłaby więcej aniżeli wszystkie dotychczas znane wynalazki!
Niestety żadna ze zjaw tego uczynić nie mogła!
Gorzej jeszcze! wiele zjaw nie mogło przytoczyć szczegółów ze swego życia na ziemi!

∗                    ∗

Znacznie większy materjał o życiu pozagrobowem dają nam medja rewelacyjne.
Jak wspominałem już medja rewelacyjne są to takie osoby, przez które, gdy znajdują się w transie, przemawia jakiś „duch“. Są to jakby aparaty odbiorcze komunikatów zaświata.
Medja rewelacyjne były i będą imponującym zjawiskiem... ale tylko istnienia zdolności nadnormalnych!
Możnaby zacytować szereg faktów uderzających.
Tak około 1873 r. chłopiec dość tępy, o elementarnem przygotowaniu, niejaki James nieomal nie umiejący czytać i pisać — dokończył powieści słynnego autora angielskiego K. Dickensa p. t. „Tajemnica Edwina Drouda“. Znakomity Dickens zmarł i pozostawił swój utwór zaledwie napisany do połowy.
Otóż James, jakoby pod wpływem „ducha“ Dickensa, pisze pozostałe rozdziały i cała krytyka literacka uznała, że nie różni się dokończenie niczem od prawdziwego stylu i sposobu pisania Dickensa.
Ostatnio w Anglji przez usta medjum rewelacyjnego począł przemawiać „duch“ słynnego poety Oskara Wilde’a.
Nie musi być biednemu Wilde’owi dobrze w zaświatach, gdyż skarży się on, że obecnie przebywa w takich ciemnościach, iż więzienie, w którem był osadzony za życia (Wilde odsiadywał karę 2 l. więzienia) — wydaje mu się w porównaniu ideałem.
U nas ostatnio przez usta pp. Domańskiej i Czernigiewicz poczęli przemawiać: dr. Ochorowicz, dr. Abramowicz i dr. Encausse-Papus.
Komunikaty otrzymane podczas powyższych seansów zostały zebrane i wydane przez dr. Franciszka Habdanka. Odnajdujemy je w jego książkach: „Z tajnych dziedzin ducha“, „Karta z zamkniętej księgi bytu“, oraz w ostatnio wydanej, świetnie napisanej pracy „Z zaświatów“, będącej poniekąd syntezą dwóch poprzednich, oraz zawierającą usiłowanie rozwiązania problemów życia pozagrobowego.
Dr. Habdank bynajmniej nie twierdzi, aby manifestująca się przez usta pp. Domańskiej i Czernigiewicz osobowość była istotnie duchem zmarłego dr. Ochorowicza. Podkreśla, to nawet, dodając wszędzie — „rzekomy duch“. Dr. Habdank zaznacza jedynie, że zarówno sam sposób ujmowania przedmiotu, jako też wyrażania myśli, nie różni się niczem od sposobu w jaki, w rzeczy samej, dr. Ochorowicz wypowiadał się za życia.
Rewelacje rzekomego „ducha“ dr. Ochorowicza są niezwykle interesujące.
Rzekomy jego „duch“ opisuje swoje ostatnie chwile na ziemi, uczucia jakich doznawał podczas konania, następnie opisuje odłączanie się ducha od ciała.
O ile więc śmierć następuje raptownie — duch odłącza się trudniej — o ile śmierć poprzedzona była przewlekłą chorobą — duch odłącza się łatwiej. Zmuszony jest jednak w obu wypadkach przebywać na ziemi aż do swego pogrzebu i asystować ceremoniom pogrzebowym, co rzeczą przyjemną nie jest[1].
Duch w zaświatach zatrzymuje cechy charakterystyczne, które mu były właściwe za życia na ziemi.
Czasami jest to nawet komiczne. Rzekomy „duch“ prof. Wszechnicy Warszawskiej Edwarda Abramowicza przez usta medjum p. Domańskiej tak kreśli swe wrażenia: „noszę się po Królestwie Niebieskim z przeróżnemi kłopotami: to chcę sięgnąć do notatnika — to przejrzeć plan wykładów... Spieszę się pytając: zdążę czy nie zdążę?“[2]
Odnajdujemy również informacje i co do sfer, w których obecnie przebywają „duchy“.
Słynny okultysta francuski dr. Encausse Papus, niedawno zmarły, przez usta medjum daje takie określenie: „w połączeniu i ponad widzialnym światem, w którym żyjecie, jest Świat Niewidzialny będący jednocześnie celem i ośrodkiem dążności pierwszego: jest to ów świat niewidzialny, zaludniony wszystkiem tem, co stanowi duszę świata widzialnego — świat, który wprowadza go na ścieżki dalszego, ów Świat — Dziecię, którego kroki i zamysły rozpraszałyby się inaczej w pogoni za barwnemi motylami i kwiatami spotykanemi na tych drogach“.
Określenie to jest bardzo ładne — ale nieco mgliste!
Niestety i tu muszę zrobić uwagę, że po za piękną formą i wielu głębokiemi myślami, w komunikatach „z zaświatów“ nie odnajdujemy nic takiego, co było by nam kompletnie nieznanem i przemawiało na korzyść manifestowania się istotnego duchów.
Rzekomy duch dr. Ochorowicza nie dał również kompletnie przekonywującego dowodu swego pozagrobowego życia!

∗                    ∗

Bodajże najbardziej sensacyjny jest opis seansów z medjum rewelacyjnem miss Piper, który odnajdujemy w książce Maeterlincka (p. t. „Śmierć“[3]). Nosi tytuł „Mrs Piper’s Hodgson Controle“ i wielu momentami przypomina rewelacje rzekomego „ducha“ dr. Ochorowicza.
Doktór Hodgson był sekretarzem amerykańskiej gałęzi S.P.R. — Society for Psychical Research i w ciągu długich lat poświęcił się badaniu medjum, Mrs. Piper, pracując z nią trzy razy na tydzień. Zapewniał on nieraz Mrs Piper, że gdy odwiedzi ją po śmierci, to ponieważ ma więcej doświadczenia niż inne duchy, seanse przybiorą lepszy obrót.
I rzeczywiście po zgonie, manifestuje się natychmiast. Przez usta medjum, pani Piper, rozmawia ze swym przyjacielem Williamem James’em, starając się za wszelką cenę dać mu dowód tożsamości.
Czy przypominasz sobie Williamie — mówi — że będąc na wsi u tego a tego bawiliśmy się z dziećmi w takie to a takie gry? —
„Istotnie, Hodgsonie, przypominam sobie“ — „Dobry to dowód, nieprawdaż, Williamie?“ „Doskonały, Hodgsonie!“ I tak dalej bez końca. Czasami jakiś bardziej znaczący wypadek, który wydaje się przekraczać zwykłe przenoszenie myśli podświadomych. Mowa np. o nieudanem małżeństwie Hodgsona, które było otoczone zawsze wielką tajemnicą, nawet dla najbliższych przyjaciół. — „Czy przypominasz sobie Williamie doktorkę z New-Jorku, członkinię naszego towarzystwa?“ — „Nie, nie przypominam sobie, ale o co chodzi?“ — „Jej mąż, jak się zdaje, nazywał się Blair“ — „Czy nie chcesz mówić o pani Blair-Thaw?“ — „Właśnie, a więc zapytaj się pan Thaw, czy na jednym obiedzie nie mówiłem z nią o pewnej pannie?“.
James pisze do pani Thaw, która odpowiada, że istotnie, piętnaście lat temu Hodgson mówił z nią o pewnej pannie, o którą napróżno się starał!
Fakt istotnie niezwykły! Lecz słuchajmy dalej. Jednego razu za życia Hodgsona, gdy towarzystwo S. P. R. którego był sekretarzem miało niedobór, jakiś bezimienny ofiarodawca przysłał summę konieczną na zaspokojenie potrzeb. Na ziemi Hodgson nie wiedział kto był ofiarodawcą: lecz po śmierci odkrywa go śród obecnych, mówi do niego i dziękuje publicznie. Kiedyindziej Hodgson, jak zresztą wszystkie duchy, skarży się na nadzwyczajne trudności, jakich doznaje, wyrażając swe myśli przez obcy organizm „Jestem — mówi on — jakby niewidomy, który szuka swego kapelusza“.
Lecz gdy William James stawia mu wreszcie pytanie: „Hodgsonie, co masz nam do powiedzenia o innem życiu?“ zmarły daje odpowiedzi wymijające i poczyna szukać wybiegów: „To nie fantazja nieokreślona, lecz rzeczywistość“ odpowiada. „Hodsonie“, nalega pani James, „czy żyjecie jak my, jak ludzie?“ — „Co ona mówi?“ zapytuje duch, udając, iż nie zrozumiał — „Czy żyjecie jak my?“ powtarza William James — „Czy macie ubrania, domy?“ dodaje żona — „Tak, tak, domy, ale nie ubrania. Nie, to jest niedorzeczne! Zaczekajcie chwile, muszę odejść“.
I tu seans urywa się.
Aby choć nieco wyświetlić, bądź co bądź, niezwykłe komunikaty rzekomego ducha Hodgsona — Maeterlinck podaje fakt stwierdzony przez Sir Oliwera Lodge’a.
Sir Oliver Lodge wręczył Mrs Piper złoty zegarek, przysłany mu przez jednego z wujów, a który należał do innego wuja, zmarłego przed dwunastu laty. Otrzymawszy zegarek Mrs Piper (rzekomo przy pomocy ducha) po pewnym upływie czasu wyjawia mnóstwo szczegółów, tyczących się zmarłego wuja, a które wydarzyły się przeszło sześdziesiąt lat temu, a więc były zupełnie nieznane Sir Oliverowi Lodge’owi. Wkrótce potem żyjący wuj potwierdza listownie dokładność tych wszystkich szczegółów, o których zupełnie zapomniał, a które odżyły w jego pamięci, dzięki objawieniom medjum.
Maeterlinck opatruje zarówno ten fakt, jako też wypadek Mrs Thaw komentarzem, że w tym razie granice najrozleglejszej telepatji zostały jawnie przekroczone.
Bezwzględnie tak... ale jest to znowu tylko dowód rozciągłości t. zw. zdolności nadnormalnych, doświadczenie bowiem Sir Lodge’a z zegarkiem bynajmniej nie potwierdza uczestnictwa ducha w wypadku Mrs Thaw, lecz przeciwnie osłabia je i obala.


∗                    ∗

Pragnąc czytelnika poinformować o tem, co duchy mówią, o życiu pozagrobowem, odbiegłem nieco od tematu, pisząc o medjach rewelacyjnych.
Rewelacje tą drogą otrzymane nie mają nic wspólnego z tem, co zmaterjalizowane zjawy, widzialne na seansie mówią.
Widma te mówią nam znacznie mniej i przeważnie w zgoła innej formie: Dla czego? o tem później powiem (patrz rozdz. „O ideoplastyce“).
Obecnie przejdę do opisu, jak rzekome duchy na seansach się zachowują.
Objawy nie zawsze są miłe i rozkoszne. Czasem zjawy porządnie maltretują uczestników.
Specjalnie znane są z tego duchy, pojawiające się na seansach Jana Guzika.[4] Duchy drapią, szczypią, rzucają ciężkiemi przedmiotami, czasem znów usposobione są zgoła niepoważnie i figlarno-lubieżnie: zalecają się we wcale niedwuznaczny sposób do obecnych pań[5].
Zjawy Guzika nie mają respektu i dla dygnitarzy. Kiedy przed wojną seansował Guzik na dworze cesarza rosyjskiego Mikołaja II — duchy w tak niemiłosierny sposób tłukły i biły wielkich książąt i ministrów, że ci wychodzili z seansów posiniaczeni.
Może się to działo przez patryotyzm, dla tego, że były to... „polskie duchy“, bowiem, o ile wiem, ostatnio podczas seansów Guzika w Paryżu w „Institut International Metapsychique“ — „duchy“ zachowały się całkowicie correct — snać przez szacunek dla aliantów.
Fakty objawów przykrych i brutalnych komentowane są przez spirytystów w ten sposób, że przybywają zarówno dobre jak i złe duchy. Ma to być zależnem od nastroju uczestników. O ile nastrój jest podniosły — przybywają duchy dobre — o ile zaś towarzystwo składa się z niedowiarków, lub w obec objawów zachowuje się niepoważnie — duchy złe przejawiają swą siłę. Dla tego też, spirytyści, przystępują do seansu b. uroczyście i częstokroć rozpoczynają go wspólną modlitwą.
Istotnie zjawy widzialne na seansach są niejednokrotnie nadziemskiej piękności.

№ 1. Rysunek malarza James’a Tissot’a przedstawiający zjawy, które ukazały mu się na seansie dn. 20 maja 1875 r.

Bodajże do najpiękniejszych zaliczyć należy zjawisko, zaobserwowane na seansie dn. 20 maja 1875 r. a opisane przez malarza James’a Tissot’a.
Na seansie tym ukazały się na raz dwie zjawy: młodej kobiety, wielkiej piękności, o niezwykle uduchowionym wyrazie twarzy, oraz mężczyzny, z wyglądu araba, o poważnem i myślącem obliczu.
Mężczyzna jakby opiekował się kobietą; w ręku zaś trzymał kulę, rzucającą niebieskawe światło — dzięki czemu zjawisko było dokładnie widoczne.
W postaci zjawy kobiecej rozpoznał Tissot osobę zmarłą, za życia niezwykle mu blizką i drogą.
Gdy witał ją ze wzruszeniem, podeszła doń i na jego czole złożyła trzykrotny pocałunek.
Następnie zjawisko znikło. Uwiecznił je Tissot w swym rysunku, który jest reprodukowany w „Traité methodique des sciences occultes“ Papusa (patrz rysunek).
Jak widzimy, niejednokrotnie pojawiają się zjawy niezwykłej piękności, często na seansach obserwowano widma zakonnic, które błogosławiły zebranych krzyżem.
Lecz również pojawiają się i siły złe, maltretujące nietylko uczestników seansu, ale i samo medjum.
W książce Delanne’a[6] zanotowany jest szczegół, że gdy znane medjum, Eusapia Palladino, chciała w pewnym momencie przerwać seans z powodu zmęczenia — siła niewidzialna poczęła temu przeczyć, początkowo uderzeniami pięści niewidzialnej w stół (działo się to przy pełnem świetle), a gdy Eusapia mimo to trwała przy swym zamiarze, dłoń niewidzialna... wymierzyła jej dwa potężne policzki.
Innym razem w 1901 r. podczas seansów w Villa Minerva we Włoszech, Eusapia Palladino, gdy po seansie znajdowała się poza obrębem kotary, naraz została pochwycona przez dwie, wysuwające się z za kotary, doskonale widoczne męskie ręce. Działo się to równie przy pełnem świetle. Medjum się broni, krzyczy — nic nie pomaga. Tajemnicze ręce wciągają Eusapię za kotarę i tam się dopiero dematerjalizują, znikają.
Delanne podkreśla ten fakt jako, niezwykle charakterystyczny. Medjum było rozbudzone, nie w transie i walczyły tu ze sobą dwie wole: wola medjum i wola siły tajemniczej.
W „Revue Metapsychique“ (4-VI 23) dr. Schwab z Berlina pisze, iż medjum jego, Marja Volhardt, ulega jakby stałemu prześladowaniu sił niewidzialnych. Podczas seansu padają na nią niewiadomego pochodzenia kamienie, ciskane są ciężkie, znajdujące się w pokoju przedmioty. Boi się ona, dosłownie, seansować, gdyż objawy zagrażają jej zdrowiu i niejednokrotnie wychodziła z doświadczeń poraniona.
Komunikaty, jakie otrzymuje z zaświatów, są na pół ironicznego na pół grożącego charakteru.
Dodać należy, że Marja Volhardt liczy lat z górą piędziesiąt.
Jak te objawy rozumieć należy?
Komentarze są tu bardzo różnorodne. Spirytyści więc, jak już wspominałem, mówią o „złych duchach“.

№ 5. Upiorna ręka spoczywa na szyi medjum.

Motywują oni to tem, że na seanse w takich wypadkach przybywają istności niższego rzędu t. zw. elementary lub elementale t. j. duchy, które nie są obdarzone inteligencją. Mogą to być w niektórych wypadkach „refleksy astralne zwierząt“. Z tego powodu na seansach mają się pojawiać gryzące i drapiące potwory.
Inni uczeni idą dalej jeszcze.
Twierdzą oni, że seanse są szatańską zabawą; że zjawy, które nam się ukazują nie są niczem innem, jak demonami, które ucieleśniają się celem oszukania nas, wciągnięcia w zło, przybywają na naszą zgubę.
Ksiądz Marjan Nitecki, w swej wysoce interesującej książce „Zjawiska spirytystyczne w świetle nauki i objawienia“, wprost wypowiada zdanie, że sprawcą zjawisk na seansach może być szatan jedynie.
Opiera się ks. Nitecki na orzeczeniu Ojca św. Benedykta XV z dn. 27 kwietnia 1917 r., który zabronił wiernym uczestniczenia zarówno biernego jak i czynnego w seansach spirytystycznych.
Twierdzi ks. Nitecki, że seanse nie są niczem innem jak dawną nekromancją t. j. wywoływaniem zmarłych, surowo zabronionem jeszcze żydom przez Mojżesza i że widma, które się ukazują, są demonami przybywającemi, by nas usidlić.
O ile przyjąć teorję spirytystyczną duchów, to mogłyby spostrzeżenia ks. Niteckiego być bardzo trafne!
Zresztą ks. Nitecki nie jest bynajmniej odosobniony.
W ten sam mniej więcej sposób wypowiadają się uczeni Cahagnet i Du Potet. Również demonolog ubiegłego stulecia, katolicki pisarz, Des Mousseaux, w swych dziełach „Moeurs et pratiques des démons“, „Les hauts phenomenes de la magie“ ect. uważa „moce piekielne“ za przyczynę zjawisk t. zw. spirytystycznych.
Muszę tu podkreślić, że wszyscy okultyści, niezależnie od ich stosunku do religji, są zaciekłymi wrogami seansów.
Aczkolwiek okultyści są również spirytystami, gdyż wierzą w duchy i w byt pozagrobowy, jednak pomiędzy okultystami a spirytystami, w ścisłem znaczeniu tego wyrazu, zachodzą olbrzymie różnice.
Mag okultysta, wierzy, że za pomocą zaklęć i specjalnego rytuału, można ducha wywołać (nekromancja w ścisłem znaczeniu tego słowa).
Lecz gdy duch się zjawi, dzięki posiadanej władzy i zaklęciom panuje mag nad nim.
Do spirytystów zaś, powiadają okultyści, na ich seanse, przybywają duchy dowolnie — medjum bowiem nie panuje, jak mag nad widziadłem, a jest jego bezwolnym instrumentem, zabawką[7].
Dla tego też (wywodzą z tąd wniosek okultyści), nigdy uczestnicy nie wiedzą z jaką siłą mają do czynienia. Są oni, jak igrające dzieci, na beczce napełnionej prochem.
Ktokolwiek dba o swe zdrowie i rozum nie powinien uczestniczyć w takich doświadczeniach.
Jeśli zaś, dodają okultyści, uda im się na ziemię ściągnąć „ducha dobrego“ to popełniają zbrodnię — gdyż przeszkadzają mu w jego duchowym rozwoju (Eliphas Lewi, H. P. Bławatska).
Że istotnie dziać się mogą rzeczy „o których się filozofom nie śniło“ — nietylko nie przeczę, ale jako curiosum, zacytuję przykład, zaczerpnięty z książki Hansa Freimarka „Okultyzm a erotyzm“.
W osiemdziesiątych latach ubiegłego stulecia cieszył się znacznym rozgłosem w Niemczech muzyk Reimers. Udał się on z koncertami do Londynu. Podówczas w Londynie kwitł spirytyzm, to też wkrótce wciągnięto Reimersa do seansującego kółka. Reimers początkowo był usposobiony nader sceptycznie i zbytnio nie przejmował się widzianemi objawami.
Tak było do czasu... dopóki na jednym z seansów z medjum miss Firmin, nie ukazała się nieziemskiej piękności zjawa, która oświadczyła, że nazywa się Bertie, że żyła w XVI wieku i podówczas była damą dworu królowej angielskiej.
Odtąd zaczyna się tragedja Reimersa!
Zakochuje się on w „duchu“ Bertie beznadziejnie! a duch jakby odpowiada mu wzajemnością.
Na każdym seansie, na którym znajduje się Reimers (z różnemi medjami) — przybywa Bertie, całuje go, pieści, udziela rad i wskazówek.
Gdy zbliża się okres świąt Bożego Narodzenia Reimers staluje u jubilera złoty krzyżyk i podczas seansu doręcza go zjawie. Duch przyjmuje łaskawie prezent i znika — lecz gdy Reimers po seansie kładzie się do łóżka, zostaje on obsypany (aport) całą masą fiołków.
Odtąd zawiązuje się jakby prawidłowy stosunek.
Reimers twierdzi, że duch Bertie jest stale i ciągle przy nim, specjalnie zaś w nocy, materjalizuje się i występuje jako żywa, bardzo namiętna kobieta, mającą wszelkie fantazje, zachcianki i upodobania prawdziwej kobiety.
Więcej jeszcze — duch jest zazdrosny o Reimersa: o ile ten uprawia jakiś zgoła niewinny nawet flircik — robi mu sceny zazdrości!
Wszystko to brzmi jak z bajki! Faktem jest jednak, że finał był smutny. Zmarł Reimers nie w domu obłąkananych, jakby się tego można było spodziewać, ale zmarł... z fizycznego wyczerpania... z powodu ekscesów płciowych.
Wszystko to przypomina scenę średniowiecznego seksualnego opętania, scenę incubizmu. Demonolog tłomaczył by to tem, że demon (incubus) przybrał na się postać kobiety (Bertie), aby za pomocą stosunku erotycznego zgubić Reimersa.
O ile „duchy“ naprawdę istnieją, teorje demonologów i spirytystów o przybywaniu i udziale w seansach „mocy piekielnych“ — mogłyby być brane pod rachubę. Natomiast, ja osobiście, nie zatrzymuję się nad krytyką pomienionych poglądów ze względu, iż w dalszym ciągu będę się starał wyjaśnić większość obserwowanych zjawisk zgoła innym sposobem[8].








  1. Z zaświatów str. 117.
  2. i b. str. 97.
  3. Szczegóły w książce Maeterlincka są zaczerpnięte z książki sir Oliwera Lodge’a: The Survival of Man, oraz protokułów Society for Psychical Research (S.P.R.) — angielskiego Tow. Bad. Psychicznych.
  4. O Guziku patrz rozdział „Oszustwa medjów“.
  5. Spowodowało to nawet złośliwy żart Flamariona, który twierdzi, że kompletna ciemność, panująca na niektórych seansach, skłania tam obecnych panów do figlarnego usposobienia... co następnie kładzionem jest na rachunek „duchów“.
  6. Apparitions des vivans et des morts t. II str. 230 i nast.
  7. Eliphas Lewi pisze, że słynne medjum Home nigdy nie chciał seansować w jego obecności. Gdy razu pewnego przyniesiono Eliphasowi Lewi trzy kabalistyczne znaki, napisane przez ducha na seansie z Homem — odcyfrował on je jako podpis demonów zniszczenia i ciemności.
  8. Również przypadek Reimersa objaśnić można zgoła innym sposobem. Jest to istotnie typowy przekład t. zw. średniowiecznego opętania. Polegało ono na niezwykle silnych halucynacjach, połączonych z emocjami płciowemi. Niejednokrotnie w średniowieczu skarżyły się kobiety, że gwałci je szatan... obecni nie widzieli jednak nikogo. Tem nie mniej osoby podległe halucynacji — doznawały odpowiednich wrażeń i ze swej strony odbywały akt normalnie. Z tąd mogło dojść do kompletnego wyczerpania płciowego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.