Dolina Tęczy/Rozdział XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Dolina Tęczy
Pochodzenie cykl Ania z Zielonego Wzgórza
Wydawca Wydawnictwo Arcydzieł Literatur Obcych RETOR
Data wyd. 1932
Druk Zakłady Drukarskie „Helikon”
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. Rainbow Valley
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XI.
Straszne odkrycie.

— No, nareszcie was znowu widzę, — zawołała Mary, witając się z przyjaciółmi.
Panna Kornelja poszła na Zloty Brzeg, aby się podzielić nowemi ploteczkami z Anią i Zuzanną, więc Mary, korzystając z wolnego czasu, postanowiła przybiec do ukochanej Doliny Tęczy, gdzie już nie była przeszło dwa tygodnie. — Aleście nabroiły, — dodała.
— Co takiego? — zapytali wszyscy chórem, z wyjątkiem Władzia, który jak zwykle siedział w zamyśleniu.
— Mam na myśli Unę i Florę, — rzekła Mary. — Oszalałyście chyba. Doprawdy, do tego trzeba się urodzić i wychować na plebanji!
— Cośmy takiego zrobiły? — zapytała Flora nieśmiało.
— Jeszcze się pyta! Opowiadają straszne rzeczy. Ojciec będzie miał wstyd na całą parafję. Chyba nie będzie tu mógł dłużej pozostać! Wszyscy mają do niego urazę. Mogłybyście się wstydzić.
— Cośmy takiego zrobiły? — zapytała Una z rozpaczą. Flora milczała, obrzucając Mary niechętnem spojrzeniem.
— Jakie mi niewiniątka! — zaśmiała się Mary. — Wszyscy już o tem wiedzą.
— Ja nie wiem, — wtrącił Jim Blythe. — Nie doprowadzaj Uny do płaczu, Mary Vance. Powiedz, co masz na myśli.
— Oczywiście, że ty nic nie wiesz, bo dopiero wróciłeś do Glen, — zauważyła Mary nieco łagodniej. Jim potrafił wywrzeć na nią swój wpływ. — Ale wierzcie mi, że cała wieś o tem mówi.
— Ale o czem?
— Że Flora i Una nie poszły w niedzielę do szkoły, tylko sprzątały mieszkanie.
— Nieprawda, — zawołały Meredithówny w zgodnym namiętnym proteście.
Mary spojrzała na nie znacząco.
— Nie myślałam, że będziecie zaprzeczać po tem wszystkiem, jak mnie samą odwodziłyście od kłamstwa, — rzekła. — Co z tego, że wy się zapieracie? Wszyscy już o tem wiedzą. Widzieli was państwo Clow. Niektórzy mówię, że parafjanie przestana przychodzić do kościoła, coprawda ja w to wątpię. Przyjemniaczki z was.
Nan Blythe wstała i otoczyła ramionami Florę i Unę.
— Mary Vance, nie pamiętasz jakie one były dla ciebie dobre, gdyś umierała z głodu w szopie pana Taylora, — rzekła z wyrzutem. — Ładnie okazujesz swą wdzięczność!
— Właśnie, że jestem wdzięczna, — odparła Mary. Przekonałabyś się, gdybyś słyszała moją rozmowę z panem Meredithem. Poza tem starałam się wytłumaczyć je przed mieszkańcami Glen. Wyjaśniałam im, że przecież nic się strasznego nie stało, jeżeli nawet dziewczęta sprzątały mieszkanie w niedzielę.
— Ależ to nieprawda, — zaprotestowała Una. — Myśmy sprzątały w poniedziałek, prawda, Flora?
— Naturalnie, — przytaknęła Flora z błyszczącemi oczyma. — Mimo deszczu poszłyśmy do szkoły niedzielnej, ale nikogo tam nie było, nawet Abraham się nie zjawił, chociaż udaje takiego pobożnego.
— Deszcz padał w sobotę, — rzekła Mary, — w niedzielę była piękna pogoda. Nie poszłam do szkoły niedzielnej, bo mnie strasznie ząb bolał, ale wszyscy tam byli i przechodząc widzieli, jak trzepałyście dywany na cmentarzu.
Una usiadła na trawie i wybuchnęła głośnym płaczem.
— Słuchajcie, — zawołał rezolutnie Jim. — To trzeba stanowczo wyjaśnić. Ktoś tutaj popełnił omyłkę. W niedzielę naprawdę była prześliczna pogoda, Floro. Jak mogłyście myśleć, że sobota, to właśnie niedziela?
— W czwartek wieczorem było zebranie kościelne, — zawołała płaczliwie Flora. — W piątek Adam wpadł do garnka z zupą i kot ciotki Marty o mało go nie zadusił. W sobotę Karolek znalazł w piwnicy węża i przyniósł go do jadalni, a w niedzielę strasznie lalo.
— Zebranie kościelne było w środę wieczorem, — rzekła Mary. — Ponieważ pan Baxter wyjeżdżał w czwartek, więc zebranie musiało się odbyć w środę. Pokręciłyście wszystkie dni, moje drogie i dlatego sprzątałyście w niedzielę.
Nagle Flora wybuchnęła głośnym śmiechem.
— Wiesz, że masz rację. A to świetna historja!
— Dla twego ojca nie będzie to takie wesołe, — rzekła Mary z przekąsem.
— Przecież wreszcie wszyscy się dowiedzą, że to była tylko omyłka, — rzekła Flora z uśmiechem lekkomyślności. — Ludziom się jakoś wytłumaczy.
— Nie wiem, czy to się wam uda, — zauważyła Mary. — Ja lepiej znam ludzi, niż wy. Nie wszyscy uwierzą, żeście się tylko pomyliły.
— Uwierzą, jak im powiemy szczerze, — upierała się Flora.
— Nie zdołacie wszystkim tego wytłumaczyć, — mówiła Mary. — Poprostu skompromitowałyście waszego ojca.
Una nie odzyskała już humoru przez resztę wieczoru, tylko Flora zapatrywała się na całą sprawę dość pogodnie. Poza tem miała plan, dzięki któremu wszystko musiało się jakoś ułożyć. Postanowiła więc nie martwić się tem, co było, lecz używać do syta swobody i radować się wraz z innymi. Jim udał się na połów ryb, a Władzio, zbudziwszy się na chwilę ze swego zamyślenia, począł opowiadać treść przeczytanej nie dawno książki. Mary słuchała jego opowiadań z uwagą. Mimo dziwnego lęku, jakim przejmował ją zawsze Władzio, ogromnie lubiła jego opowiadania. Wczoraj właśnie przeczytał jakąś baśń o dziewczynce, która dostała się do nieba i błądziła w tamtejszych lasach, pełnych kwiatów i śpiewających ptasząt.
— Nigdy nie przypuszczałam, że w niebie są lasy, — rzekła Mary z głębokiem westchnieniem. — Myślałam, że tam są tylko ulice, ulice i ulice.
— Oczywiście, że muszą być lasy, — rzekła Nan. — Mamusia i ja nie mogłybyśmy żyć, gdybyśmy nie miały drzew dokoła. Poco by ludzie się tak garnęli do nieba, gdyby tam nie było ani odrobiny zieleni?
— Miasta są tam także, — mówił miody marzyciel, — piękne, wspaniale miasta, o domach zabarwionych kolorem zachodzącego słońca, z szafirowemi wieżami i świątyniami ze strzępów tęczy. Wszystko jest zbudowane ze złota i diamentów, całe ulice diamentowe, połyskujące w słońcu. Na skwerach biją kryształowe fontanny i wszędzie rosną kwiaty niebiańskie.
— Fantazja! — wyszeptała Mary. — Widziałam główną ulicę w Charlottetown, jest naprawdę wspaniała, ale przecież takiej na pewno w niebie niema. To wszystko ślicznie brzmi, co ty mówisz, ale jakoś nie chce mi się w to wierzyć.
— Och, jakżeby to zabawnie było, gdyby aniołowie tu kiedyś zeszli do nas i o wszystkich tych cudach opowiedzieli, — zawołała swobodnie Flora.
— Niebo jest jednym wielkim cudem, — oświadczyła Di.
— W Biblji wcale o tem niema mowy, — zawołała Mary, która ostatnio co niedzielę czytała Biblję pod okiem panny Kornelji i uważała się już za prawdziwy autorytet pod tym względem.
— Mama twierdzi, że język biblijny jest symboliczny, — zauważyła Nan.
— To znaczy, że nie jest prawdziwy? — podchwyciła Mary.
— Nie, niezupełnie, ale wątpię, czy w niebie jest tak, jak sobie wyobrażacie.
— chciałabym, żeby tam było tak, jak tutaj w Dolinie Tęczy, — rzekła Mary, — żeby można się było tak wesoło bawić i śmiać tak głośno. Zupełnie mi to wystarczy. Niestety, do nieba można dopiero pójść po śmierci, więc poco się mamy teraz głowić, jak tam jest naprawdę? O, Jim już wraca z nałapanemi pstrągami, dzisiaj ja obiecałam je usmażyć.
— Właściwie my powinniśmy najwięcej wiedzieć o niebie, więcej od Władzia, bo jesteśmy przecież córkami pastora, — mówiła Una, gdy obydwie z Florą wracały tego wieczora do domu.
— My wiemy, a Władzio umie sobie to wszystko wyobrazić, — odparła Flora. — Pani Elliott twierdzi, że odziedziczył to po swojej matce.
— Boże, jaka szkoda, żeśmy się tak pomyliły co do tej niedzieli, — westchnęła Una.
— Nie martw się o to. Już obmyśliłam w jaki sposób wytłumaczymy to wszystkim, — uspokajała Flora. — Zaczekaj tylko do jutra.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.