Do cudzoziemców w obronie własnego narodu/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Do cudzoziemców w obronie własnego narodu
Pochodzenie Pisma zapomniane i niewydane
Wydawca Wydawnictwo Zakładu Nar. Imienia Ossolińskich
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Zakładu Narodowego Im. Ossolińskich
Miejsce wyd. Lwów, Warszawa, Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór pism
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
DO CUDZOZIEMCÓW
W OBRONIE WŁASNEGO NARODU.

LIST OTWARTY DO KSIĘCIA UCHTOMSKIEGO[1].
Książę!

Obchodzicie jubileusz największego waszego poety wśród nader smutnych dla was okoliczności. Głód sroży się w waszych prowincjach, a dzieci waszych włościan mrą z braku pożywienia i ze skorbutu. Niedola tych dzieci wzruszyła mnie i nasunęła mi myśl, że najlepszym sposobem uczczenia pamięci waszego poety, a zarazem przyjaciela naszego Mickiewicza, jest przyjść z pomocą choćby skromnym datkiem tym, którzy cierpią i wyciągają ręce o pomoc.
W tej myśli zwracam się do pana z prośbą, abyś w swym uczciwym i odważnym dzienniku zechciał ogłosić następującą propozycję.
Od lat kilku rozmaite pisma rosyjskie drukowały przekłady moich utworów i księgarze wydawali je w osobnych edycjach. Oczywiście i pisma i wydawcy nie byliby tego czynili, gdyby przynosiło im to straty, nie zaś zyski. Na powiększenie tych zysków mogło wpłynąć i to, że nigdy nie upominałem się o honorarja i nigdy ich nie otrzymywałem. Ale oto zdarza się sposobność, z której zamierzam skorzystać. Niechże z okazji jubileuszu waszego poety każdy z wydawców, którzy drukowali moje utwory, ofiaruje coś na mrące z głodu dzieci. Niech ofiaruje, ile sam chce i ile mu jego uczucie nakaże. Było ich tylu, że przy dobroci serca, o której brak nie mam powodu nikogo podejrzewać, zbierze się suma, która potrafi otrzeć niejedną łzę i uratować niejednego ginącego.
Nie chcąc jednak być posądzonym, że pragnę być wspaniałomyślnym cudzym kosztem, dołączam od siebie rbl. 50 z prośbą, by były one użyte przedewszystkiem na ratunek ginących dzieci.
Pragnę również zaznaczyć bardzo wyraźnie, że nie czynię tego w imię żadnej polityki, ani żadnej ugody, gdyż w stosunkach, w których chodzi przedewszystkiem o sprawiedliwość, nie może być o czem innem mowy. Postępek mój jedynie wypływa z chęci uczczenia waszego poety tak, jak i wasi pisarze uczcili naszego — i z poczucia, że należę do narodu, który od wieków nosił wysoko sztandar kultury chrześcijańskiej i chodził zawsze wskazanemi przez nią drogami.

Łączę wyrazy wysokiego poważania

H. Sienkiewicz.



„Kurjer Warszawski“, r. 1899, nr. 156.






ODPOWIEDŹ NA ANKIETĘ W SPRAWIE PRZYSZŁOŚCI BOERÓW[2].

Bohaterstwo Boerów i ich wytrwałość zapewniły im sympatję i podziw całego świata. Bądź co bądź są oni jednak kolonistami — i nie mają do Afryki południowej praw, tak odwiecznych i uświęconych, jakby była ich kolebką.
Boerowie są bardzo mało liczni — a liczba ich zmniejszyła się jeszcze przez wojnę, — grozi im więc podwójne niebezpieczeństwo.
W razie zwycięstwa nad Anglikami zostaną zalani przez fale emigracji ze wszystkich krajów europejskich i staną się wkrótce nieznaczną mniejszością.
Jeżeli zostaną zwyciężeni, wejdą w skład olbrzymiego państwa wielko-brytańskiego.
Lecz w tym ostatnim wypadku co za szczęście w nieszczęściu, że zostaną zwyciężeni przez Anglo-saksonów, a nie naprzykład przez Prusaków!
Pod panowaniem angielskiem otrzymają samorząd, prawa ich i język będą uszanowane, ziemia nie będzie im wydzierana przez żadne komisje, rozporządzające miljonami, na które w Prusach muszą się składać wszyscy poddani państwa, a zatem i ci, przeciw którym owe miljony mają być użyte.
Wreszcie, jeśli Edward VII, lub ktokolwiek z jego następców, stawiąc w zakład honor narodu i dynastji, poręczy Boerom słowem królewskiem ich prawa, to nie do pomyślenia jest, aby znalazł się w Anglji minister dość bezwstydny, któryby miał odwagę powiedzieć, jak Bismark w pełnym parlamencie: „Słowo królewskie grosza nie warte“.
Nie znajdzie się także żaden Anglik, któryby nie rozumiał, iż złamanie słowa królewskiego jest hańbą dla dynastji i państwa.

„Gazeta Polska“, r. 1902, nr. 75.






LIST W SPRAWIE SZKOLNEJ DO REDAKCJI „RUSI“[3].
Szanowny Panie Redaktorze!

Na zebraniu, które z powodu kwestyj szkolnych odbyło się niedawno w Warszawie, pan kurator okręgu naukowego warszawskiego wypowiedział myśl następującą:
„Rozumiem, — rzekł — że naród, mający za sobą taką przeszłość, taką odrębną cywilizację i taką bogatą literaturę, jak polski, upomina się o szkołę polską; obawiam się jednak, że szkoła taka wychowywałaby wroga wewnętrznego w państwie rosyjskiem i, zamiast zbliżać dwa społeczeństwa, pogłębiałaby jeszcze dzielącą je przepaść“.
Bawiąc zagranicą, czytałem te słowa w sprawozdaniu z wiecu, które wyszło w osobnej broszurze, nie wiem zatem, o ile powtórzono je literalnie, sądzę wszelako, że treść ich była niewątpliwie taka, a nie inna. Jeżeli tedy pan kurator rozumie, że naród z taką przeszłością dziejową i taką literaturą upomina się o szkołę własną, to tem samem przyznaje, że powinienby ją mieć i że miałby ją, gdyby nie owa obawa, że owa szkoła wytworzy wrogów wewnętrznych.
Poczucie, że stan szkolnictwa w Polsce woła wprost o pomstę do Boga i że trzeba w jakikolwiek sposób złemu zaradzić, ogarnęło już szerokie warstwy narodu rosyjskiego, być może jednak, że znaczna jego część podziela obawy, jakim pan kurator dał wyraz. Dlatego, pomijając w dalszym ciągu listu jego osobę, zwracam się wprost do opinji rosyjskiej i do tych osobistości, w których ręku spoczywa przyszłość sprawy.
Wierzę przytem, że jako realiści, nie będziecie się lękali spojrzeć w oczy rzeczywistości i że fakta silniej do was przemówią od frazesów.
Postawcie więc tym, którzy się obawiają, że szkoła polska wytworzy wrogów wewnętrznych i pogłębi przepaść, dzielącą oba narody, następujące pytanie:
— Czy istniejąca dotychczas rosyjska i rusyfikacyjna szkoła wytworzyła przyjaciół państwa i społeczeństwa?
Na tem pytaniu mógłbym poprzestać, albowiem dają na nie odpowiedź fakta i żaden Rosjanin, który nie chce zadać gwałtu własnemu rozumowi, lub który dla osobistych korzyści nie poświęca interesów obu narodowości, nie może tym faktom zaprzeczyć.
Dodaję więc tylko kilka słów objaśnienia.
Nie posłuchano cesarza Aleksandra II, który jak najsurowiej potępił kierunek, usiłujący ze szkoły uczynić narzędzie polityczne; nie posłuchano Milutina, który również z całą siłą przekonania wypowiedział się przeciw tego rodzaju tendencji — i zaprowadzono szkołę taką, jaką ona dziś jest, to jest rosyjską i rusyfikacyjną.
I nadszedł okres apuchtinowski; nadeszły czasy polityki we wszystkich zakładach naukowych, począwszy od elementarnych, a skończywszy na uniwersytecie. Język polski uczyniono nieobowiązującym i zaczęto go wykładać narówni z innemi przedmiotami po rosyjsku; powprowadzano idjotyczne podręczniki, w których można znaleźć takie np. wiadomości, że Wiedeń oswobodzili od najścia Turków kozacy; poczęto karać za każde słowo polskie, wymówione w murach szkolnych, jak za przestępstwo; lżono przeszłość polskiego narodu, jego czyny i jego historję; urągano językowi; poniewierano wszystkiem, co mogło być polskiemu dziecku bliskiem i drogiem — i wypędzano ze szkół za najmniejszy protest przeciw tej codziennej ohydzie.
I co się stało?
Oto szkoła stała się wprost katownią i nieszczęściem społecznem, i tragedją dla wychowańców. Lata dziecinne i lata młodości zmieniły się w Królestwie Polskiem, literalnie, w lata niedoli i męczarni.
A jednak rodzice posyłali dzieci nawet i do takich szkół, — posyłali i dla tych okruchów nauki, chociaż skaleczałej i zaprawionej polityką, i dla świadectw i patentów, bez których człowiek stawał się w państwie parjasem. Ale co się działo w ich sercach i co w sercu polskiego dziecka, które musiało chodzić do takiej szkoły, ścinać zęby i milczeć, — a co więcej, wydawać lekcje i powtarzać napamięć za nauczycielem to wszystko, co było bluźnierstwem przeciw jego polskiej duszy? Jakie musiały się w niem zbierać pokłady pogardy i nienawiści? A przecie byli to jedynie Rosjanie, z którymi się to dziecko stykało — i z nich tylko mogło sądzić o państwie i narodzie.
Za owo zaś zamknięcie się w sobie, za ów milczący protest, wreszcie za tę nieufność i pogardę, która od czasu do czasu przebłyskiwała z jego oczu, zostało i samo znienawidzone. I nie mogło być inaczej, albowiem słowa Tacyta: Proprium humani ingenii est odisse, quem laeseris — są i pozostaną wieczną prawdą.
W ten sposób powstawały dwa przeciwne obozy: jeden stanowiła obca i wroga narodowi szkoła z całym stojącym za nią administracyjnym i policyjnym aparatem, drugi: dzieci, rodzice, ich poczucie niedoli i poczucie krzywdy, które odczuwał cały naród. Tragedja zaś stawała się tem bardziej rozdzierającą, że każdy (prócz tych chyba, którym przynosiły korzyść pensje) czuł, że ta haniebna szkoła mija się nawet z tym celem, który sobie założyła, że przeciwnie, szkodzi nawet i rosyjskiemu państwu, że wykopuje naprawdę niezgłębioną przepaść między dwoma narodami — i że ucisk i męka i deprawacja charakterów istnieją, z niewypowiedzianą dla obu stron szkodą, tylko dla samych siebie.
I w takich warunkach upływały dziesiątki lat!
Ktoby mi chciał zarzucić, że maluję rzeczy zbyt czarno, ten albo nie zna tutejszych stosunków tak, jak ja je znam, albo kłamie rozmyślnie. Mój Pamiętnik nauczyciela poznańskiego jest przeniesiony w stosunki poznańskie tylko dlatego, że inaczej nie byłaby go puściła warszawska cenzura. Doszło do tego, że nawet tak zwani ugodowcy wysyłali dzieci do szkół zagranicznych, a jeden z nich, zapytany, dlaczego tak czyni, odrzekł, iż woli, by jego synowie odsłużyli później, jako nie posiadający świadectw szkolnych, pięć lat w rosyjskiej armji, niż żeby im całe dzieciństwo i młodość miały upłynąć wprost w męczarni w rosyjskiej szkole, która zresztą uczy tylko nienawiści do Rosji.
A wobec tego czemże jest obawa, aby polska szkoła nie wytworzyła wrogów wewnętrznych?
Lecz mógłby kto rzec, że szkoła rosyjska działała tak dlatego, że była złą, lepsi ludzie pozostawali w Rosji, — gorsi przychodzili do nas, że łapownictwo nie było ścigane — i że gdyby było przeciwnie, gdyby profesorowie rosyjscy byli wzorowymi pedagogami, to rezultaty mogłyby być inne.
A więc pomijam, że powszechny system wychowania był w całem państwie zły, bo był policyjnym i politycznym, nie zaś pedagogicznym — i odpowiadam, co następuje.
Jeżeli wielu, a może już większość Rosjan, żywi przekonanie, że naród z taką przeszłością, z taką odrębną cywilizacją i taką bogatą literaturą, jak polski, ma prawo upominać się o własną szkołę, to pozwólcie sobie powiedzieć, że społeczeństwo nasze żywić musi to przekonanie w stopniu stokroć wyższym. Tymczasem cóż się dzieje? Oto szkoły są rosyjskie! Więc, choćby pedagogowie byli jak najlepsi, każde dziecko polskie wchodzi do tej szkoły z przekonaniem, że skoro ona jest rosyjską, a nie polską, to tem samem jego ojczystemu językowi, jego ojczyźnie, to jest temu, co mu jest najdroższe i najbliższe, dzieje się krzywda. I oto odrazu szkoła dzieli się na dwa obozy: „krzywdzicieli i pokrzywdzonych“; czy zaś w takiej szkole może kwitnąć nauka i wychowanie, czy raczej nie zabarwi się ona odrazu polityką i nienawiścią — niech wasz rozsądek sam odpowie na to pytanie.
Zresztą fakta są przed nami. W ostatnich czasach usiłowano oczyścić szkoły, usiłowano nawet poniekąd (zresztą wobec złej woli i oporu tutejszych pedagogów prawie bezskutecznie) polepszyć warunki wykładu polskiego języka — i jakież są rezultaty tych usiłowań?
Oto przy pierwszem powszechnem wstrząśnieniu państwowem zaszły te opłakane, brzemienne klęską wypadki, których jesteśmy świadkami obecnie. Inaczej mówiąc: nienawiść, jaką przez lata ucisku wywołała przeciw sobie szkoła rosyjska, wybuchnęła z mocą tak wielką, że dotychczas wybuchu tego nie mogły pohamować żadne usiłowania.
I byłoby złudzeniem, lub frazesem, godnym tylko agentów policyjnych, nie zaś mężów stanu, twierdzenie, że objawy te są dziełem kilku lub kilkunastu agitatorów. Gdzie niema nagromadzonych prochów, tam rzucane iskry nie spowodują wybuchu. Rzecz stała się możliwą dlatego właśnie, że cały system wychowawczy jest zły, przewrotny, że stracił z oczu cel właściwy, a stał się tylko politycznem narzędziem bezmyślnego ucisku i ciężkiej niedoli nietylko uczącej się młodzieży, ale i całego kraju. Siał on wiatr, a zebrał burzę, która, jako ślepa, na obie strony wyrządza niepowetowane straty.
Więc co pozostaje?
Reforma, ale reforma gruntowna, płynąca z rozumu stanu i ze zrozumienia obustronnego pożytku, — płynąca z dobrej woli, nie połowicznej, nie lękliwej i podejrzliwej, ale pełnej, męskiej, nie bojącej się wyrzec prawdy i iść za prawdą.
Szkoła musi wychowywać oświecone, zdrowe i moralne pokolenia, a takich celów w Polsce może dopiąć tylko szkoła polska. Jasnem jest przytem, że z większą będzie korzyścią, jeśli szkoły w Królestwie będą wychowywały prawych, szczerych i rozumnych obywateli z trochę mniej dokładnem „udarenijem“ niż zbolałych i zatrutych jadem nienawiści — z doskonałem „udarenijem“.
Kończę wreszcie tą uwagą, że jakkolwiek zabrałem głos w tej sprawie jako pisarz polski, którego najserdeczniej obchodzi przyszłość kraju i młodych pokoleń, mogę sumiennie powiedzieć, że gdybym był pisarzem francuskim, angielskim, czy choćby niemieckim, a znał równie dobrze stosunki, to i wówczas ze stanowiska rozumu i etyki nie wygłosiłbym innego zdania.

„Kraj“, r. 1905, nr. 10.






O POLITYCE PRUSKIEJ[4].

Rząd pruski będzie napróżno usiłował zlekceważyć zawarte w tej książce głosy, gdyż w istocie rzeczy są one dla niego dotkliwą, a co więcej — haniebną klęską. Opinja, wyrażona przez ludzi, zajmujących tak wysokie intelektualne stanowiska, jest zarazem pierwszorzędnym dokumentem historycznym, stwierdzającym, że wytworzyły się w Europie dwa przeciwne obozy. W jednym z nich znalazły się najwyższe umysły, najgorętsze serca, najbardziej humanitarne ideje i najzacniejsze dążenia do prawdy, dobra, sprawiedliwości i postępu, — w drugim: Prusy ze swoim kanclerzem, swym znieprawionym sejmem i swoją ustawą o wywłaszczeniu. Jest to fakt, którego nic już nie zmieni. Ale również faktem jest, że rząd, który do takiego rozdziału dopuścił, który postępował w ten sposób, że najprostsze zasady moralności musiały stanąć w rzędzie jego przeciwników, popełnił nietylko zbrodnię, lecz i niezmierny błąd polityczny, przez który wyrządził szkodę ludzkości i krzywdę własnemu narodowi. Obecnie nie jest to już proces między rządową pruską ideą a kilku miljonami Polaków, ale między tąż ideą a obrażonem sumieniem całej ludzkości. Głosy najszlachetniejszych przedstawicieli wszystkich narodów wydały wyrok w pierwszej instancji — w dalszych zawyrokuje przyszłość.

„Tygodnik Ilustrowany“, r. 1909, nr. 22.






ODPOWIEDŹ NA LIST OTWARTY CHÉRADAME’A[5].
Szanowny Panie!

Z prawdziwem zdziwieniem wyczytałem w pańskim Liście otwartym, że za główną przeszkodę w porozumieniu się Słowian wogóle, a Polaków i Rosjan w szczególności, uważasz pan stosunek Polaków do Rusinów w Galicji i politykę Koła Polskiego w Wiedniu. Widzę w tem tylko nowy dowód, jak sprawy te trudne są do zrozumienia dla ludzi, stojących od nich zdaleka, a zatem tem bardziej poczuwam się do wyjaśnienia właściwych stosunków, o ile one w krótkiej odpowiedzi wyjaśnione być mogą.
Więc naprzód co do Rusinów w Galicji.
Dzielą się oni na dwa stronnictwa. Jedno z nich, nader liczne, twierdzi, że Rusini stanowią całkiem odrębny od Rosjan naród, który się zowie ukraińskim, drugie, bez porównania szczuplejsze, głosi, że między Rusinami a Rosjanami niema żadnej różnicy i że Rusini galicyjscy pod panowaniem Austrji są tylko oderwaną gałązką od pnia wielkiego narodu rosyjskiego.
Byłoby, zaiste, rzeczą pożądaną, aby Rusini w Galicji zdecydowali między sobą, czem są i jak ich należy nazywać. Ale, nim to nastąpi, z którym z tych dwu wzajem się nienawidzących obozów radzisz pan porozumiewać się Polakom? Który popierać, któremu czynić ustępstwa? Czy układać się ze starorusinami, którzy uważają się za Rosjan i przyjmują język rosyjski za swój własny? Są politycy polscy, którzy próbowali iść w tym kierunku, ale obecnie wiadomo aż nadto dobrze, jak kończą się tego rodzaju próby. Oto Rusini z przeciwnego, nierównie liczniejszego obozu podburzają masy ludowe przeciw Polakom, a posłowie ich w Wiedniu skarżą się na krzywdy, na gwałt, zadany narodowości ukraińskiej, na prześladowanie i ucisk. Skargi ich trafiają, jak to niedawno się zdarzyło, nawet do tak wybitnych, a mylnie poinformowanych osobistości, jak Björnson — i przez ich usta rozbrzmiewają w całej Europie. Jestem przekonany, że pańskie wiadomości o ucisku Rusinów płyną także z tego źródła.
Więc może powiesz pan, że trzeba się porozumiewać z obozem, obejmującym ogromną większość Rusinów w Galicji, to jest z ukraińcami, którzy się uważają za odrębny od Rosjan naród? Tak. Wielu polskich polityków podzielało to zdanie. Ale, nie mówiąc już o tem, że przedstawiciele ukraińców w Galicji, dla których jedyną racją bytu jest walka z Polakami, odrzucają absolutnie myśl ugody, czy pan zechce zwrócić uwagę na to, jakie byłyby jej następstwa w państwie rosyjskiem, w stosunku do pańskich własnych dezyderatów? Pan przecie twierdzi, że przyszłość Słowiańszczyzny, a zatem Polski i Rosji, zależy od porozumienia się Rosjan z Polakami. Otóż, biorąc rzecz z pańskiego stanowiska, oświadczam panu, że nic nie utrudniłoby w tak wysokim stopniu tego porozumienia, jak zgoda w Galicji Polaków z obozem Rusinów-ukraińców. Nie my to bowiem, ale Rosja nie chce uznać narodu ukraińskiego. Rosja, która posiada u siebie wiele miljonów Rusinów, boi się, jak ognia, separatyzmu rusińskiego, ten bowiem zwrócićby się musiał w jej granicach nie przeciw Polakom, jak w Austrji, ale przeciw Rosjanom. Czy panu wiadomo, że niedawno jeszcze, gdy w Galicji Polacy przyznawali Rusinom katedry uniwersyteckie, gimnazja i szkoły, w Rosji rząd zabraniał absolutnie nawet drukowania książek w ich języku? Czy panu wiadomo, że przed kilku zaledwie dniami najbardziej wpływowy i najpoczytniejszy dziennik rosyjski, Nowoje Wremia, mówiąc o możliwości zbliżenia się Polaków z ukraińcami, nazwał próby, czynione w tym kierunku „polską intrygą“ i zapowiedział, że za wszelkie ustępstwa, przyznane Rusinom-ukraińcom w Galicji, rząd rosyjski pomści się na Polakach, przynależnych do państwa rosyjskiego?
A wobec takiego położenia, jakieżby znaleźli wyjście ci, którzy w rozmaitych dziennikach europejskich rozpisują się o ucisku Rusinów w Galicji? Ucisk i prześladowanie nie leżą w polskim charakterze. Rusini przeszli niedawno przez krwawe prześladowanie religijne, ale to było w granicach państwa rosyjskiego i wiadomo panu, że prześladowcami nie byli Polacy. Faktem jest, któremu nikt zaprzeczyć nie zdoła, że jedynym na świecie krajem, w którym Rusini posiadają narodowe prawa, jest rządzona przez Polaków Galicja.
Więc nie będę panu powtarzał tego, com już napisał Björnsonowi, o zupełnem równouprawnieniu Rusinów; nie będę panu wymieniał, ile rusińskich katedr w polskim uniwersytecie we Lwowie, ile gimnazjów z wykładem w narodowym języku i ile tysięcy własnych szkół mają Rusini w Galicji. Powiem tylko jedno: Gdybyśmy, Polacy, posiadali takie prawa pod panowaniem rosyjskiem, to, istotnie, podstawa do porozumienia byłaby położona. Ale my nietylko nie posiadamy nic z tego, lecz na każdym kroku, z największym trudem i wysiłkiem musimy walczyć o naszą polską duszę i naszą łacińską kulturę. Zrozumie pan, iż w takich warunkach mamy co innego do roboty, niż krytykować politykę Koła Polskiego w Wiedniu. Politykę tę prowadzą ludzie wytrawni i znający bliżej od nas obu stosunki austrjackie. Nie brak im z pewnością sympatji dla ludów słowiańskich, ani poczucia solidarności z niemi, ale w swych kombinacjach politycznych muszą dbać o dobro i bezpieczeństwo Austrji, jako jedynego państwa, które przyznało nam prawa narodowe i ludzkie.
To, co się dzieje teraz w krajach polskich pod panowaniem rosyjskiem, wychodzi istotnie na korzyść Niemiec, ale pańska nadzieja, że w Rosji znajdzie się większa liczba ludzi, którzy zrozumieją konieczność głębokiej reformy stosunków rosyjsko-polskich, jest złudna. Takich ludzi możnaby zliczyć na palcach — i ci nie mają najmniejszego wpływu, gdy zwolennikom dawnego systemu na imię jest legjon i władza spoczywa w ich ręku. — Do nich więc — i do nich jedynie, powinny się zwracać głosy polityków, ożywionych tak szlachetnemi intencjami, jakie pan żywisz — i im tylko wykazywać, na czyją korzyść pracują.

„Kurjer Warszawski“, r. 1910, nr 49.






DO LUDÓW UCYWILIZOWANYCH[6].

Wojna największa w dziejach i straszliwe zniszczenie — oto dwa złe duchy, które władną dziś światem.
Giną setki tysięcy żołnierzy od kul i bagnetów, a miljony bezbronnych ludzi z nędzy i głodu.
Krwawem pobojowiskiem stały się szczególnie dwa kraje, niegdyś hojne żywicielki narodów, w nich zamieszkałych, dziś zmienione w głuchą pustynię.
To Polska i Belgja.
Ale Belgji przyszedł już słusznie cały świat z pomocą. Obecnie wzywa jej moja ojczyzna.
Siedmkroć razy większa przestrzeń, niż królestwo bohatera — Alberta, została zdeptana w Polsce żelazną stopą wojny. Miecz wytoczył w nieszczęsnej ziemi rzeki krwi, gdyż synowie jej zmuszeni są walczyć w trzech wrogich sobie wojskach. Pożoga zniszczyła miasta i wsie. Ustała praca ludzka — i nad olbrzymią krainą, od Niemna do Karpat, roztoczył skrzydła upiór głodu.
Robotnik nie pracuje, gdyż niemasz już w Polsce fabryk; pługi rdzewieją bezczynnie, albowiem wieśniakowi zabrano inwentarz i ziarno na zasiew; kupiec w większości miast nie sprzedaje towaru, ponieważ nikt nie ma go za co nabyć. Starcom i kobietom brak wśród srogiej zimy dachu nad głową. Rozszerzyły się choroby; pogasły domowe ogniska, a gdy dzieci wyciągają wychudłe ręce do matek z prośbą o kawałek chleba — matki odpowiadają im tylko łzami.
I takich zgłodniałych i łaknących pomocy — słuchajcie chrześcijańskie ludy! — są miljony i miljony.
Lecz czy Polska ma prawo do waszej pomocy?
Ma je w imię miłości bliźniego każdy naród, a tem bardziej polski, który po rozdarciu ojczyzny nie ugiął się pod przemocą, nie zaparł się swego imienia i wykazał tak wielką siłę życia, że zatrata musiała się cofnąć przed nią.
Ma je ze względu na swą przeszłość dziejową, albowiem przez długie wieki był przedmurzem chrześcijaństwa w walce z półksiężycem, — tarczą cywilizacji i obroną uciśnionych. Imiona Sobieskiego, Kościuszki i księcia Józefa Poniatowskiego tkwią w pamięci ludzkiej i pozostaną w niej na wieki. Drzwi naszej ojczyzny otwarte były zawsze dla ofiar wszelkiego prześladowania. Gdziekolwiek wrzała walka o wolność, płynęła nasza krew; gdziekolwiek klęski elementarne wtrącały w nędzę ludzi, płynął i nasz grosz. W chórze narodów nie brakło nigdy naszego głosu, który brzmiał zawsze podniośle. W cywilizacyjnym dorobku nie brakło naszych imion, naszej pracy, naszej myśli, naszej siły twórczej.
Więc w imię tego udziału w życiu ludzkości, w imię praw, jakie ów udział daje, w imię nauki Chrystusowej, w imię cierpień dawnych i obecnych, zwracam się do was, ucywilizowane narody, i wzywam dla mojego — waszej pomocy. Niech dźwigają się z gruzów polskie miasta i wsie. Niech chłopu polskiemu nie zbraknie sił do ujęcia pługa, ni ziarna na obsianie gleby; niech serce polskie dozna innych uczuć prócz bólu, niech głos polski przestanie być tylko jękiem powszechnym. Niech matki polskie potrafią dać dzieciom coś więcej prócz łez.
Chleba i dachu dla polskiego ludu, by mógł doczekać się wiosny odrodzenia!

Vevey, 1 lutego 1915.





LITERATURA POLSKA[7].

Od początku swego istnienia literatura polska szła ręka w rękę z literaturą zachodniego świata. Wspólna kultura, wspólne życie duchowe wydawały podobne, a przynajmniej mało różne owoce. Mieliśmy naszych Petrarków, Ariostów i Ronsardów. Młodzież polska jeździła do Padwy, Bolonji i Paryża, cudzoziemcy licznie odwiedzali starą wszechnicę krakowską. Wpływy odrodzenia i reformacji odbijały się tak samo w Polsce, jak i w innych narodach, przynależnych do kultury łacińskiej. — Można rzec, że literatura nasza, jakkolwiek wypełniała się przeważnie treścią polską, była objawem twórczości, równoległej i pobratymczej z twórczością powszechną. Dopiero w XVII wieku, wskutek krwawych walk z muzułmańskim Wschodem, a zarówno i wskutek odrębnego rozwoju form państwowych, przybiera ona bardziej swoisty charakter. Lecz w XVIII wieku pod wpływem klasycyzmu francuskiego podobieństwo i odpowiedniość wraca — i tak dzieje się aż do upadku kraju, po którym literatura polska bierze na swe barki zadania, albo wcale przez inne literatury nie spełniane, albo spełniane tylko w małym stopniu i ubocznie.
Upłynęło niedawno sto lat, jak państwo polskie, w chwili, gdy było zajęte reformą wewnętrzną, zostało napadnięte przez trzech rozbójniczych sąsiadów i powalone. — Ziemię rozdarto, na pierś polską stoczono olbrzymie głazy niewoli. Rozpoczął się wiek nieznanych w nowszych dziejach prześladowań i nieznanego męczeństwa, albowiem rozbójnicy karali, jak za zbrodnię, swą ofiarę za to, że nie chciała umrzeć. Z wyrachowanem okrucieństwem tłumiono wszelkie funkcje życiowe narodu. Niszczono lub łupiono wspaniałe zabytki jego kultury, rabowano jego własność, otoczono go łańcuchami praw wyjątkowych, wynaradawiano jego szkoły, prześladowano jego język, a jeden z trzech łotrów posunął się aż do zakazu Polakom używania polskiej mowy w miejscach publicznych. — I tak upływał jeden dziesiątek lat za drugim, aż do dnia dzisiejszego. Historja Polski stała się historją zbrodni, nad nią spełnianych.
Ale oto, jeśli zdarzy się, że wskutek seismicznego kataklizmu zapadnie się lub zostanie zasypany stary krater jakiegoś wulkanu, wnet jego ogień wewnętrzny szuka sobie innych ujść. Toruje nowe drogi i tworzy nowe kratery, któremi wybucha płomień i wylewają się strumienie lawy. Wspaniałą analogję do tego zjawiska stanowi twórczość duchowa polska. — Życie narodu nie zgasło, a niepohamowane jego siły wstrząsały pokładami, któremi je przywalono — i wyrywały drogi, któremiby mogły wydostać się na świat słoneczny. Można było nałożyć kajdany na ręce i nogi, niepodobna było skować uczuć i myśli. Więc znalazły one ujście w literaturze. — Jeśli wypowiadanie ich w ojczyźnie krępowała cenzura[8], tem górniej i potężniej wypowiadała się dusza polska ustami emigracji w krajach wolnych. W ten sposób literatura polska stała się poniekąd surogatem całego życia narodowego. Była ona i jest dotychczas nietylko mózgiem i sercem, ale i płucami, któremi naród oddycha, a ponadto, nazewnątrz, wobec państw, rządów i ludów, które dla własnej wygody wolały uważać Polskę za rzecz martwą, nie przestała ani na chwilę powtarzać słynnych słów Galileusza: e pur si muove.
Trzeba koniecznie zrozumieć, że gdy w innych narodach literatura i sztuka jest kwiatem i ozdobą życia — w Polsce jest samem życiem. I dzieje się tak nie dlatego, by Polakom brakło zdolności do działania na wszystkich innych polach twórczości, lecz dlatego, że te pola były dla nich zamknięte. Dzięki, jak to wyżej wspomniałem, wiekowej przynależności do kultury zachodniej, literatura polska nie nosi kolczyków w uszach ani kożucha futrem do góry i formy jej są wysoce wyrobione oraz wytworne, jednakże żadna inna nie jest tak nawskroś narodowa nawet w takich dziełach, w których nie mówi wprost o ojczyźnie i o jej losach. I to stanowi jej główną charakterystyczną cechę a zarazem jej odrębność. Tą drogą buchają płomienie i płynie lawa przysypanego, ale niewygasłego wulkanu. Naród streszcza się w swej literaturze i żyje przez nią, gdyż inaczej żyć nie może. Politycznie może ona często błądzić, narodowo nie błądzi nigdy. Jest ona jak pochodnia, która rozświeca ciemności niewoli — i jak wielki dzwon, który nie pozwala usnąć sumieniu nietylko polskiemu, ale i sumieniu innych ludów. Próżno ci, którym chodzi przedewszystkiem o spokój, zatykają sobie uszy. Dzwon powtarza im nieubłaganie, że rozbój, dokonany nad Polską, jest niesłychaną w dziejach zbrodnią i że dopóty ludzkość chorzeć będzie, dopóki nie stanie się zadość sprawiedliwości. Takimi wielkimi dzwonnikami byli Mickiewicz, Słowacki i Krasiński. Po nich słabsze ręce uchwyciły za sznur narodowej dzwonnicy, ale i te pracują, jak mogą, by nie umilkły te dźwięki, które głoszą na cztery strony świata:

JESZCZE POLSKA NIE ZGINĘŁA!

W tych czterech słowach streszcza się cała literatura polska.

1916.









  1. Jest to oryginał polski listu otwartego do księcia Uchtomskiego, redaktora dziennika rosyjskiego Sanktpietierburgskija Wiedomosti. W tekście francuskim i w przekładzie rosyjskim ukazał się ten list, napisany z powodu jubileuszu Puszkina, w numerze 140 tego pisma, w r. 1899. (Przyp. wyd.)
  2. Jest to oryginał polski odpowiedzi na ankietę, którą w roku 1902 ogłosił Le Journal z powodu wojny Anglji z Boerami, a której treścią była przyszłość Boerów. W przekładzie francuskim wydrukował tę odpowiedź Le Journal w numerze z dnia 17 marca roku 1902. (Przyp. wyd.)
  3. Jest to oryginał polski odpowiedzi na ankietę, którą w roku 1905 ogłosił dziennik rosyjski Ruś, a której treścią było zagadnienie polsko-rosyjskie. W przekładzie rosyjskim ukazała się ta odpowiedź w Rusi tegoż roku. (Przyp. wyd.)
  4. Jest to oryginał polski pisma, które w przekładzie francuskim ukazało się, jako wstęp do tomu, obejmującego odpowiedzi na ankietę Sienkiewicza (w sprawie wywłaszczenia Polaków w Prusach), przeprowadzoną przez Polskie Biuro Prasowe w Paryżu. (Przyp. wyd.)
  5. Jest to oryginał polski odpowiedzi dziennikarzowi francuskiemu Chéradame’owi na jego List otwarty w sprawie słowiańskiej. Tekst francuski tej odpowiedzi ukazał się w Le Petit Journal, r. 1910. (Przyp. wyd.)
  6. Jest to oryginał odezwy, którą Komitet Generalny Pomocy dla Ofiar Wojny w Polsce rozesłał w tłumaczeniach na różne języki do redakcyj pism europejskich. W pismach krakowskich (1915) ukazała się ta odezwa w lichym przekładzie polskim z tłumaczenia francuskiego. Oryginał polski wyszedł jako osobny druk w Vevey. (Przyp. wyd.)
  7. W roku 1916 wśród Polaków w Szwajcarji powstał — z inicjatywy Paderewskiego — zamiar opracowania zbiorowemi siłami popularnej historji literatury i sztuki polskiej, w języku angielskim, dla Ameryki. Zamiaru tego nie urzeczywistniono. Sienkiewicz napisał przedmowę, która się tu po raz pierwszy ukazuje. (Przyp. wyd.)
  8. Cenzura rosyjska posuwała się do tego stopnia głupoty, że zabraniała używania takich słów, jak: „lud“ i „młodość“. Na dowód przytaczam dwa wiersze z „Ody“ Mickiewicza:

    Bez serc, bez ducha, to szkieletów ludy.
    Młodości! podaj mi skrzydła....

    W przeróbce cenzuralnej:

    Bez serc, bez ducha, to daremne trudy.
    Zdolności! podaj mi skrzydła....






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.