Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom II/XLIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Czerwone i czarne
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1932
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych
M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Le Rouge et le Noir
Podtytuł oryginalny Chronique du XIXe siècle
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XLIX. OPERA KOMICZNA.

O how this spring of love resembleth
The uncertain glory of an April day;
Which now shows all the beauty of the sun
And by and by a cloud takes all away!
Shakespeare.

Pochłonięta marzeniami o przyszłości i o ważnej roli którą miała odegrać, Matylda zaczęła niebawem żałować nawet suchych i filozoficznych dysput z Juljanem. Znużona górnemi myślami, niekiedy także żałowała szczęścia którego zaznała przy nim; wspomnienia te nie były wolne od wyrzutu i nękały ją chwilami.
— Ostatecznie, można mieć słabostkę, mówiła sobie; kobieta taka jak ja może się zapomnieć jedynie dla wyższego człowieka; nikt nie powie, że mnie uwiodły jego ładne wąsiki ani jazda konna, ale jego głębokie wywody o przyszłości Francji, jego poglądy w których rozwija analogję grożących nam wypadków z rewolucją z r. 1668 w Anglji. — Uległam, odpowiadała na swoje wyrzuty, jestem słabą kobietą; ale, przynajmniej, nie omamiły mnie jak lalkę zewnętrzne powaby.
Jeśli przyjdzie do rewolucji, czemu Juljan Sorel nie miałby być Rolandem, a ja panią Roland? wolę to, niż rolę pani de Staël: nasza epoka nie ścierpiałaby niemoralności, obyczajów. To pewna, że nie dopuszczę się w życiu powtórnej słabości; umarłabym ze wstydu.
Rojenia Matyldy nie zawsze, trzeba przyznać, były tak surowe. Przyglądała się Juljanowi, znajdowała uroczy wdzięk w całem jego zachowaniu się.
— Niema wątpienia, mówiła sobie, zdołałam w nim zniweczyć najlżejszy cień myśli o jakichś prawach nademną. Nieszczęśliwy i namiętny wyraz, z jakim ten biedny chłopiec oświadczył mi się przed tygodniem, dowodzi tego wyraźnie; trzeba przyznać, że to było dzikie z mej strony pogniewać się o słowa, w których błyszczało tyle szacunku, tyle miłości. Czyż nie jestem jego żoną? Ten wykrzyknik był bardzo naturalny i, trzeba przyznać, bardzo ujmujący. Juljan kochał mnie jeszcze po tych nielitościwych rozmowach, w których drażniłam go okrutnie memi kaprysami dla tych paniczów, o których tak jest zazdrosny. Och! gdyby wiedział, jak mało są groźni! jak bardzo, w porównaniu z nim, wydają mi się mizerni i szablonowi.
Podczas tych rozmyślań, Matylda wodziła ołówkiem po kartce albumu. Naszkicowany profil zdumiał ją i zachwycił: był uderzająco podobny do Juljana. — To głos nieba! to istny cud miłości, wykrzyknęła z uniesieniem: bezwiednie narysowałam jego portret.
Uciekła do swego pokoju, zamknęła się wzięła się do pracy, próbowała serjo zrobić portret Juljana, ale nie mogła; profil skreślony przypadkiem okazał się najpodobniejszy. Matylda była uszczęśliwiona, widziała w tem oczywisty dowód wielkiego uczucia.
Rozstała się z albumem bardzo późno, dopiero kiedy trzeba było jechać z matką na operę. Miała tylko jedną myśl: szukała Juljana wzrokiem, aby matka zaprosiła go do teatru.
Nie zjawił się; jedynie zwykli znajomi odwiedzili panie w loży. Przez pierwszy akt, Matylda marzyła o ukochanym z najżywszą namiętnością; w drugim, fraza, której towarzyszyła melodja godna Cimarozy, przeniknęła jej serce. Bohaterka mówiła: „Muszę się skarać za nadmiar mego uwielbienia, nadto go kocham!“
Świat cały znikł dla Matyldy, gdy usłyszała tę boską kantylenę. Mówiono do niej, nie odpowiadała; matka łajała ją, ale panna ledwie mogła się przemóc aby na nią spojrzeć. Egzaltacja jej dorównywała najżywszym wzruszeniom. Pełna boskiego uroku kantylena, której słowa zadziwiająco odpowiadały jej położeniu, zaprzątała wszystkie chwile nie wypełnione wprost myślą o Juljanie. Miłość z głowy jest, zapewne, inteligentniejsza niż prawdziwa miłość, ale miewa jedynie rzadkie chwile upojenia; zbyt jest świadoma, bezustanku sądzi siebie samą, nietylko nie przesłania myśli, ale istnieje wyłącznie siłą myśli.
Za powrotem, nie zważając na matkę, Matylda oświadczyła że ma gorączkę, i przesiedziała do późna, powtarzając przy fortepianie kantylenę, którą ją oczarowała:

Devo punirmi, devo punirmi,
Se troppo amai, etc.

Rezultatem tej szalonej nocy było przeświadczenie, że zdołała zapanować nad swą miłością. (Ta stronica wielce zaszkodzi nieszczęsnemu autorowi. Dusze z lodu oskarżą go o nieprzystojność. Otóż, autor nie wyrządza zgoła tej zniewagi młodym gwiazdom paryskich salonów, aby przypuszczać że bodaj jedna z nich zdolna jest do szaleństw obniżających charakter Matyldy. Jestto postać zupełnie wymyślona, poza sferą obyczajów, które zapewnią tak szacowne miejsce wiekowi XIX-mu. Jeżeli czego, to nie rozwagi brakuje młodym pannom, stanowiącym ozdobę balów ostatniej zimy. Nie sądzę również, aby je można było oskarżać że zanadto lekceważą świetny los, konie, majątki i wszystko co zapewnia pozycję w świecie. Nietylko nie żywią wstrętu do tych rzeczy, ale marzą o nich wytrwale; jeżeli co, to właśnie to pobudza bicie ich serca. Nie miłość też zapewnia los ludziom posiadającym pewne zdolności, jak Juljan; czepiają się oni kurczowo jakiejś koterji i, kiedy ta koterja zwycięży, wszystkie pomyślności spływają na nich. Biada człowiekowi głębszemu, nie należącemu do żadnej koterji: wezmą mu za złe jego błahe i wątpliwe powodzenia, a nieskazitelna cnota będzie tryumfować okradając go. Ba, drogi panie, powieść to jest zwierciadło przechadzające się po gościńcu. To odbija lazur nieba, to błoto przydrożnej kałuży. Człowieka tedy, który nosi zwierciadło w swoim plecaku, będziecie obwiniali o niemoralność! Jego zwierciadło odbija kał, a wy oskarżacie zwierciadło! Oskarżajcie raczej gościniec gdzie jest bagno, a bardziej jeszcze dróżnika, który pozwala aby woda gniła i aby się tworzyły bajora. A teraz, kiedyśmy się już zgodzili, że taki charakter jak Matyldy niemożliwy jest w naszej roztropnej i cnotliwej epoce, mogę, z mniejszą obawą obrażenia uszu, opowiadać dalej szaleństwa tej sympatycznej dziewczyny).
Cały dzień szukała sposobności, któraby potwierdziła jej tryumf nad szaloną miłością do Juljana. Głównym jej celem było dokuczać mu na każdym kroku; ale żaden jego ruch nie uszedł jej uwagi.
Juljan zbyt był nieszczęśliwy, a zwłaszcza zbyt wzruszony aby odgadnąć tak skomplikowany manewr; tem mniej nie umiał dostrzec zwrotu w sercu Matyldy: przypłacił to ciężko, nigdy może tyle nie cierpiał. Tak dalece nie panował nad swemi czynnościami, że, gdyby jakiś zgryźliwy filozof powiedział mu: „Staraj się szybko skorzystać z pomyślnego nastroju; w tego rodzaju miłości mózgowej, jaką widuje się w Paryżu, kaprys nie może trwać dłużej niż parę dni“, Juljan zrozumiałby go. Ale, mimo swego szaleństwa, był człowiekiem honoru. Pierwszym jego obowiązkiem była dyskrecja; czuł to. Spytać kogokolwiek o radę, opowiedzieć swą mękę, byłoby dlań szczęściem człowieka, któremu, w skwarze pustyni, spadnie z nieba kropla chłodnej rosy. Zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, lękał się aby nie odpowiedział wybuchem płaczu na jakie pytanie; zamknął się u siebie.
Matylda przechadzała się długo; kiedy wreszcie wróciła do pałacu, on zeszedł do ogrodu; zbliżył się do krzaka róży i uszczknął zeń kwiat.
Noc była ciemna, mógł się oddać cierpieniu bez obawy świadków. Jasne było, że panna de la Mole kocha jednego z młodych wojskowych, z którymi dopiero co rozmawiała tak wesoło. Kochała wprzód jego, ale rychło poznała jego nicość!
W istocie, czemże ja jestem! powiadał sobie Juljan z przeświadczeniem; istotą bardzo płaską, pospolitą, nudną dla drugich, nieznośną dla siebie. Uczuł wstręt do wszystkich swych zalet, do rzeczy które wprzód kochał z zapałem; i, w tym zupełnym rozstroju wyobraźni chciał sądzić życie zapomocą wyobraźni! Częsta omyłka niepospolitych ludzi.
Niejednokrotnie nastręczała nm się myśl o samobójstwie; był to obraz pełen uroku, rozkoszny odpoczynek; szklanka wody ofiarowana nieszczęśnikowi, który kona w pustyni ze skwaru i pragnienia.
— Śmierć moja pomnoży jeszcze jej wzgardę! wykrzyknął. Jakież wspomnienie zostawię!
Skoro istota ludzka osunie się w tę otchłań, pozostaje jej jedynie determinacja. Juljan nie był dość jasnowidzący, aby sobie powiedzieć: „Trzeba się odważyć“; ale, patrząc w okno Matyldy, ujrzał przez żaluzję że gasi światło; wyobraził sobie ten uroczy pokoik, który widział, niestety, jeden raz w życiu. Wyobraźnia jego nie sięgała dalej.
Wybiła pierwsza: usłyszeć dźwięk zegara i powiedzieć sobie „Wejdę tam“, było sprawą jednej chwili.
Był to błysk jasnowidzenia; argumenty cisnęły się tłumnie. — Mogęż być nieszczęśliwszy? powiadał sobie. Pobiegł do drabiny; ogrodnik przywiązał ją łańcuchem. Kurkiem z pistoletu, który połamał, Juljan, ożywiony w tej chwilą nadludzką siłą, skruszył ogniwo łańcucha, uwolnił w parę sekund drabinę i przystawił ją do okna.
— Pogniewa się, zmiażdży mnie wzgardą, więc cóż? Pocałuję ją, pocałuję po raz ostatni, pójdę do siebie i palnę sobie w łeb... wargi moje dotkną jej policzków, zanim umrę!
Pędem wbiega po drabinie, puka do żaluzji; po chwili Matylda słyszy go, chce otworzyć okno, drabina nie puszcza: Juljan czepia się żelaznego prętu służącego do przytrzymywania żaluzji i, narażając się na spadnięcie, popycha gwałtownie drabinę i usuwa ją nieco. Matylda może otworzyć.
Wpada do pokoju ledwie żywy.
— Więc to ty! mówi Matylda rzucając mu się w ramiona.

· · · · · · · · · · · ·
Któż zdoła opisać bezmiar szczęścia Juljana? szczęście Matyldy było niemal równie wielkie. Obsypywała się wyrzutami, oskarżała się przed nim.

— Ukarz mnie za mą piekielną dumę, mówiła dławiąc go w ramionach; jesteś mój pan, ja twoja niewolnica, powinnam cię na kolanach błagać o przebaczenie za to że chciałam się buntować. Wysuwała mu się z ramion aby mu paść do nóg. Tak, ty jesteś moim panem, mówiła pijana jeszcze szczęściem i miłością; panuj zawsze nademną, karz swą niewolnicę, kiedy się zechce buntować.
To znów, za chwilę, wydziera się z jego objęć, zapala świecę, i Juljan musi używać wszystkich sił, aby ją wstrzymać w chwili gdy chce sobie uciąć całą połać włosów.
— Niech mi to przypomina, mówiła, że jestem twą niewolnicą; jeżeli kiedy ta ohydna duma mnie opęta, pokaż mi te włosy i powiedz: Nie chodzi już o miłość, nie chodzi o wzruszenia jakich możesz doznawać w tej chwili; przysięgałaś słuchać, honor nakazuje ci słuchać.
Ale roztropniej jest poniechać opisu tych szaleństw i upojeń.
Charakter Juljana okazał się na wyżynie jego szczęścia. Muszę zejść po drabinie, rzekł do Matyldy, skoro ujrzał że świt jawi się na widnokręgu, hen poza ogrodem. Ofiara, którą sobie nakładam, jest godną ciebie; pozbawiam się kilku chwil najwyższego szczęścia jakiego dusza ludzka może kosztować. Czynię to poświęcenie dla twej dobrej sławy; jeśli znasz moje serce, ocenisz gwałt jaki sobie zadaję. Czy zawsze będziesz dla mnie tem, czem jesteś w tej chwili?... Ale honor przemawia, to dosyć. Wiedz, że, po naszej pierwszej schadzce, nie wszystkie podejrzenia zwróciły się na złodziei. Pan de la Mole kazał ustawić straż w ogrodzie. Croisenois otoczony jest szpiegami, wiadomo co porabia każdej nocy.
Na myśl o tem, Matylda parsknęła głośnym śmiechem. Matka i panna służąca zbudziła się i zaczęła coś do niej mówić przez drzwi. Juljan spojrzał na nią; zbladła, połajała służącą, matce nie raczyła nawet odpowiedzieć.
— Jeśli im przyjdzie na myśl otworzyć okno, zobaczą drabinę! rzekł Juljan.
Uścisnął jeszcze raz Matyldę, skoczył na drabinę i zsunął się raczej niż zszedł; w jednej chwili był na ziemi.
W trzy sekundy później, drabina znalazła się pod lipami, honor Matyldy był ocalony. Juljan, oprzytomniawszy, spostrzegł że jest cały we krwi i prawie nagi: skaleczył się zsuwając się nieostrożnie.
Nadmiar szczęścia wrócił mu całą energję: gdyby się znalazł w obliczu dwudziestu ludzi, rzucić się na nich samemu, byłoby dlań w tej chwili jedną rozkoszą więcej. Szczęściem, waleczność jego nie spotkała się z żadną próbą; położył drabinę na zwykłem miejscu, owinął ją łańcuchem, zatarł ślady na grządkach pod oknem Matyldy.
Gdy wodził po ciemku ręką po miękkiej ziemi aby się upewnić że ślad jest zupełnie zatarty, uczuł że coś mu pada na rękę, był to warkocz Matyldy: obcięła połowę włosów i rzuciła mu je.
Stała w oknie.
— Posyła ci to twoja służebnica, rzekła dość głośno, na znak wiekuistej wdzięczności. Wyrzekam się własnej woli, rozumu, bądź moim panem.
Juljan, zwyciężony, omal nie pobiegł po drabinę aby wrócić do jej pokoju. Wreszcie, rozsądek zwyciężył.
Dostać się z ogrodu do pałacu nie było rzeczą łatwą. Udało mu się otworzyć siłą drzwi do piwnicy; znalazłszy się w domu, musiał wyważyć, możliwie najciszej, drzwi do swego pokoju. Opuszczając wpół przytomnie sypialnię Matyldy, zostawił nawet klucz, który miał w kieszeni ubrania. Byleby (myślał) ona pamiętała o tem, aby ukryć ten zewłok śmiertelny!
Wreszcie, znużenie wzięło górę nad szczęściem; kiedy słońce wstawało, Juljan zapadł w głęboki sen.
Dzwon na śniadanie ledwie go rozbudził; zeszedł do jadalni. Niebawem zjawiła się Matylda. Duma Juljana zaznała chwili upojenia, na widok miłości błyszczącej w oczach tej pięknej i otoczonej hołdami kobiety; ale niebawem przeląkł się.
Pod pozorem braku czasu na dokończenie fryzury, Matylda ułożyła włosy tak, iż Juljan mógł od pierwszego rzutu oka spostrzec rozmiary poświęcenia, jakie dlań uczyniła. Gdyby tak piękną twarz mogło cokolwiek oszpecić, Matylda byłaby to osiągnęła; połowa popielatych włosów była odcięta na pół cala przy głowie.
Przy śniadaniu, całe zachowanie Matyldy zgodne było z tą nierozwagą. Możnaby mniemać, że się sili okazać całemu światu swą szaloną miłość. Szczęściem, tego dnia, pan de la Mole i margrabina bardzo byli zajęci kwestją ostatniego rozdania orderów, przy którem pominięto księcia de Chaulnes. Pod koniec śniadania, zdarzyło się Matyldzie, mówiąc do Juljana, rzec: Panie mój. Zaczerwienił się po białka.
Przypadkiem czy też z umysłu, pani de la Mole nie zostawiła tego dnia córki ani na chwilę samej. Ale wieczorem, przechodząc do salonu, panna znalazła sposobność, aby rzec Juljanowi:
— Czy będziesz myślał, że to mój wybieg? Mama zarządziła, że garderobiana ma sypiać w moim pokoju.
Ten dzień przemknął jak błyskawica. Juljan był u szczytu szczęścia. Nazajutrz, od siódmej rano, siedział już w bibljotece; miał nadzieję, że panna de la Mole raczy się zjawić: napisał do niej długi list.
Ujrzał ją znacznie później, przy śniadaniu. Była starannie uczesana; sztuką zdołała zasłonić ubytek włosów. Spojrzała parę razy na Juljana, ale spokojnie i uprzejmie; nie było już mowy o nazywaniu go swoim panem.
Zdumienie Juljana tamowało mu oddech... Matylda wyrzucała sobie niemal wszystko co dlań uczyniła.
Po dojrzałej rozwadze, doszła do przekonania, że to jest osobnik, jeśli nie zupełnie pospolity, to w każdym razie nie wyrastający natyle ponad średnią miarę, aby zasługiwał na szaleństwa na które się dlań odważyła. Razem wziąwszy, nie w głowie jej była miłość; tego dnia, miała dość kochania.
Juljan przechodził wzruszenia godne siedemnastoletniego chłopca. Wątpliwości, zdumienie, rozpacz, nawiedzały go kolejno podczas tego śniadania, które wlekło się jak wieczność.
Skoro tylko mógł bez nieprzyzwoitości wstać od stołu, popędził raczej niż pobiegł do stajni, osiodłał konia i puścił się galopem; lękał się shańbić jaką słabością. — Trzeba mi zabić w sobie serce fizycznem zmęczeniem, powiadał sobie galopując po Meudon. Com ja uczynił, com rzekł, aby zasłużyć na takie obejście?
Nie trzeba nic robić, nic mówić dzisiaj, myślał wracając do pałacu, trzeba być martwym fizycznie, jak jestem moralnie. Juljan nie żyje już, to jego trup miota się jeszcze.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.