Czerwone i czarne (Stendhal, 1932)/Tom I/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Czerwone i czarne
Wydawca Bibljoteka Boya
Data wyd. 1932
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych
M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Le Rouge et le Noir
Podtytuł oryginalny Chronique du XIXe siècle
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII. DROBNE WYPADKI.

Then there were sighs, the deeper for suppression
And stolen glances, sweeter for the theft,
And burning blushes though for no transgression.
Don Juan, p. I. st. 74.

Anielską słodycz pani de Rênal płynącą z charakteru i z jej obecnego szczęścia, mąciła jedynie myśl o pokojówce Elizie. Dziewczyna ta odziedziczyła mały spadek, poszła się wyspowiadać do księdza Chélan i zwierzyła mu się z zamiarami na Juljana. Proboszcz ucieszył się szczerze szczęściem młodego przyjaciela; toteż zdumiał się bardzo, kiedy Juljan oznajmił stanowczo, że propozycja panny Elizy zgoła mu nie odpowiada.
— Rozpatrz się, dziecko, w sercu, rzekł proboszcz marszcząc brwi; winszuję ci twego powołania, jeśli to tylko ono skłania cię do wzgardzenia losem aż nadto wystarczającym. Z górą pięćdziesiąt pięć lat jestem proboszczem w Verrières; i tak, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, usuną mnie. Martwi mnie to, a wszakże mam ośmset funtów renty! Mówię ci to, iżbyś sobie nie robił złudzeń co do widoków w zawodzie kapłańskim. Jeśli zechcesz zabiegać o łaskę tych którzy dzierżą władzę, zguba twoja wieczna jest pewna. Możesz zrobić los, ale trzebaby krzywdzić nędzarzy, schlebiać podprefektowi, merowi, ludziom wpływowym, iść na rękę ich namiętnościom. Postępowanie to, zwane powszechnie umiejętnością życia, może, dla człowieka świeckiego, nie być absolutnie sprzeczne z drogą zbawienia; ale w naszym stanie trzeba wybierać; chodzi o tryumf na tym świecie albo na tamtym: niema środka. Idź, drogie dziecko, zastanów się i wróć za trzy dni dać mi odpowiedź. Ze smutkiem widzę w tobie jakąś posępną żarliwość, nie zwiastującą umiarkowania ani doskonałego wyrzeczenia się ziemskich korzyści, które jest potrzebne u księdza. Mam wysokie pojęcie o twoich zdolnościach, ale pozwól sobie powiedzieć, dodał zacny proboszcz ze łzami, że w stanie kapłańskim drżę o twoje zbawienie.
Juljan wstydził się swego wzruszenia; pierwszy raz w życiu czuł że go ktoś kocha; płakał z rozkoszą i poszedł ukryć łzy w lasach nad Verrières.
— Czego ja się tak wzruszam? rzekł wreszcie; czuję że dałbym życie za tego poczciwinę Chélan, który mi dowiódł że jestem tylko głupcem. Jego to przedewszystkiem powinienbym oszukać, a on mnie przejrzał. Ów tajemny żar o którym mówi, to moje postanowienie wybicia się. Uważa mnie za niegodnego kapłaństwa, gdy ja sobie wyobrażałem że wyrzeczenie się tysiąca franków renty da mu najwyższe wyobrażenie o mej pobożności i mojem powołaniu.
Na przyszłość, ciągnął Juljan, będę polegał na sobie tylko o tyle o ile się wypróbuję. Ktoby powiedział że znajdę przyjemność w wylewaniu łez? że będę kochał tego kto mi udowodni że jestem dudkiem!
W trzy dni potem, Juljan znalazł pozór, do którego powinien się był uciec odrazu; pozór ten był potwarzą, ale cóż to znaczy? Po wielu omawianiach, wyznał księdzu, że przyczyna, której nie może odsłonić, ponieważ zaszkodziłaby osobie trzeciej, oddala go od tego małżeństwa. Znaczyło to rzucić cień na Elizę. Ksiądz Chélan ujrzał w tem postępowaniu pobudki zgoła świeckie, bardzo różne od tych, które powinnyby ożywiać młodego lewitę.
— Mój chłopcze, rzekł jeszcze raz, bądź raczej zacnym, uczciwym i światłym rolnikiem, niżbyś miał być księdzem bez powołania.
Juljan odpowiedział na to bardzo wymownie, gdy chodzi o słowa: znalazł wyrazy jakichby użył młody i gorliwy seminarzysta; ale jego ton, zaledwie powściągany ogień tryskający z jego oczu, zaniepokoiły księdza Chélan.
Nie trzeba nadto źle wróżyć o przyszłości Juljana: posługiwał się wzorowo językiem przemyślnej obłudy. Jak na jego wiek, było to nieźle. Co się tyczy tonu i gestów, trzeba mieć na uwadze, że wyrósł on wśród chłopów, nie mając przed oczami pierwszorzędnych wzorów. W dalszem życiu, skoro tylko mu było dane zbliżyć się do elity, cudownie opanował tak gesty jak słowa.
Pani de Rênal dziwiła się, że Eliza tak mało jest ucieszona spadkiem; dziewczyna wciąż wymykała się do proboszcza i wracała ze łzami w oczach: wreszcie, zwierzyła się pani ze swych małżeńskich planów.
Pani de Rênal miała uczucie że jest chora; trawiła ją jakby gorączka, bezsenność; żyła jedynie wówczas gdy widziała w pobliżu pokojówkę albo Juljana. Nie była zdolna myśleć o niczem innem jak tylko o nich i o ich przyszłem szczęściu. To skromne gospodarstwo, w którem na wszystko miało starczyć pięćdziesiąt ludwików renty, przedstawiało się jej w czarujących barwach, Juljan mógłby wszak zostać adwokatem w Bray, powiatowem mieście o dwie mile od Verrières: wówczas widywałaby go niekiedy.
Pani de Rênal szczerze myślała że zwarjuje; powiedziała to mężowi i wkońcu rozchorowała się. Tegoż samego dnia, gdy Eliza kręciła się po pokoju, zauważyła że dziewczyna popłakuje. W tej epoce nie znosiła Elizy i właśnie połajała ją za coś: przeprosiła ją. Eliza rozpłakała się na dobre: prosiła pani aby jej pozwoliła zwierzyć się ze swem nieszczęściem.
— Mów, rzekła pani de Rênal.
— Otóż, proszę pani, nie chce mnie; niegodziwcy nagadali mu coś o mnie, i on wierzy.
— Kto cię nie chce? spytała pani de Rênal, ledwie mogąc oddychać.
— A któżby, proszę pani? Pan Juljan, odparła dziewczyna szlochając. Ksiądz proboszcz nie mógł go przekonać; ksiądz proboszcz uważa że nie powinien odtrącać uczciwej dziewczyny, dlatego tylko że była pokojówką. Toć, ostatecznie, ojciec pana Juljana jest drwalem, a on sam, jak zarabiał na życie, nim się dostał do jaśnie państwa?
Pani de Rênal nie słuchała już; nadmiar szczęścia niemal pozbawił ją rozumu. Kazała sobie kilka razy powtórzyć, że Juljan odmówił w sposób stanowczy, wykluczający nadzieję aby się dał zwrócić na rozsądniejszą drogę.
— Spróbuję ostatniego sposobu, rzekła: pomówię z nim.
Nazajutrz po śniadaniu, pani de Rênal sprawiła sobie tę nieopisaną rozkosz aby przemawiać za swą rywalką i patrzeć jak przez godzinę Juljan niewzruszenie odtrąca rękę i majątek Elizy.
Stopniowo, Juljan przestał ważyć słowa, i z żywością odpowiadał na przedłożenia pani de Rênal. Nie mogła się oprzeć strumieniowi szczęścia, który zalewał jej duszę po tylu dniach rozpaczy. Zrobiło się jej słabo. Kiedy przyszła do siebie i spoczęła wygodnie w swoim pokoju, oddaliła wszystkich. Była zdumiona.
— Czyżbym kochała Juljana? rzekła w duchu.
Odkrycie to, które, w innej chwili, stałoby się źródłem wyrzutów i głębokiego wstrząsu, było dla niej czemś dziwnem ale obojętnem. Dusza jej, wyczerpana ostatniemi przejściami, jakgdyby stępiała, straciła wrażliwość.
Pani de Rênal chciała się czemś zająć, ale zapadła w głęboki sen; kiedy się obudziła, czuła się mniej strwożona niżby należało. Była nadto szczęśliwa aby się czemś troskać. Ta poczciwa parafjanka, naiwna i niewinna, nie umiała się dręczyć po to aby z siebie wycisnąć jakiś nowy odcień uczucia lub cierpienia. Zupełnie pochłonięta, przed przybyciem Juljana, ogromem zatrudnień, który na prowincji zaprząta gospodynię i matkę rodziny, pani de Rênal myślała o namiętnościach jak my o loterji: pewne oszukaństwo, szczęście za którem upędzają się szaleńcy.
Rozległ się dzwon na obiad. Pani de Rênal zaczerwieniła się, usłyszawszy głos Juljana rozmawiającego z dziećmi. Od czasu jak kochała, stała się zręczniejsza: aby usprawiedliwić rumieniec, użaliła się na straszny ból głowy.
— Oto kobiety! wykrzyknął pan de Rênal z rubasznym śmiechem. Zawsze coś tam jest do naprawy w tej maszynerji.
Mimo że przywykła do tego rodzaju dowcipów, ton męża uraził panią de Rênal. Dla zatarcia wrażenia, spojrzała na Juljana; gdyby był najszpetniejszy w świecie, w tej chwili podobałby się jej.
Pilnie naśladując obyczaje Dworu, z początkiem wiosny, pan de Rênal przeniósł się do Vergy: była to owa wioska wsławiona tragiczną przygodą Gabrjeli. O kilkaset kroków od malowniczych ruin gotyckiego kościoła, pan de Rênal posiadał stary zamek z czterema wieżami i ogród na wzór tuilleryjskiego z alejami kasztanowymi strzyżonemi dwa razy do roku. Sąsiednie pole, zasadzone jabłoniami, służyło za miejsce przechadzki. Na końcu sadu, rosło z dziesięć wspaniałych orzechów; pyszne ich gałęzie wznosiły się może na ośmdziesiąt stóp.
— Każdy z tych przeklętych orzechów, mawiał pan de Rênal kiedy żona zachwycała się niemi, kosztuje mnie pół morgi zbiorów: zboże nie rodzi się w ich cieniu.
Widok wsi uderzył panią de Rênal jakgdyby był dla niej czemś nowem; nie posiadała się z uniesienia. Uczucie jakie ją ożywiało tchnęło w nią inteligencję i energję. Kiedy, w dwa dni po przybyciu do Vergy, sprawy urzędowe powołały pana de Rênal do miasta, sama najęła na swój koszt robotników, Juljan poddał myśl wykopania ścieżki, która, wysypana piaskiem, wiłaby się po sadzie i wśród kasztanów, tak aby dzieci mogły uganiać od rana nie rosząc bucików. Myśl tę wprowadzono w czyn w niespełna dwadzieścia cztery godzin. Rani de Rênal spędziła wesoło z Juljanem cały dzień, doglądając roboty.
Wróciwszy z miasta, pan mer zdziwił się mocno, widząc aleję. Również panią de Rênal zdziwiło przybycie męża: zapomniała o jego istnieniu. Dwa miesiące odzywał się cierpko o śmiałości, z jaką, bez naradzenia się z nim, podjęto wkład tak doniosły: pocieszało go trochę to, że pani de Rênal dokonała go swoim kosztem.
Całe dni spędzała z dziećmi w sadzie, uganiając za motylami. Sporządzono siatki z białej gazy, w które chwytano te biedne lepidoptery. To barbarzyńskie miano usłyszała pani de Rênal z ust Juljana; sprowadziła z Besançon piękne dzieło Godarda, i Juljan opowiadał jej o szczególnych obyczajach tych zwierzątek.
Przyszpilano je bez litości w tekturowem pudle, też sporządzonem przez Juljana.
Wreszcie był między panią de Rênal a Juljanem temat do rozmowy; nie przechodził już straszliwych mąk o jakie przyprawiały go chwile milczenia.
Rozmawiali bezustanku z zainteresowaniem, mimo że o rzeczach bardzo niewinnych. To czynne, zatrudnione i wesołe życie przypadło do smaku wszystkim, z wyjątkiem Elizy, która utyskiwała na nadmiar roboty. Nigdy, nawet w karnawale, mówiła, w epoce balów w Verrières, pani nie dbała tak o strój; zmieniała suknie po dwa i trzy razy dziennie.
Ponieważ nie mamy zamiaru schlebiać nikomu, nie będziemy taić, że pani de Rênal, która miała pyszne ciało, kazała sobie suknie skroić w ten sposób, iż gors i ramiona były mocno odsłonięte: z czem było jej nadzwyczaj ładnie.
— Nigdy pani nie była tak młoda, powiadali przyjaciele domu, gdy się zjawili na obiad w Vergy. (Próbka miejscowego stylu).
Rzecz osobliwa i trudna wręcz do wiary, to iż pani de Rênal rozwijała te starania bez wyraźnej intencji. Znajdowała w tem przyjemność; nie zastanawiając się bliżej, o ile nie uganiała za motylami z dziećmi i z Juljanem, trawiła czas z Elizą na sporządzaniu tualet. Jedyną wyprawę do Verrières spowodowały nowe suknie letnie, które nadeszły z Müluzy.
Przywiozła do Vergy młodą kobietę, swoją kuzynkę. Od zamążpójścia, pani de Rênal żyła w przyjaźni z panią Derville, koleżanką z Sacré-Coeur.
Pani Derville serdecznie się bawiła tem, co nazywała szaleństwami kuzynki. — Mnieby to nigdy do głowy nie przyszło, mówiła. Sama z mężem, pani de Rênal wstydziła się tych wyskoków; obecność pani Derville dodawała jej odwagi. Zwierzała się jej zrazu nieśmiało; stopniowo ożywiała się, i długi poranek mijał jak chwilka wśród wesołości obu przyjaciółek. Tym razem, rozsądna pani Derville znalazła kuzynkę o wiele mniej wesołą, a o wiele szczęśliwszą.
Juljan, od czasu pobytu na wsi, żył jak dziecko; uganiał za motylami równie szczęśliwy jak jego uczniowie. Po takim nakładzie przymusu i obłudy, sam, zdala od ludzkich oczu, instynktownie czując się swobodny wobec pani de Rênal, wśród najpiękniejszych gór w świecie, oddawał się tak naturalnej w tym wieku rozkoszy istnienia.
Skoro przybyła pani Derville, Juljan miał uczucie że to jest jego przyjaciółka; skwapliwie pokazał jej widok ze szczytu nowej alei; widok jeżeli nie ładniejszy to równy wszystkiemu co Szwajcarja i włoskie jeziora mają najpiękniejszego. Wdrapawszy się na zbocze zaczynające się o parę kroków wyżej, dochodzi się niebawem do urwisk porosłych dębiną, ciągnących się prawie do rzeki. Na te okrzesane wierzchołki, Juljan, szczęśliwy, wolny, a nawet coś więcej — król domu, zaprowadził obie przyjaciółki i cieszył się ich zachwytem.
— To dla mnie niby muzyka Mozarta, powiadała pani Derville.
Zawiść braci, bliskość ojca despoty i gbura, zbrzydziły Juljanowi okolice Verrières. W Vergy nie czyhały nań te gorzkie wspomnienia; pierwszy raz w życiu nie czuł w pobliżu wroga. Kiedy pan de Rênal był w mieście, co mu się często zdarzało, Juljan ośmielał się czytać. Zamiast czytać w nocy, i to kryjąc lampę pod doniczką, mógł się wysypiać: za to w dzień, po lekcji, chronił się w te skały z książką, jedyną busolą swego postępowania i przedmiotem zachwytu. Znajdował w niej zawsze szczęście, upojenie i pociechę w chwilach zniechęcenia.
Niektóre zdania Napoleona o kobietach, uwagi o romansach modnych za jego czasu, obudziły w Juljanie myśli, które każdy z jego rówieśników miałby zapewne oddawna.
Przyszły upały. Wieczory spędzano pod lipą o kilka kroków od domu. Panowała tam głęboka ciemność. Jednego wieczora, Juljan rozprawiał żywo; upajał się przyjemnością własnej wymowy, i to wobec młodych kobiet. Gestykulując, dotknął ręki pani de Rênal, wspartej o poręcz ogrodowego krzesła.
Ręka cofnęła się szybko; Juljan zaś pomyślał, że obowiązkiem jego jest uzyskać, aby pani de Rênal nie cofała tej ręki gdy jej dotknie. Myśl o tym nałożonym sobie obowiązku, o śmieszności lub raczej o poniżeniu jeśli tego nie dokona, zniweczyła natychmiast w jego sercu wszelką rozkosz.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.