Człowiek śmiechu/Część druga/Księga druga/Rozdział jedenasty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Człowiek śmiechu
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Felicjan Faleński
Tytuł orygin. L’Homme qui rit
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ JEDENASTY
Gwynplaine słusznie sądzi, Ursus prawdę mówi.

Mędrzec bywa podpatrywaczem. Tak i Ursus, podchwytując marzenia Gwynplaina, uczył się własnego ucznia. Tajemne rozmowy ducha wybiegają na czoła nasze odbłyskami, które z łatwością chwyta badawczy wzrok fizjonomisty. Tak i tu to, co się działo w głębi Gwynplaina, nie uszło uwagi Ursusa. Pewnego razu chwycił go zamyślonego za rękaw jego kaftana i rzekł mu, co następuje:
— Wyglądasz mi coś na badacza, ty głupcze. Proszę cię, strzeż się tego, to do ciebie nie należy. Masz tylko jedno do roboty, to jest kochać Deę. Wziąłeś w udziale dwa szczęścia: pierwszem jest, że zgraje włóczęgów mogą oglądać twoją mordę; drugiem zaś, że jej Dea nie widzi. Ale do tej szczęśliwej twojej doli najmniejszego nie masz prawa. Niema kobiety na świecie, któraby, spojrzawszy na twoją gębę, przyjęła od niej pocałunek. Otóż gęba ta, stanowiąca twoją fortunę, otóż paszcza ta, stanowiąca twoje bogactwo, wcale nie jest twoją własnością. Przecież nie przyszedłeś na świat z tą miłą twarzyczką. Zapożyczyłeś ją od wydrzeźnienia, leżącego na samem dnie nieskończoności. Poprostu ukradłeś maskę czartowi. Jesteś ohydny, cieszże się z tej głównej wygranej. Na tym bożym, wcale wybornie urządzonym świecie znajdują się szczęśliwi prawem słuszności i szczęśliwi prawem kaduka. Wpadłeś do piwnicy, w której się gwiazda w sieć złapała. Ta utrapiona gwiazda do ciebie należy. Ani mi się waż wyłazić z twojej piwnicy; prawo twoje pilnować owej gwiazdy, ty pająku przeklęty. Umiejże cenić, co ci wpadło w łapy. Proszę cię, niech ci się nie zachciewa czegoś lepszego. Widzę, że ci się po głowie mąci, głupiejesz. Słuchajno, pogadajmy w sposób poetyczny. Niech Dea czas jakiś zjada tęgie befsztyki, w pół roku zobaczysz, jak nabierze ciała. Wtedy żeń się z nią i niech was oboje djabli biorą i miej z nią dziecko, dwoje dzieci, troje dzieci, cały pułk dzieci. Oto co ja nazywam mądrem rozumowaniem. W dodatku człowiekowi z tem dobrze, więc niegłupio. Mieć dzieci, dużo dzieci — oto mi marzenie. Miej kupę bębnów, ucieraj im nosy, kąp je, myj, czesz, iskaj, niech ci się to wszystko wierci wokoło; śmieją się, to dobrze; kwiczą, to jeszcze lepiej; wrzeszczeć jest to żyć; niech sobie ssą, dopóki zechcą, niech chodzą na czworakach, kiedy będą mogły, na dwóch nogach, kiedy czas przyjdzie, niech sobie rosną, dopóki nie pokochają. Kto ma podobne uciechy, ma wszystko. Ja nie mam tego wszystkiego, dlategom bydlę. Przecież sam Bóg, twórca pięknych poematów, najświetniejszy z literatów, powiedział: Mnóżcie się! Tak stoi wyraźnie w księgach Mojżesza. Więc i ty mnóż się, powiadam ci, ośle. Co zaś do świata, to on jest tem, czem jest; będzie on i bez ciebie stał do góry nogami. Nie troszcz się ty o niego. Nie zaprzątaj się tem, co jest na dworze, pilnuj własnego twego nosa. Komedjant nie na to jest stworzony, żeby patrzał na drugich, ale żeby na niego patrzano. A wiesz ty, co tam jest na dworze? Sami szczęśliwi prawem słuszności. Co do ciebie, powtarzam ci, żeś jest szczęśliwy prawem kaduka. Jesteś rzezimieszkiem szczęścia, którego tamci są właścicielami. Tamci są prawowici, tyś przybłęda. Żyjesz tylko na wiarę z pomyślnością. Czegóż ci się więcej zachciewa? Niech mię piorun trzaśnie, toż to cymbał! Podobne uszczęśliwienie czyż nie zakrawa na przywłaszczenie cudzego? Ci, którym zgóry dano wyłączne prawo do szczęścia na tym głupim padole, niebardzo są radzi, żeby sobie ktoś tyle pozwalał tuż przed ich nosem. A niech cię się też zapytają, jakiem prawem śmiesz być szczęśliwy, to co im odpowiesz? Nie masz na to przywileju, jaki oni mają. Mniejsza tam, czy go dostali od Jowisza, Allaha, Wisznu, czy Sabaotha, dosyć, że mają. A ty im w drogę nie właź. Nie wtrącaj się do nich, żeby się oni do ciebie nie wtrącili. A wiesz ty, błaźnie, co to jest szczęśliwiec z prawa słuszności? To człowiek nielada możny, to lord. Ach! Dopieroż się to taki nawysługiwać musiał czartu, zanim na świat przyszedł, żeby mu wolno było wyleźć z ciemności temi drzwiami, a nie innemi! Toż się musiał z trudnością urodzić! Wprawdzie nie zrobił nad to nic więcej, jednak, niech djabli porwą, zawszeć to robota! Wyrobić sobie u przeznaczenia, tego ślepego bałwana, żeby cię już w pieluchach zrobił lordem, przekupić tego gryzipiórka, żeby ci dał najlepsze miejsce na widowisku. Ależ przeczytaj sobie słowa prawdy, które kiedyś zapisałem na ścianach starej budy, przeczytaj, proszę cię, tę encyklopedję mojej mądrości, a nauczysz się, co to jest być lordem. Lord jest to taki, który wszystko ma i który wszystkiem jest. Lord, to taki człowiek, który jest wywyższony nad własną istotę; to taki, który, młodym będąc, miewa wszystkie prawa starego człowieka; starym, wszystkie gratki młodzieńca; rozpustnikiem, szacunek wszystkich porządnych ludzi; tchórzem, dowództwo nad odważnymi; próżniakiem, owoce cudzej pracy; głupcem, patenty z Cambridge i Oxfordu; osłem, podziw poetów; brzydalem, uśmiechy kobiet; Tersytem, przyłbicę Achillesa; zającem, lwią skórę. Tylko nie przesadzaj znaczenia słów moich. Ja nie powiedziałem wcale, żeby lord koniecznie musiał być głupcem, tchórzem, brzydalem, osłem i zgrzybialcem; powiadam tylko, że może być tem wszystkiem, ani na jotę sobie nie uchybiając. Owszem, wcale przeciwnie. Lordowie są to książęta. Król Anglji jest tylko lordem, pierwszym księciem swojego księstwa; to wszystko, to bardzo wiele. Nawet królowie niegdyś nazywali się poprostu lordami, jak naprzykład: lord Danji, lord Irlandji, lord Wysp. Lord Norwegji zaczął się nazywać królem niedalej, jak trzysta lat temu. Lucius, najdawniejszy król angielski, nazywany jest przez świętego Telesfora milordem Luciusem. Lordowie są parami, co znaczy równymi. Równymi komu? Królowi. Nie utożsamiam lordów z parlamentem, co byłoby błędem. Zgromadzenie ludu, które Saksończycy przed zawojowaniem nazywali wittenagemot, Normanowie po zdobyczach nazwali parliamentum. Powoli wypchnięto lud za drzwi. Listy zamknięte króla, zwołujące gminy, miały niegdyś nagłówek ad consilium impendendum, dzisiaj widnieje na nich ad consentiendum. Gminy mają prawo zgadzania się. Wolność ich polega na mówieniu tak. Parowie mogą mówić nie. A dowodem tego, że już to mówili. Parowie mogą ściąć głowę króla, lud nie. Ścięcie Karola I jest naruszeniem nie króla, ale parów, i dobrze zrobiono, że wywieszono n a widok publiczny zwłoki Cromwella. Lordowie są możni. Dlaczego? Ponieważ są zamożni. Proszę tylko przerzucić Doomsday-book. Tam znajdziesz jasno, jak na dłoni, że lordowie są właścicielami całej Anglji; jest to spis dóbr posiadanych, sporządzony za Wilhelma Zdobywcy, będący zaś pod strażą kanclerza izby skarbowej. Chcąc stamtąd cobądź wypisać, zapłacić musisz po cztery soldy od wiersza. Jest to djabelnie wspaniała księga. Czy wiesz, że byłem czas jakiś domowym Eskulapem u pewnego lorda, nazwiskiem Marmaduka, który miał ni mniej ni więcej, tylko dziewięć kroć sto tysięcy franków rocznego dochodu? Dajże tu sobie radę z czemś podobnem, ty gruby ośle! Czy wiesz ty o tem, że samemi królikami z królikarni hrabiego Lindseya wyżywićby można cały motłoch pięciu wielkich portów? Ale też w ara tam od tego wszystkiego. Djabloby wyszedł, ktoby się połakomił choć na jednego takiego długoucha. Zarazby go powieszono. Za lichy ogon lisi, wyglądający przypadkiem z myśliwskiej torby, sam widziałem tańcującego na szubienicy ojca sześciorga dzieci. Takie to są sprawy tego świata. Królik lorda więcej znaczy niż człowiek Pana Boga. Są tedy na świecie lordowie, rozumiesz, błaźnie? I nie myśl, żeby to źle było. A gdybyś nawet tak i pomyślał, to i to im wszystko jedno. Lud stawiający jakieś przeszkody! Nawet Plautby się nie zdobył na taki komizm. Śmiechu wart byłby filozof, któryby radził temu nędzarzowi, tłumowi, by protestował przeciw szerokości i ciężkości lordów. Tyle toby znaczyło, co gdyby liszka krytykowała łapę słonia. Widziałem kiedyś hipopotama przechodzącego przez kretowisko; wszystko miażdżył; był niewinny. Nie wiedział nawet, że istnieją krety, ten grubaśny mastodont. Mój drogi, krety, które się rozgniata, to rodzaj ludzki. Rozgniatanie jest prawem. A czy myślisz, że kret niczego nie rozgniata? Jest on mastodontem kleszcza, który jest mastodontem komara. Ale nie rezonuj. Mój chłopcze, karoce istnieją. Lord jest w środku, lud pod kołami, mędrzec na uboczu. Stań na uboczu i pozwól przejeżdżać. Co do mnie, lubię lordów, ale ich unikam. Jadłem chleb u jednego z nich. To mi niemało uprzyjemnia wspomnienia. Pamiętam jego zamek podobny do światłości na obłoku. Widzę to, jak na dłoni. Nic przyjemniejszego, jak Marmaduke-Lodge, z całą jego wielkością, wdzięcznemi kształty, sutemi dochodami, przyozdobieniami i przyległościami gmachu. Zresztą, coprawda, kamienice, pałace i zamki lordów przedstawiają zbiór wszystkiego, co tylko jest najpokaźniejsze w tem ze wszech miar kwitnącem królestwie. Dlatego przepadam za naszymi panami. Wdzięczny im jestem, że raczą być możni, zamożni i przemożni. Ja, chudy pachołek, obrzucony ciemnościami, nie umiem się pohamować z rozkoszy, spoglądając na tę próbkę niebiańskiego błękitu, która się lordem nazywa. Wjeżdżało się do Marmaduke-Lodge ogromnym dziedzińcem, tworzącym podłużny prostokąt, podzielony na osiem części przegrodami z krużganków, z przepysznym sześciokątnym wodozbiorem w pośrodku, krytym wspartą na sześciu kolumnach kopułą, dzierganą naprzestrzał w sposób dziwnie piękny. Zawarłem znajomość w tym domu z pewnym uczonym francuskim, niejakim księdzem du Cros, Jakobinem z ulicy Saint-Jacques. Znajdowała się w Marmaduke-Lodge połowa bibljoteki Erpeniusa, której druga połowa należy do Kolegjum Teologji w Cambridge. Otóż czytywałem tam księgi, siedząc sobie pod ozdobnem sklepieniem. Rzeczy te wszystkie mało kogo obchodzą, zaledwie wie o nich kilku ciekawszych podróżników. Czy wiesz ty, pocieszny pędraku, że jego wysokość Wiliam North, będący lordem Gray de Rolleston, który jako czternasty z porządku zasiada na ławie baronów, ma może sto razy więcej drzew wysokopiennych w swoich górach, niż jest rudej szczeciny na całym twoim łbie najeżonym? Czy wiesz ty, że lord Norreys de Rycott, czyli innemi słowy hrabia Abingdonu, posiada czworoboczną kasztę na dwieście stóp wysoką, na której stoi napisano: Virtus ariete fortior, co wygląda dosłownie: cnota silniejsza od barana, ale właściwie znaczy to — rozumiesz głupcze — męstwo silniejsze jest od tarana. Tak jest, wiedz o tem, że nietylko pochwalam, ale nawet uwielbiam — co mówię! — czczę naszych lordów. Lordowie to, wspólnie z majestatem królewskim, pracują nad przysporzeniem i zachowaniem przewag narodu. Ich doświadczona mądrość ukazuje się w zawikłanych sytuacjach. Wyższość nad wszystkimi, ładnieby to było, gdyby jej nie mieli. Mają ją. To, co w Niemczech nazywa się książęcością, a w Hiszpanji grandezą, nazywa się w Anglji i we Francji parostwem. Ponieważ uważano, że świat nasz bardzo jakoś wprzódy nędznie wyglądał, tedy Pan Bóg, żeby i wilk był syty i koza cała, wymyślił lordów i tem na wieki zamknął gębę wszelkiej filozofji. Jest to niby poprawne wydanie pierwotnego stworzenia świata. W ten sposób Bóg się przyzwoicie wykręcił z głupiej sytuacji. Co zaś jest wielkiem, to nie dla żartu. Par nie mówi o sobie inaczej jak w liczbie mnogiej. Ale bo też sam król go nazywa: consanguineus noster. Parowie wydali niewiedzieć ile praw nadzwyczajnie mądrych; do takich zaliczam rozporządzenie, skazujące na śmierć człowieka, któryby się poważył ściąć topolę, nie liczącą sobie trzech lat wieku. Ich znaczenie jest tak poważne, że mają nawet swoją własną mowę. I tak, w stylu heraldycznym barwa czarna nazywa się piaskiem dla szlacheckiego motłochu, saturnem dla książąt, dla parów zaś djamentem. Tedy nie co innego jak piasek djamentowy, owa niby noc gwiaździsta, jest czarną barwą szczęśliwców. I nawet między tymi wielkimi panami istnieją odcienie. Baron nie może przebywać z wicehrabią bez jego pozwolenia. Są to wszystko rzeczy, podtrzymujące wielkość narodu. Bo czyż mu to nie będzie pochlebiało, że może w gronie swojem naliczyć dwudziestu pięciu książąt, pięciu margrabiów, siedemdziesięciu sześciu hrabiów, dziewięciu wicehrabiów i sześćdziesięciu jeden baronów, którzy to wszyscy razem dodani wynoszą ogółem stu siedemdziesięciu sześciu parów, poczynając od jaśnie wielmożnych, a kończąc na jaśnie oświeconych? Co gdy jest w istocie, wartoż się kłopotać garstką łachmanów, śmierdzących tu i owdzie? Nie wszystko znowu może być złotogłowiem. Łachmany, dobrze; czyż niema tu purpury? Jedno kupuje drugie. Trzeba, by jedna rzecz była z drugiej zbudowana. No więc cóż wielkiego, że tam ktoś butów nie ma? Zato lordowie są naszą wielką chwałą. Niech djabli porwą! Ot nie dalej, jak psiarnia Karola Mohun, barona; toż ona sama zjada tyle, ile kosztuje szpital trędowatych w Mooregate w połączeniu z Przytułkiem Chrystusowym, założonym dla podrzutków przez Edwarda VI jeszcze w roku 1553. Tomasz Osborne, książę Leeds, wydaje rocznie na samą liberję dla swojej służby pięć tysięcy gwinej złotem. W Hiszpanji grandowie tamtejsi to mają aż strażnika mianowanego przez króla, który ich pilnuje, jak oka w głowie, żeby się nie rujnowali. Widział kto podobną głupotę? Naszym lordom nikt niczego nie broni; to też są szalenie wspaniali. Ja to lubię. Ani myślę wygadywać przeciw temu. Czy to ja zazdrośnik? Owszem, cześć ci, świetne zjawisko, które mię mijasz! Nie mając twego światła, mam jego odblask przynajmniej. Odblask ten tem mocniej uwydatnia moje rany, powiadasz? Idź na złamanie karku! Jam jest Hiob, któremu wystarcza podziwiać Trimalcjona. O ty przepyszna gwiazdo, iskrząca się w górze! Niemała to jednak przyjemność posiadać ten blask księżycowy! Skasować lordów, jest to pogląd któregoby nawet Orestes, przy całem swojem szaleństwie, nie śmiał podtrzymywać. Mówienie, że lordowie są szkodliwi i niepotrzebni, to to samo, co mówić, że trzeba wstrząsnąć państwami i że ludzie nie są poto, by żyć jak stada, skubiąc trawę i gryzieni przez psa. Owca strzyże trawę, pasterz strzyże owcę. Cóż słuszniejszego? Co do mnie, wszystko mi to jedno — jam po prostu mędrzec, i tyleż dbam o życie, co mucha. Życie to gospoda. Niechno ja sobie tylko pomyślę, że Henryk Bowes Howard, hrabia Berkshiru, ma w swoich wozowniach niemniej jak dwadzieścia cztery dworskie karoce, z których połowa do srebrnej, a połowa do złotej uprzęży! Boże ukochany! Toż ja wiem doskonałe, że nie każdego stać na podobną pompę — ale czyż to zaraz o tem gadać dużo? Że ci było zimno którejś tam ciemnej nocy, będzieszże się z tem chwalił bez końca? No to cóż? Czy to ty jeden taki? Małoż to drugich, którym chłodno i głodno i do domu daleko? A wiesz ty, że gdyby nie ten mróz właśnie, to Dea nie byłaby ślepa, a gdyby nie była ślepa, toby cię nie pokochała? Rozumuj, kretynie! A zresztą, gdyby wszyscy ludzie się skarżyli, byłby to piekielny hałas. Milczenie, oto prawidło. Jestem przekonany, że Pan Bóg nakazuje potępieńcom milczeć, inaczej Bóg byłby potępiony, słysząc wieczny krzyk. Olimp, jest szczęśliwy za cenę milczenia Cocytu. A więc milcz, narodzie. Ja lepiej czynię, przytakuję i podziwiam. Za chwilę wyliczę lordów, ale trzeba do tego dodać dwóch arcybiskupów i dwudziestu czterech biskupów! Bogiem a prawdą, rozczulam się, gdy o tem myślę. Pamiętam, że widziałem u poborcy dziesięciny, czcigodnego dziekana z Raphoe, który to dziekan należy do izby lordów i do kościoła, wielką stertę najpiękniejszego zboża, odebranego okolicznym chłopom, do którego wyrośnięcia dziekan się nie przyczynił. Zostawiało mu to czas na modlenie się do Boga. Wiesz ty, że lord Marmaduke, mój pan dawny, był zarazem wielkim podskarbim Irlandji, oraz wielkorządcą udzielnej posiadłości Knaresburg w hrabstwie Yorku? Wiesz ty, że lord wielki szambelan, która to godność dziedziczna jest, jak wiadomo, w rodzinie książąt Ancaster, ma wyłącznie prawo ubierania króla do koronacji, za co dostaje w nagrodę czterdzieści łokci karmazynowego aksamitu, oraz łoże, na którem król noc przepędził, i że odźwierny z czarną laską podwoje przed nim otwiera? Chciałbym wiedzieć, co możesz mieć przeciw temu, że najdawniejszym wicehrabią Anglji jest sir Robert Brent, mianowany jeszcze przez Henryka V? Każdy tytuł lordowski wykazuje zaraz jakieś przywiązane do niego posiadłości, z wyjątkiem tylko hrabiego Rivers, któremu za tytuł wystarcza nazwisko rodowe. Jakież jest wspaniałe to prawo, które mają otaksowywania innych i pobierania naprzykład tak, jak to się teraz dzieje, czterech szylingów od funta szterlinga renty, co zostało na rok przedłużone, i wszystkie te piękne podatki od spirytusu, od wina i piwa, od wlewania w beczki, od jabłecznika, od kwasu, od musu, od słodu i jęczmienia przerabianego, od węgla kamiennego i sto innych podobnych! Czcijmy to, co jest. Toż duchowieństwo nawet jest zależne od lordów. Naprzykład biskup Man poddanym jest hrabiego Derby. Lordowie posiadają także swoje własne zwierzęta dzikie, które im są potrzebne do herbowego zwierzyńca. Sami je sobie powymyślali, znajdując, że Pan Bóg trochę ich za mało stworzył, uzbierali sobie całą menażerję, kędy w tarczowych przegrodach ryczą nieznane nikomu zwierzęta. Wymyślili herbownego dzika, który jest tyle wyższy od dzika, co dzik od wieprza i co możnowładca od kapłana. Stworzyli gryfa, który jest orłem dla lwów i lwem dla orłów, którego skrzydeł boją się lwy, a grzywy orły. Mają oni jednorożca, pełza, salamandrę, taraskę, smoka i inne jeszcze. Wszystko, co dla nas jest przerażeniem, dla nich jest ozdobą i przybraniem. Niema na świecie puszcz leśnych, gdzieby się rodzić mogły wymyślne niespodzianki, zdolne zadowolić ich wymagania. Ich pycha jest pełna widm, które się w niej przechadzają jakby w nocy wspaniałej, zbrojne, opancerzone, w szyszakach, z ostrogami, z berłem w ręku, mówiąc poważnym głosem: „Myśmy przodkowie!“ Skarabeusze zjadają korzenie, zjadają lud. Dlaczegożby miało być inaczej? Czyż zmienimy prawa? Magnaterja należy do porządku społecznego. Czy wiesza, że jest w Szkocji książę, który jeździ galopem trzydzieści mil nie wychodząc ze swoich posiadłości? Czy wiesz, że lord arcybiskup Canterbery ma miljon monety francuskiej dochodu? Czy wiesz, że jej królewska mość ma rocznie siedemset tysięcy funtów szterlingów z listy cywilnej, nie licząc zamków, lasów, posiadłości, pałaców, dzierżaw, allodjów, pretend, dziesięcin i podatków, serwitutów i konfiskat, co przenosi miljon funtów? Ci, co nie są zadowoleni, zbyt wiele żądają.
— Tak, tak — szepnął Gwynplaine zamyślony — raj bogaczy jest zrobiony z piekła biedaków.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: Felicjan Faleński.