Chłopi (Balzac)/Część druga/Rozdział II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Chłopi
Wydawca Księgarnia F. Hoesick
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Drukarskie Galewski i Dau
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ II.
SPISKOWCY U KRÓLOWEJ.

Przybywając tam około wpół do szóstej, Rigou wiedział, że zastanie wszystkich stałych gości pani Soudry na posterunku. U mera, jak w całem mieście, jadano, obyczajem zeszłego wieku, o trzeciej. Od piątej do dziewiątej, znakomitości Soulanges przychodziły wymieniać nowiny, rozprawiać o polityce, komentować wydarzenia całej doliny i mówić o Aigues, które stanowiły codzienny temat rozmów przez godzinę. Każdy pałał chęcią dowiedzenia się co się tam dzieje, wiedziano zaś że w ten sposób można się przypodobać gospodarstwu.
Po tym obowiązkowym przeglądzie, zasiadano do bostona, jedynej gry jaką umiała królowa. Kiedy grubas Guerbet „odstawił“ panią Izaurę Gaubertin natrząsając się z jej omdlewających minek, naśladując jej wątły głosik, jej buzię w ciup i jej spóźnioną młodość, kiedy ksiądz Taupin opowiedział jakąś historyjkę ze swego repertuaru, a Lupin jakąś nowinkę z La-Ville-aux-Fayes, kiedy wreszcie panią Soudry naszpikowano bezwstydnemi pochlebstwami, powiadano: Przemiła była dziś partyjka bostona.
Zbyt wygodny, aby sobie zadawać trud robienia dwunastu kilometrów, po których odbyciu miał słuchać głupstw stałych gości tego domu i widzieć małpę przebraną za starą kobietę, Rigou, przerastający inteligencją i wykształceniem tych łyków, nie pokazywał się tam nigdy, chyba że interesy sprowadzały go do rejenta. Uwolnił się od sąsiedzkich obowiązków tłomacząc się zajęciem, przyzwyczajeniami i zdrowiem, które nie pozwalały mu (powiadał) wracać w nocy drogą biegnącą zaroślami nad Thune.
Ten wysoki chudy lichwiarz imponował zresztą towarzystwu pani Soudry, które zgadywało w nim owego tygrysa o stalowych szponach, ową chytrość dzikiego, ową inteligencję zrodzoną w klasztorze, dojrzałą w słońcu złota. Sam Gaubertin nie próbował się nigdy z nim mierzyć.
Skoro tylko bryczka i koń minęły kawiarnię Pokojową, Urban, służący Soudrych, który, siedząc na ławce pod oknami jadalni, rozmawiał z kawiarzem, przytknął dłoń do czoła aby się przyjrzeć co to za wehikuł.
— Oho! to stary Rigou!... trzeba otworzyć bramę. Potrzymajcie mu konia, Socquard, rzekł bez ceremonji do kawiarza.
I Urban, ex-kawalerzysta, który, nie mogąc zostać żandarmem, przyjął służbę u Soudryego niby emeryturę, wrócił do domu aby otworzyć bramę.
Socquard, ta osobistość tak sławna w dolinie, nie robił z sobą, jak widzimy, ceremonji; ale tak jest z wieloma znamienitymi ludźmi, którzy raczą chodzić, kichać, spać, jeść, absolutnie tak jak zwykli śmiertelnicy.
Socquard, siłacz z urodzenia, mógł unieść tysiąc kilo; uderzeniem pięści łamał człowiekowi kręgosłup, skręcał sztabę żelazną i zatrzymywał powóz zaprzężony w jednego konia. Był to Milon krotoński okolicy, reputacja jego ogarniała cały departament, gdzie opowiadano o nim niedorzeczne baśnie, jak o wszystkich znakomitościach. Tak więc, opowiadano w Morvan, że jednego dnia przeniósł na grzbiecie biedną kobietę, jej osła i jej worek na targ, że zjadł całego wołu i wypił ćwierć wina w ciągu dnia, etc. Łagodny jak panienka, Socquard, mały, gruby, o spokojnej twarzy, szeroki w ramionach, szeroki w piersi, gdzie płuca jego chodziły jak miechy w kuźni, miał cieniutki głos, którego dźwięk zdumiewał wszystkich co go słyszeli pierwszy raz.
Jak Tonsard, którego reputacja zwalniała od dowodów okrucieństwa, jak wszyscy ci których strzeże jakaś opinia publiczna, Socquard nie rozwijał nigdy swojej tryumfalnej siły, chyba że przyjaciele go prosili. Wziął tedy lejce, kiedy teść prokuratora zakręcił aby stanąć przed gankiem.
— Dobrze u pana wszystko, panie Rigou?... rzekł znakomity Socquard.
— Tak tam sobie, mój stary, odparł Rigou. Plissoud i Bonnebault, Viollet i Amaury zawsze podtrzymują twój zakład?
Pytanie to, rzucone tonem dobrodusznego zainteresowania, nie było jednem z owych banalnych i przypadkowych pytań jakie zwierzchnicy zadają podwładnym. W wolnych chwilach, Rigou myślał o najdrobniejszych szczegółach, a już Fourchon sygnalizował mu podejrzaną zażyłość Bonnebaulta, Plissoud i brygadjera Viollet.
Bonnebault, za kilka przegranych talarów, mógł wydać brygadjerowi sekret chłopów, lub też, wypiwszy parę szklaneczek ponczu za wiele, wygadać się nie znając wagi swojej paplaniny. Ale relacje łowcy wyder mogły być podyktowane pragnieniem, i Rigou zwrócił na nie uwagę jedynie z racji pana Plissoud, któremu położenie jego mogło podsunąć ochotę skrzyżowania intencji skierowanych przeciw Aigues, choćby tylko w widokach jakiegoś smarowania z jednej lub drugiej strony.
Będąc agentem ubezpieczeń, które zaczynały zyskiwać grunt we Francji, agentem towarzystwa przeciw szansom poboru, pisarz gromadził zajęcia mało popłatne, które tembardziej utrudniały mu zrobienie majątku, iż miał słabość do bilardu i słodkiego wina. Tak samo jak Fourchon, uprawiał pilnie sztukę nie zajmowania się niczem, i oczekiwał fortuny od wątpliwego przypadku. Nienawidził głęboko śmietanki Soulanges, ale rozumiał jej potęgę. On jeden znał do gruntu pokątną tyranję zorganizowaną przez Gaubertina; ścigał swojem szyderstwem bogaczy z Soulanges i z La-Ville-aux-Fayes, stanowiąc sam jeden opozycję. Bez wpływu, bez majątku, nie zdawał się niebezpieczny; toteż Brunet, rad że ma tak mizernego konkurenta, wspierał go, aby przypadkiem Plissoud nie sprzedał swej kancelarji jakiemuś ambitnemu chłopakowi, jak naprzykład Bonnac, z którym trzebaby się podzielić klientelą.
— Dzięki tym ludziom, popycha się, odparł Socquard; ale podrabiają mi słodkie wino!
— Trzeba ścigać, rzekł sentencjonalnie Rigou.
— Toby mnie zaprowadziło za daleko, odparł kawiarz popełniając mimowolną grę słów.
— I dobrze żyją z sobą, ci twoi klijenci?
— Zawsze tam mają jakieś swary, ale między graczami wszystko przysycha.
Wszystkie głowy znalazły się w oknie salonu, które wychodziło na plac. Poznając ojca swojej synowej, Soudry wyszedł go powitać na ganek.
— No i cóż, kumie, rzekł ex-żandarm posługując się słowem w jego pierwotnem znaczeniu, czy Anusia jest chora, że nas zaszczycasz swoją obecnością na cały wieczór?
Przez nawyk żandarmski, mer szedł zawsze prosto do faktów.
— Nie, ale są komplikacje, odparł Rigou dotykając wskazującym palcem ręki którą mu podał Soudry; pogadamy o tem, bo tu chodzi patroszę o nasze dzieci...
Soudry, przystojny mężczyzna ubrany niebiesko jakby wciąż jeszcze był w żandarmerji, z czarnym kołnierzem, przy ostrogach, przyprowadził starego Rigou pod ramię do swojej imponującej połowicy. Oszklone drzwi były otwarte na terasę, gdzie goście przechadzali się zażywając letniego wieczoru, w cudach krajobrazu, który ludzie z wyobraźnią mogą sobie odtworzyć z poprzedniego szkicu.
— Dawno już nie widzieliśmy pana, drogi panie Rigou, rzekła pani Soudry biorąc pod ramię ex-benedyktyna i prowadząc go na terasę.
— Tak jestem źle z trawieniem!... odparł stary lichwiarz. Niech pani patrzy, mam prawie takie kolory jak pani.
Wejście starego Rigou na terasę wywołało, jak można się domyślić, salwę jowialnych powitań ze strony wszystkich gości.
— Rygorysta Rigou, wykrzyknął dowcipny poborca Guerbet, podając staremu rękę, w którą ten złożył wskazujący palec swej prawicy.
— Nieźle, nieźle, rzekł sędzia pokoju, istotnie, nasz dziedzic z Blangy jest srogi rygorysta.
— Mój Boże, odparł gorzko Rigou, oddawna już nie jestem kogutem w mojej wiosce.
— Inaczej powiadają kury, ty zbrodniarzu, rzekła pani Soudry, uderzając figlarnie pana Rigou wachlarzem.
— Jak zdrowie kochanego pana, dobrze? spytał rejent pozdrawiając swego najlepszego klienta.
— Tak sobie, odparł Rigou wysuwając z kolei wskazujący palec do rejenta.
Ten gest, którym Rigou sprowadzał uścisk ręki do najchłodniejszego symbolu, odmalowałby całego człowieka gdyby ktoś go nie znał.
— Znajdźmy jakiś kącik, gdziebyśmy mogli pomówić spokojnie, rzekł były mnich spoglądając na Lupina i na panią Soudry.
— Wróćmy do salonu, odpowiedziała królowa. Ci panowie, dodała wskazując pana Gourdon, lekarza i Guerbeta, spierają się o punkt ciężkości...
(Kiedy pani Soudry zapytała o punkt sporny, Guerbet, zawsze dowcipny, odpowiedział: „Punkt ciężkości“. Rigou uśmiechnął się słysząc jak baba powtarza ten termin z pretensjonalną miną).
— Cóż tam Tapicer narobił nowego? spytał Soudry, który usiadł koło żony biorąc ją wpół.
Jak wszystkie stare kobiety, pani Soudry przebaczała wiele rzeczy w zamian za publiczne świadectwo czułości.
— Ano, odpowiedział Rigou cicho aby dać przykład ostrożności, pojechał do prefektury żądać wykonania wyroków i prosić o siłę zbrojną.
— To jego zguba, rzekł Lupin zacierając ręce. Wezmą się za łby.
— Wezmą się za łby, odparł Soudry, to zależy. Jeżeli prefekt i generał, którzy są z nim w przyjaźni, przyślą szwadron kawalerji, chłopi się nie ruszą. Można ostatecznie dać sobie radę z żandarmerją z Soulanges; ale spróbujcie wytrzymać szarżę kawalerji.
— Sibilet słyszał z jego ust coś groźniejszego, i dlatego przyjechałem, dodał Rigou.
— Och moja biedna Zofjo! wykrzyknęła sentymentalnie pani Soudry, w jakie ręce Aigues się dostały! Oto co nam dała Rewolucja! parobków z epoletami. Można było się domyślić, że, kiedy się wywróci butelkę, fuz idzie w górę i psuje wino!...
— Wybiera się do Paryża, intrygować u ministra żeby wszystko pozmieniać w trybunale.
— A! rzekł Lupin, zrozumiał niebezpieczeństwo.
— Jeśli zamianują mego zięcia prezydentem Sądu, nie będzie można nic powiedzieć, a on go zastąpi jakimś Paryżaninem ze swojej poręki. Jeżeli poprosi o fotel przy apelacji dla pana Gendrin, jeśli się postara zrobić pana Guerbet, naszego sędziego śledczego, prezydentem w Auxerre, zepsuje nam całą grę. Ma już żandarmerję za sobą, jeśli będzie miał jeszcze trybunał, i jeśli zatrzyma przy sobie doradców jak ksiądz Brossette i Michaud, weselisko się nam nie uda; mógłby nam narobić wiele przykrości.
— W jaki sposób, od pięciu lat, nie umieliście się pozbyć księdza Brossette? spytał Lupin.
— Nie zna go pan! on jest nieufny jak szpak, odparł Rigou. Ten ksiądz, to nie człowiek; nie patrzy na kobiety, nie ma żadnej namiętności; niema do niego dostępu. Generała zawsze można chwycić, jest pasjonat. Człowiek, który ma jakąś przywarę, jest sługą swoich wrogów, kiedy umieją się posłużyć tą nitką. Silni są jedynie ci, którzy panują nad swemi wadami, zamiast im dać panować nad sobą. Chłopi idą ostro, podjudzeni przeciw księdzu, ale jeszcze nic się nie da zrobić. To tak jak Michaud, tacy ludzie są zbyt doskonali, Pan Bóg powinien wezwać ich do siebie...
— Trzeba im się wystarać o służące, któreby im dobrze wywoskowały schody, rzekła pani Soudry.
Rigou wzdrygnął się lekko jak zdarza się ludziom sprytnym, gdy natkną się na objaw sprytu.
— Tapicer ma inny narów, kocha swoją żonę; można go wziąć jeszcze od tej strony.
— Trzebaby się dowiedzieć, czy on wykona swoje zamysły, rzekła pani Soudry.
— Ba, rzekł Lupin, w tem właśnie kwestja!
— Pan, panie Lupin, rzekł Rigou władczym tonem, pomknie pan do prefektury zobaczyć się z piękną panią Sarcus, i to dziś wieczór! Postara się pan o to, aby wydobyła z męża wszystko co Tapicer robił i mówił w prefekturze.
— Będę musiał tam nocować, odparł Lupin.
— Tem lepiej dla Sarcusa, zyska na tem, odparł Rigou, Ona nie jest jeszcze nazbyt zmurszała, ta pani Sarcus.
— Och, panie Rigou, rzekła pani Soudry mizdrząc się, czyż kobiety są kiedy zmurszałe?
— Ma pani rację. Ona sobie niczego nie maluje, odparł Rigou, którego wystawa nieświeżych skarbów ex-panny Cochet drażniła zawsze.
Pani Soudry, która sądziła że używa jedynie odrobiny rużu, nie zrozumiała tej złośliwej aluzji i spytała:
— Alboż kobiety mogą się malować?
— Pan, panie Lupin, rzekł Rigou puszczając tę naiwność mimo uszu, spiesz pan jutro rano do naszego Gaubertin; powiesz mu pan, że mój kum i ja, rzekł klepiąc po kolanie Soudryego, przyjdziemy coś przetrącić do niego, naprzytkład w południe na śniadanie. Niech mu pan opowie wszystko, aby każdy z nas mógł rzecz przetrawić; trzeba bowiem raz skończyć z tym przeklętym Tapicerem. Kiedym tu jechał do was, myślałem sobie, że trzebaby poróżnić Tapicera z sądami, tak aby minister rozśmiał mu się w nos, kiedy on przyjdzie go prosić o zmiany w personelu La-Ville-aux-Fayes...
— Niech żyją osoby duchowne!... wykrzyknął Lupin uderzając go w ramię.
Panią Soudry tknęła natychmiast myśl, która mogła przyjść do głowy jedynie ex-pokojówce kurtyzany.
— Gdybyśmy, rzekła, mogli ściągnąć Tapicera na zabawę do Soulanges, i wypuścić na niego dziewczynę tak piękną, żeby dla niej stracił głowę... W ten sposób poróżnilibyśmy go z żoną, którąby się oświeciło, że tapicerski synek zawsze wraca do swoich dawnych amorów...
— Haha, moja śliczna, wykrzyknął Soudry, ty jedna masz więcej sprytu, niż cała policja w Paryżu!
— Ten pomysł świadczy, że pani jest naszą królową zarówno z inteligencji co z urody, rzekł Lupin.
Lupin otrzymał w nagrodę grymas, który śmietanka Soulanges przyjmowała zgodnem porozumieniem jako uśmiech.
— Możnaby zrobić lepiej, odparł Rigou, który długo trwał w zamyśleniu. Gdyby z tego mógł wyniknąć skandal...
— Protokół i skarga, przed sądem poprawczym, wykrzyknął Lupin. Och, toby było za piękne!
— Co za przyjemność, rzekł naiwnie Soudry, widzieć hrabiego de Montcornet, wielkiego oficera Legji, komandora świętego Ludwika, generał-porucznika, oskarżonego, naprzykład, o obrazę moralności publicznej...
— Zanadto kocha żonę!... osądził Lupin, nigdy go nie doprowadzimy do tego.
— To nie jest przeszkoda; ale nie widzę w całym okręgu ani jednej dziewczyny zdolnej przywieść świętego do grzechu; szukam jej dla naszego proboszczunia, wykrzyknął Rigou.
— Co powiecie o pięknej Agatce Giboulard, za którą szaleje młody Sarcus?... wykrzyknął Lupin.
— To byłaby jedyna, odparł Rigou; ale też na nic; ona sobie wyobraża, że wystarczy się jej pokazać aby ją podziwiano; nie dosyć zalotna, nam trzeba szelmeczki, spryciary... Mniejsza z tem, niech przyjdzie.
— Tak, rzekł Lupin, im więcej ładnych dziewczyn, tem większe widoki.
— Bardzo trudno będzie ściągnąć Tapicera na jarmark! A jeżeli przyjedzie na jarmark, czy zajdzie do naszej nory w Tivoli? rzekł ex-żandarm.
— Powód, któryby mu przeszkodził przyjść, nie istnieje już w tym roku, moje serce, odparła pani Soudry.
— Jaki powód, moja ślicznotko?... spytał Soudry.
— Tapicer próbował się ożenić z panną de Soulanges, rzekł rejent; odpowiedziano mu, że jest za młoda, i on się obraził. Oto czemu panowie de Soulanges i de Montcornet, dwaj starzy przyjaciele, służyli bowiem obaj w Gwardji, ostygli tak, że się nie widują. Tapicer nie chciał spotkać Soulanges‘ów na jarmarku, ale w tym roku ich nie będzie.
Zazwyczaj rodzina Soulanges bawiła w zamku przez lipiec, sierpień, wrzesień i październik; ale w tej chwili generał dowodził artylerją w Hiszpanji pod księciem d‘Angoulême, a hrabina mu towarzyszyła. Przy oblężeniu Kadyksu, hrabia de Soulanges zyskał, jak wiadomo, laskę marszałkowską, którą otrzymał w r, 1826. Wrogowie Montcorneta mogli tedy przypuszczać, że mieszkańcy Aigues nie zawsze będą gardzić sierpniowym jarmarkiem i że łatwo będzie ściągnąć ich do Tivoli.
— Słusznie, wykrzyknął Lupin. A więc, ojczulku, rzekł zwracając się do Rigou, pańska rzecz teraz kręcić tak, aby go ściągnąć na ten jarmark; potrafimy go dobrze obabić...
Jarmark w Soulages, który się odbywa 15 sierpnia, jest jedną z osobliwości tego miasta i gasi wszystkie jarmarki na trzydzieści mil wokoło, nawet jarmarki w stolicy departamentu. La-Ville-aux-Fayes nie ma jarmarku, ile że miejscowe święto, św. Sylwestra, przypada w zimie.
Od 12 do 15 sierpnia roiło się w Soulanges od kupców, którzy ustawiali w dwóch rzędach owe drewniane budy, owe domy z szarego płótna dające na ten czas ożywioną fizjognomię opustoszałemu zazwyczaj rynkowi. Dwa tygodnie, przez które trwa jarmark i zabawa, są istnem żniwem dla miasteczka. Jarmark ten ma powagę i urok tradycji. Chłopi, jak powiadał stary Fourchon, rzadko opuszczają wieś, gdzie przykuwa ich praca. Fantastyczne wystawy tych improwizowanych magazynów, skupienie wszystkich przedmiotów potrzeb lub próżności chłopa, który zresztą pozbawiony jest innych widowisk, działają w całej Francji na wyobraźnię kobiet i dzieci. Toteż, od 12 sierpnia, merostwo w Soulanges rozlepiało na całej przestrzeni okręgu La-Ville-aux-Fayes afisze podpisane Soudry, przyrzekające opiekę kupcom, linoskoczkom, cudom wszelkiego rodzaju, oznajmiające czas trwania jarmarku i najponętniejsze widowiska.
Na afiszach, których, jak widzieliśmy, Tonsardowa dopominała się u Vermichela, czytało się zawsze te końcowe zdanie:
Tivoli będzie oświetlone kolorowemi szybkami.
Miasto obrało w istocie jako salę balową Tivoli, założone przez Socquarda w ogrodzie kamienistym jak wzgórze na którem wznosi się Soulanges, gdzie prawie wszystkie ogrody stworzone są z nawiezionej ziemi.
Ta własność gruntu tłómaczy osobliwy smak wina Soulanges, wina białego, wytrawnego, gęstego, prawie podobnego do Madery, do Vouvray lub Johanisbergu, trzech rodzajów niemal że jednakich. Wino to konsumuje całkowicie okolica.
Urok, jaki ów bal wywierał na okolicznych wieśniaków, sprawiał że wszyscy byli dumni ze swego Tivoli. Ci, którzy zapuścili się aż do Paryża, powiadali że paryskie Tivoli góruje nad Soulanges jedynie rozmiarami. Gaubertin wolał wręcz bal Socquarda od balu Tivoli.
— Myślmy wszyscy nad tem, podjął Rigou. Ten Paryżanin, redaktor, znudzi się w końcu swemi rozkoszami; przy pomocy służby uda się ich wszystkich ściągnąć na jarmark. Pomyślę o tem. Sibilet, mimo że jego wpływy djabelnie spadają, mógłby podsunąć swemu pryncypałowi, że to jest droga do popularności.
— Dowiedz się pan, czy piękna hrabina skąpo udziela się swemu władcy, wszystko zależy od tego, gdy chodzi o wypłatanie mu psoty w Tivoli, rzekł Lupin do Rigou.
— Ta kobietka, wykrzyknęła pani Soudry, zanadto jest Paryżanką, aby nie umiała lawirować między kozą a kapustą.
— Fourchon wypuścił swoją wnuczkę Katarzynę na Karola, młodszego kamerdynera u Tapicerów; będziemy mieli niebawem ucho w apartamentach pałacu, odparł Rigou. Czy jesteście pewni księdza Taupin?... rzekł widząc wchodzącego proboszcza.
— Księdza Mouchon i jego trzymamy tak, jak ja trzymam mego Soudry!... rzekła pani Soudry gładząc pod brodę męża. Poczem dodała: „Biedny kotuś, nie dzieje ci się krzywda!“
— Jeżeli zdołam zastawić pułapkę na tego świętoszka Brossette, liczę na nich!... rzekł z cicha Rigou wstając, ale nie wiem czy solidarność sąsiedzka przeważy solidarność księżą. Wy nie wiecie co to jest. Ja sam, który nie jestem głupcem, nie ręczyłbym za siebie, kiedy się rozchoruję. Pojednam się z pewnością z Kościołem.
— Niech nam pan pozwoli mieć tę nadzieję, rzekł proboszcz, na którego intencję Rigou umyślnie podniósł głos.
— Niestety, moje nieszczęsne małżeństwo broni mi tego pojednania, odparł Rigou; nie mogę zamordować mojej żony.
— Na razie myślmy o Aigues, rzekła pani Soudry.
— Tak, odparł ex-benedyktyn. Czy wiecie, że nasz kmotr z La-Ville-aux-Fayes sprytniejszy jest od nas. Tak mi się coś zdaje, że Gaubertin chciałby mieć Aigues dla siebie samego i że nas wykieruje, odparł Rigou.
W czasie drogi lichwiarz wiejski opukał kijem podejrzliwości ciemne punkty, które u Gaubertina dźwięczały głucho.
— Ależ Aigues nie będą dla nikogo z nas trzech, trzeba je zburzyć aż do ziemi, odparł Soudry.
— Tem bardziej, że nie dziwiłbym się, gdyby tam było ukryte złoto, rzekł chytrze Rigou.
— Ba!
— Tak, w czasie dawnych wojen, panowie, często oblegani, napadani znienacka, grzebali swoje dukaty aby je odnaleźć potem. Wiecie, że margrabia de Soulanges-Hautemer, na którym młodsza linja wygasła, był jedną z ofiar sprzysiężenia Birona. Hrabina de Moret otrzymała te dobra drogą konfiskaty...
— Co to znaczy umieć historję! rzekł żandarm. Ma pan słuszność, czas postawić rzecz jasno z Gaubertinem.
— A jeżeli kręci, rzekł Rigou, potrafimy go zażyć.
— Jest teraz dość bogaty, rzekł Lupin, aby być uczciwym.
— Ręczyłabym za niego jak za siebie, odparła pani Soudry, to najuczciwszy człowiek pod słońcem.
— Wierzymy w jego uczciwość, odparł Rigou, ale nie trzeba niczego zaniedbywać, między przyjaciółmi... Ale, ale, podejrzewam kogoś w Soulanges, że chce nam buty uszyć...
— Któż taki? spytał Soudry.
— Plissoud, odparł Rigou.
— Plissoud! powtórzył Soudry, biedna szkapa, Brunet trzyma go uzdą, a żona żłobem; spytajcie Lupina.
— Co on może zrobić? rzekł Lupin.
— Chce, odparł Rigou, oświecić Montcorneta, zyskać jego protekcję i zdobyć awans...
— To mu nie przyniesie nigdy tyle, co jego żona w Soulanges, rzekła pani Soudry.
— On mówi wszystko żonie kiedy jest zawiany, zauważył Lupin; dowiemy się na czas.
— Piękna pani Plissoud nie ma tajemnic dla pana, odparł Rigou; możemy tedy być spokojni.
— Jest zresztą równie głupia jak ładna, odparła pani Soudry. Nie zamieniłabym się z nią; gdybym bowiem była mężczyzną, wolałabym raczej kobietę brzydką a sprytną, niż piękność która nie umie zliczyć trzech.
— Hm, odparł rejent przygryzając wargi, za to przy niej umie się liczyć do trzech.
— Samochwał! odparł Rigou kierując się do drzwi.
— A więc, rzekł Soudry odprowadzając kuma, do jutra, a wcześnie.
— Wstąpię po ciebie... Słuchajno, Lupin, rzekł do rejenta który wyszedł wraz z nim aby kazać osiodłać konia, staraj się aby pani Sarcus wiedziała wszystko co Tapicer będzie knuł przeciw nam w prefekturze...
— Gdyby ona nie miała wiedzieć, któżby wiedział?... odparł Lupin.
— Przepraszam, rzekł Rigou który uśmiechnął się sprytnie patrząc na Lupina, widzę ty tylu głupców, że zapomniałem że jest tu człowiek z głową.
— To prawda; sam nie wiem, w jaki sposób jeszcze tu nie zardzewiałem, odparł naiwnie Lupin.
— Czy to prawda, że Soudry wziął pokojówkę...?
— Ależ tak, odparł Lupin, od tygodnia pan mer próbuje uwydatnić przymioty swojej żony porównywując ją z młodą dziewczyną, prosto od krowy; nie wiem jeszcze jak on się urządza z panią Soudry, ma bowiem tę bezczelność, że kładzie się bardzo wcześnie...
— Dowiem się jutro, rzekł wiejski Sardanapal usiłując się uśmiechnąć.
Dwaj głębocy politycy uścisnęli sobie ręce na pożegnanie.
Rigou, który nie chciał się znaleźć w nocy na gościńcu, mimo bowiem świeżej popularności był zawsze ostrożny, rzekł do konia: „Jazda, obywatelu!“ Koncept, którym to dziecię roku 1793 smagało zawsze Rewolucję. Rewolucje ludowe nie mają okrutniejszych wrogów, niż ci, których wyniosły.
— Nie bawi się w długie wizyty stary Rigou, rzekł pisarz Gourdon do pani Soudry.
— Krótkie ale dobre, odparła pani domu.
— Jak jego życie, odparł lekarz; wszystkiego nadużywa ten człowiek.
— Tem lepiej, odparł Soudry; mój syn prędzej wejdzie w posiadanie...
— Czy przyniósł państwu jakie nowiny z Aigues? spytał proboszcz.
— Tak, drogi proboszczu, rzekła pani Soudry. Ci ludzie, to plaga okolicy. Nie pojmuję, że pani de Montcornet, która przecież jest kobietą z towarzystwa, nie pojmuje lepiej swoich interesów.
— A wszakże mają wzór przed oczyma, odparł proboszcz.
— Kogo? spytała pani Soudry mizdrząc się.
— Soulanges‘ów...
— A, tak, odparła królowa po pauzie.
— Macie mnie! jestem! krzyknęła pani Vermut wchodząc; i to bez mojego czopka, bo Vermut zanadto zachowuje się neutralnie wobec mnie, abym go mogła nazwać swoim czopkiem.
— Co u djabła, robi ten piekielny stary Rigou? rzekł Soudry do Guerbeta widząc karjolkę stojącą pod bramą Tivoli. To istny tygrys, którego każdy krok ma jakiś cel.
— To dobre dla niego: piekielny! odparł grubas poborca.
— Wchodzi do kawiarni Pokojowej, rzekł lekarz Gourdon.
— Bądźcie spokojni, odparł pisarz Gourdon; rozdają tam błogosławieństwa pełnemi pięściami, słychać bowiem pisk aż tutaj.
— Ta kawiarnia, odparł proboszcz, to istna świątynia Janusa; nazywała się kawiarnia wojenna za Cesarstwa i żyło się tam w zupełnej zgodzie; najszanowniejsi obywatele schodzili się tam aby rozmawiać spokojnie.
— On nazywa to rozmawiać! rzekł sędzia pokoju. Tam do licha, co za rozmówki, po których zostają mali Bournier.
— Ale od czasu gdy na cześć Burbonów nazwano ją kawiarnią Pokojową, biją się tam codzień... rzekł ksiądz Taupin kończąc zdanie, które sędzia pokoju pozwolił sobie przerwać.
Ta refleksja sędziego była jak cytat z Bilbokjady, wracała często.
— To znaczy, odparł stary Guerbet, że Burgundja będzie zawsze krajem pięści.
— To wcale nie głupie co pan powiada! rzekł proboszcz; to niemal historja naszego kraju.
— Nie znam historji Francji, wykrzyknął Soudry, ale zanim się jej nauczę, radbytm wiedzieć, czemu mój kum wchodzi z Socquardem do kawiarni?
— Och, odparł ksiądz, jeśli tam wchodzi, możecie być pewni, że to nie gwoli miłości bliźniego.
— To człowiek, na którego widok dostaję gęsiej skórki, rzekła pani Vermut.
— Jest tak niebezpieczny, odparł lekarz, że, gdyby on ze mną miał na pieńku, nie czułbym się bezpieczny ani po jego śmierci. To człowiek zdolny wstać z trumny, aby wypłatać człowiekowi jaką sztukę.
— Jeżeli kto może zwabić Tapicera na jarmark i wciągnąć go w pułapkę, to Rigou, szepnął mer do ucha żonie.
— Zwłaszcza, odparła głośno, jeżeli Gaubertin i ty, moje serce, przyłożycie się do tego...
— O, nie mówiłem! wykrzyknął pan Guerbet trącając Sarcusa, znalazł jakąś ładną dziewczynę u Socquarda i bierze ją do bryczki...
— Zanim ją weźmie do... odparł pisarz.
— I to jest człowiek, który ma opinję że nie jest złośliwy, wykrzyknął Guerbet przerywając piewcy Bilbokjady.
— Mylicie się, panowie, rzekła pani Soudry; pan Rigou myśli tylko o naszych interesach, jeśli się bowiem nie mylę, ta dziewczyna to jedna z Tonsardek.
— On jest jak aptekarz, który robi zapas żmij, wykrzyknął stary Guerbet.
— Możnaby myśleć, odparł Gourdon, że pan dojrzał nadchodzącego pana Vermut.
I wskazał aptekarzynę, który szedł właśnie przez rynek.
— Biedaczysko, rzekł pisarz podejrzewany o częste konwersacje z panią Vermut, patrzcie jak on wygląda! I są ludzie, którzy go mają za uczonego!
— Gdyby nie on, odparł sędzia pokoju, bylibyśmy w wielkim kłopocie przy autopsjach. Tak zmyślnie znalazł truciznę w ciele tego biednego Pigeron, że chemicy paryscy powiedzieli w sądzie w Auxerre, że sami nie zrobiliby lepiej...
— Nie znalazł nic, odparł Soudry, ale, jak powiada prezydent Gendrin, dobrze jest aby myślano że truciznę odnajduje się zawsze...
— Pani Pigeron dobrze zrobiła, że wyniosła się z Auxerre, rzekła pani Vermut. Głupia kobieta i wielka zbrodniarka! Godzi to się uciekać do takich specyfików aby sprzątnąć męża? Czy nie mamy pewnych niewinnych środków, aby się pozbyć tego ziela? Chciałabym, aby ktoś co zarzucił memu postępowaniu. Poczciwy Vermut nie krępuje mnie wcale, i nie choruje od tego; a pani de Montcornet widzicie jak się obnosi po swoich altankach i ruinach z dziennikarzem, którego sprowadziła z Paryża na swój koszt i z którym się cacka pod nosem generała!
— Na swój koszt?... wykrzyknęła pani Soudry, czy to pewne? Gdybyśmy mogli mieć dowód, cóż za wspaniały temat do anonimowego listu do generała.
— Do generała! odparła pani Vermut... Ależ to nic nie pomoże, to przecież jego rzemiosło.
— Jakie rzemiosło, ślicznotko? spytała pani Soudry.
— Materac.
— Gdyby stary Pigeron, zamiast dręczyć żonę, miał ten rozum, żyłby do dziś, rzekł pisarz.
Pani Soudry pochyliła się do swego sąsiada, pana Guerbet z Couches, robiąc doń ową małpią minę, którą, we własnem mniemaniu, odziedziczyła po swej pani, tym samym sposobem co jej srebro. Mizdrząc się i wskazując poczmistrzowi panią Vennut, która czuliła się z autorem Bilbokjady, rzekła:
— Jaki ta kobieta ma zły ton! co za wyrażenia, co za wzięcie! nie wiem, czy będę ją mogła dłużej dopuszczać do naszego towarzystwa, zwłaszcza kiedy będzie pan Gourdon.
— Oto moralność świata, rzekł proboszcz, który wszystko obserwował i wszystko słyszał nie mówiąc ani słowa.
Po tym epigramie lub raczej po tej satyrze na społeczeństwo, tak zwięzłej i tak prawdziwej że wskazywała palcem wszystkich, zaproponowano partyjkę.
Czyż to nie jest życie, na wszystkich piętrach tego cośmy zwykli nazywać światem! Odmieńcie styl, a znajdziecie to samo, ani mniej ani więcej, w najświetniejszych salonach paryskich.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.