Córka grabarza

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Leopold von Sacher-Masoch
Tytuł Córka grabarza
Pochodzenie Demoniczne kobiety
Wydawca Wydawnictwo »Kultura i Sztuka«
Data wyd. ca. 1920
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Córka Grabarza.

We wsi padło kilka strzałów. Stary grabarz zbudził się na swojej pościeli i począł nasłuchiwać. Odkaszlnąwszy kilka razy zawołał na swoją córkę.
— Zaraz, zaraz — odpowiedziała dziewczyna, złażąc po drabinie ze strychu.
— Słyszałaś, Mileno — ozwał się stary — ktoś strzelał we wsi.
Milena zeszła na dół, ubrana zaledwie w koszulę. Wysoka, zbudowana wspaniale jej postać mogła była wzbudzić podziw najwybredniejszego rzeźbiarza, zwłaszcza jej okrągłe, dziewicze piersi, białe jak marmur, mogły się były nadawać jako model do posągu piękności.
— Więc to naprawdę? — zapytała naciągając spodnicę i krótki kożuszek.
— Co, naprawdę?
— No, że wybuchła tej nocy rewolucya, jak o tem mówiono od kilku dni.
— O, to źle, to bardzo źle — mruczał grabarz, kładąc się napowrót do łóżka.
Milena obuła się w wysokie buty z cholewami swego ojca, zarzuciła na ramiona chustkę i wybiegła na dwór, zobaczyć co się stało.
Cmentarz znajdował się na wzgórku i był otoczony nizkim murem. Domek grabarza zniszczony znacznie, stał tuż u bramy wjazdowej. W chwili, gdy Milena wyszła za próg, ozwało się głośne krakanie kruków, siedzących gromadnie na wierzbach, pozbawionych liści. Dziewczyna rozejrzała się wokoło. Przed nią bieliły się długimi rzędami groby, na których tu i ówdzie widniał pochylony, czarny krzyż, wystający ze śniegu, który okrywał ziemię grubą powłoką. Postąpiwszy kilka kroków, zwróciła się do wsi, gdzie właśnie odbywała się walka i poczęła nasłuchiwać. Tu na wzgórku panowała głęboka cisza. Przed starym kościółkiem stał wysoki, drewniany krzyż, a na nim rozpięty Chrystus. Z korony cierniowej na Jego głowie, gwoździ u nóg i rąk zwisały długie lodowe sople.
Milena nasłuchiwała chwilę, a że w pobliżu nie zauważyła nikogo, podniosła oczy ku niebu, zasianemu gęsto gwiazdami... W oddali z za ciemnego boru wychylała się czerwona jak ogień tarcza księżyca. Mróz był siarczysty, aż drzewa trzaskały... W tem zaszeleściało coś obok niej. Obejrzała się... Przed nią stał wilk, z oczyma jak dwa rozżarzone węgle. Mimo przestrachu, jaki ją w pierwszej chwili ogarnął, nie straciła ani na chwilę przytomności. Skoczyła szybko w tył i chwyciła stojący pod ścianą rydel. Nie było jednak z kim stawać do zapasów, wilk czmychnął, jak wypłoszony zając. Teraz rozległy się we wsi znowu strzały. Milena pobiegła szybko w dół, brodząc po kolana w śniegu. Niedaleko najbliższej chaty spotkała wieśniaczkę, która niosła na barkach broczącego krwią człowieka.
— Co się stało? — zapytała Milena.
— Nasi napadli na Polaków, którzy tędy przejeżdżali. Padło ich też, oh padło, ale mój mąż poraniony... Oj biedna ja i nieszczęśliwa.
Milena pomogła jej zanieść rannego do chaty, poczem wróciła do domu, by uspokoić starego ojca.

∗                    ∗

Niebawem zapukał ktoś silnie do okienka grabarza.
— Zobacz-no, kto tam — ozwał się ojciec do córki.
Ona otworzyła ostrożnie zamarznięte okienko i wyjrzała na dwór. Stały tu rzędem sanie i kilku żandarmów w pikelhaubach.
— Wstań, stary krecie — krzyknął jeden z nich — masz bardzo dostojnych gości...
— Nie mogę, jestem chory — jęczał grabarz, który żywił wielką niechęć do hulających żołdaków.
— Co nas to obchodzi — wściekał się Prusak — trupy muszą być pogrzebane?
— To sobie ich sami pochowajcie.
— Nie mamy czasu.
— Ja ich pochowam — ozwała się Milena.
To powiedziawszy, zamknęła okienko i wybiegła na dwór.
— A więc dobrze — ozwał się uradowany oficer — dostaniesz garniec wódki i talara, ale musisz ich pogrzebać zaraz.
— Do rana będzie wszystko gotowe.
— Jeżeli tedy będzie do rana wszystko gotowe, to dostaniesz drugiego talara. Bierz się do roboty.
Prusacy pozrzucali prędko na śnieg ciała pomordowanych, zostawili dziewce bańkę wódki i odjechali.
Widok był okropny, ale herod-dziewczyna nie wzruszyła się bynajmniej. Napiła się wódki, chwyciła łopatę i poczęła szybko kopać szeroki dół, śpiewając przytem:

Tyś o wolności, głupcze, śnił,
I w duszy wielkie snuł nadzieje,
Teraz tu będziesz sobie gnił —
Zwykle to na tym świecie dzieje.

Popiła znowu wódki i kopała dalej, aż żelazo łopaty dźwięczało o zamarzłe grudy ziemi.
Na wierzbach krakały kruki, a wycie wilków gdzieś w pobliżu mogło było obudzić trwogę w sercu najdzielniejszego człowieka. Grabarka skończyła wreszcie kopać, wylazła z dołu i poczęła się przypatrywać trupom.
— Byłeś z pewnością dowódcą — ozwała się, patrząc na zwłoki siwego starca, ubranego w bogaty kontusz — oddam ci więc pierwszeństwo.
Wzięła go na ręce, jak dziecko i zaniosła do grobu, poczem wróciła do drugiego i trzeciego. Z tym już nie robiła tyle ceremonii.
— A twoja głowa gdzie? — mruknęła znowu, śmiejąc się na widok tułowia, pozbawionego głowy.
Rozpatrując się chwilę, znalazła ją jednak i cisnęła w dół. Napiła się raz jeszcze wódki. Księżyc wyszedł już wysoko na niebo i oświecił śnieżną okolicę. Było widno, jak w dzień. Ciszę przerywało tylko wycie wilków pod lasem i szczekanie psów wśród chat.
Poczęła znowu śpiewać, jakby miała do czynienia ze snopami w polu, a nie z ciałami pomordowanych ludzi. Zbliżywszy się z kolei do następnego trupa, chwyciła go za kurtkę, by go po śniegu zawlec do grobu. Nagle wydała bezwiedny okrzyk przestrachu. Trup się poruszył i począł jęczeć.
Przyklękła przy nim i poczęła go nacierać śniegiem. Wkrótce młodzieniec otworzył oczy.
— Ach, to pan! — ozwała się. — Poznaję. No, no!
— Ratuj mnie, Mileno, zaklinam cię na rany Chrystusa! — jęczał ranny.
Milena potrząsnęła głową i zerwała się szybko.
— Mylisz się panie. Nie mogę mieć dla ciebie litości, boś ty jej nie miał dla mnie. Gardziłeś mną, córką grabarza, kobietą innej narodowości...
— Więc co? Może mnie zabijesz?
— Ależ bynajmniej — zachichotała szatańskiem śmiechem. — Spełnię tylko mój obowiązek, to jest zakopię cię.
— Zakopiesz mnie, żywcem? Miałabyś serce?
— Czemuby nie — odparła brutalnie — muszę zarobić na talary...
Rzuciła się nań, by go do grobu zaciągnąć, lecz nieszczęśliwy bronił się resztkami sił, które mu jeszcze po upływie krwi pozostały. Niestety — nie zdołał wymknąć się z jej rąk. Zwaliła się kolanami na jego piersi i nie zważając na ostatnie jęki i błagania, ciągnęła go w dół z całej siły. Dokonawszy tego potwornego czynu, stanęła nad grobem, oparła ręce na biodrach i poczęła się śmiać.
— Masz to, na co zasłużyłeś — syknęła przez zaciśnięte zęby i nie czekając długo, chwyciła za łopatę. Za chwilę posypały się zamarznięte grudy w dół i rozległa się ponownie piosnka:

Tyś o wolności głupcze, śnił,
I w duszy wielkie snuł nadzieje,
Teraz tu będziesz sobie gnił —
To buntowników zwykłe dzieje.

Wschodzące słońce zastało ukończone już groby i próżną bańkę wódki obok.
Córa »szlachetnego narodu« udała się do kwatery po nagrodę, którą... rzetelnie zarobiła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Leopold von Sacher-Masoch i tłumacza: Anonimowy.