Byli i będą/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Rodziewiczówna
Tytuł Byli i będą
Podtytuł Powieść
Wydawca Rada Polonii Amerykańskiej
Data wyd. 1944
Druk Pittsburczanin
Miejsce wyd. Pittsburgh
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.

Wbrew oczekiwaniu Stefana, matka go przywitała bez wymówek i żalów, bardzo serdecznie, ale że się śpieszyła na jakąś dobroczynną wentę, więc, poleciwszy mu kąpiel, fryzjera i garnitur już gotowy u krawca, pojechała, zostawiając mu swobodę i zapowiadając, że dziad pytał o niego codzień, więc żeby czekał na jego wezwanie.
Stefan się tedy wykąpał, ostrzygł i ogolił, a potem ruszył na miasto szukać Jagodzińskiego. Dawny mentor już od kilku lat prowadził kancelarję adwokacką i dobrze mu się wiodło. Byłby się nawet ożenił, ale zjechała doń owdowiała matka z trzema siostrami na wydaniu, więc w czterech pokojach mieszkania jeszcze na piątą kobietę nie było miejsca.
Przy obiedzie dopiero ujrzał Stefan dziada.
— No, i cóż tam na tej Litwie szukałeś? Wykpiła się od śmierci stara Hrehorowiczowa? Ciekaw jestem, czy pamięta rozmowę ze mną przed tem mądrem powstaniem? Przepowiadałem jej co będzie. Chciałem zabrać twego ojca, żyłby może dotychczas i majątekby ocalał. Ale to gatunek szaleńców i manjaków. Ostro wtedy rozmówiliśmy się. Nazwała mnie odstępcą, a ja ich podpalaczami własnego domu — powiedziałem — za trzydzieści lat, nikt tam za Bugiem nie zostanie — będzie pustynia. I co? Dogasają, domarnowują się niedobitki, bankruty. Ładne to świetności, te dobra, zasięgałem informacyj. Lasy są przestarzałe, bo upierała się nie sprzedawać, granice nie uporządkowane, są i długi. At, wisi to, jak wszystko tam. Nie masz czego marzyć o tej sukcesji. Pewniejsze to, co ja dla ciebie obmyśliłem.
— Uważam Grele za własność babki i nie rachuję na żadne spadki.
— No, pewnie, ale też i pora, żebyś przestał się trzymać matczynej spódnicy.
— Mon Dieu, papa, vous êtes si dur! — szepnęła żałośnie pani Oktawja.
— Ile razy chciałem pracować, zabraniano mi! — rzekł Stefan. — Szczęśliwie, że nareszcie otrzymam swobodę. Mam właśnie posadę i od jutra myślę ją objąć.
— A ja mam dla ciebie robotę, moją, więc przede wszystkiem to wykonasz. Chyba mam pewne prawa i mogę liczyć na ciebie?
— Rozumie się. Jeśli tylko będę mógł, służę.
— A jakąż to posadę sobie wynalazłeś?
— Jagodziński przyjmuje mnie do spółki w swej kancelarji. Zarazem będę pisał rozprawę.
— Dieu de bonté! — wykrzyknęła pani Oktawja, a stary hrabia parsknął śmiechem.
— No, moja posada będzie mniej fatygująca i intratniejsza. Widzę, że zdolność do zrobienia karjery masz po Hrehorowiczach.
— Nie mam wcale za cel w życiu zrobienia karjery. Chcę mieć kawałek chleba, uczciwie zapracowany.
— Także poglądy z romansu. No, ale mniejsza o twe mrzonki. Przejdźmy na kawę do mego gabinetu, wytłumaczę ci, jaka praca cię czeka.
Pani Oktawja udała się do swych apartamentów wesoła, uszczęśliwiona. Przecie ojciec jej pogodził się ze Stefanem, serjo o jego losie pomyślał. Wiedziała, o czem mówią, te projekty powstały świeżo, ona sama podsunęła na myśl ojcu Stefana i łaskawie przyjął.
Teraz chłopak będzie miał stanowisko, może się ożenić. Przed oczami pani Oktawji przesuwały się różne postacie panien, bogatych parwenjuszek, ubogich arystokratek, kogo wybrać?... Marzyła, wtulona w wygodny fotel, trawiąc spokojnie wykwintny obiad.
Wtem usłyszała kroki po dywanach i stanął przed nią Stefan.
— A co? Te voila à flot, mon petit. Widzisz, jaki dziad dobry dla ciebie.
— Dziad mi rozkazał wynieść się stąd do jutra.
— Comment! Co się stało!
— Nie przyjąłem żadnej z jego propozycyj.
— Comment! Tu as osé! Pourquoi?
— Proponował mi dwa obowiązki. Albo udział w radzie konkursu w upadłości tego nieszczęsnego Mieczysława Rosena, albo zajęcie się parcelacją Dubowni.
— Eh bien! Tu ne te sens pas capable?
— Rosena znam, mamo. On był manjak, idealista. Skupował ziemię, stawiał fabryki, bojkotował Niemców, kształcił lud. Kazano mu wyjechać, wtedy rozpoczęła się ruina. Teraz on siedzi zagranicą z żoną i dziećmi, bez chleba, oddał wszystko wierzycielom. Naznaczono konkurs, dziad i wuj mają większą część jego weksli i w radzie największy głos. Za czterdzieści procent oddają ludzie swe należności, mam je skupować za pieniądze dziada i... Nie, mamo, ja tego nie chcę robić, za nic, nie potrafię.
— Ja się na tych prawnych historjach nie znam, ale, jeśli twój dziad i wuj to obmyślili, zapewne jest mądre i dobre. Et tu oses refuser!
— Tak, mamo. Ja tego nie potrafię!
— A cóż masz przeciw parcelacji Dubowni? — spytała tonem hamowanego oburzenia.
— Mamo, Dubownia leży na Wołyniu, to majątek, gdzie się dziad i mama urodzili, to ziemia, której nikt z naszych kupić nie może.
— Ale te ziemie nie dają żadnego dochodu, ani pół procentu wartości. To jest kapitał martwy, zatracony. Zato można przy parcelacji dostać pół miljona! — wołała, jak wyuczoną lekcję, rozdrażniona niepojętnością syna.
— Ale za tę ziemię, za taką ziemię mój ojciec życie dał, i inni życie dają, by utrzymać, a ja, ja, Stefan Hrehorowicz, mam ją pokrajać, poszacować na ruble i oddawać obcym nabywcom! Niech dziad za te pieniądze, com go kosztował, pokroi me ciało żywcem i sprzeda do sekcji, ale mojej duszy mu nie zaprzedam, ani w takiej robocie służyć mu nie będę, bobym zdrajcą był swego nazwiska, którem się szczycę, i zdrajcą ojcowskiej spuścizny, którą nad wszystko miłuję.
Pani Oktawja zmierzyła go piorunującem spojrzeniem.
— A zatem pewnie teraz będziesz urządzał powstanie, zgodnie z tradycją Hrehorowiczów.
— Nie, będę pracował, jak każdy niezamożny człowiek. Stosownie do woli dziada, dziś się stąd wyprowadzę.
— Dokąd?
— Do siebie, mamo. Do biedy, do niedostatku, do głodu chociażby! Tej łaski mam dosyć.
— Tu es fou! Myślę, że jak się zastanowisz, to się opamiętasz przed skandalem! Tymczasem zapowiadam ci, że ja też jestem oburzona i zastosuję się do postępowania dziada względem ciebie. Byłam zanadto słaba dla ciebie. C’est fini. Na moją pomoc nie rachuj. Je te conseille de songer sérieusement. Je ne te donnerai pas un sou!
Stefan pocałował ją w rękę, którą mu ledwie podała. Potem zebrał swe rzeczy osobiste i niezbędne, upakował kufer i wyniósł się do hotelu. Przerachował swe pieniądze i ucieszył się, znalazłszy sto rubli. Tego wieczora, jeszcze powałęsał się po ulicach bocznych, tańszych, czytając kartki lokalów, i obejrzał kilka kawalerskich pokojów. Nazajutrz już wybrał i wynajął jeden, na trzeciem piętrze, w oficynie, za dziesięć rubli miesięcznie, a tegoż dnia wieczorem już się umeblował i wprowadził.
Cała ta instalacja kosztowała go trzydzieści rubli, składała się z gratów niezbędnych i tandetnych, ale on wśród tego poczuł się u siebie, swobodny, szczęśliwy.
Nazajutrz rano udał się do kancelarji Jagodzińskiego, zakopał się w akty, kodeks, pracował zajadle, codziennie, niestrudzenie.
Stołował się w Taniaku, odmawiał sobie wszelkich wygód i przyjemności, żył jak odludek, odrobiwszy robotę, wracał do swej stancji, nie wychodził wcale na miasto, pisał rozprawę, albo leżał i marzył.
Po paru tygodniach takiego życia, gdy myślał, że u Ossorjów już o nim zapomniano, pewnego dnia, gdy pisał u Jagodzińskiego, stanęła przed nim matka.
— Dieu de bonté, czyś ty chory. Co się z ciebie zrobiło! Co ty tu robisz?
— Pracuję, mamo — odpowiedział, całując ją w rękę.
Objęła go za szyję, płakała.
— Chodź stąd. Ce que tu m’as fait souffrir. Tu es un sans-coeur!
Zabrała go od roboty, wyprowadziła na ulicę.
— Retrons! Dziada niema w Warszawie. Będziemy sami.
— Wszystko jedno, dziad jest czy niema. Do domu jego mam wstęp wzbroniony. Jeśli mama chce być ze mną, to u mnie.
Pani Oktawja wśród wykrzykników zgrozy i obrzydzenia dotarła do stancji, i pierwsza rzecz, którą tam ujrzała i porwała, była fotografja Misi, stojąca na biurku.
— Co to takiego? — jęknęła.
— To moja kuzynka, Siewrukówna!
— Aha! Kuzynka, stamtąd. Tu l’aimes!
— Tak.
— I to dla niej urządzasz tę całą esklandrę. Rzuciłeś nas na języki całej Warszawy. Uchodzimy za wyrodną rodzinę, ludożerców, rzuciliśmy ciebie w nędzę. Tu as l’air d’un decavé. I to wszystko dla tej gąski wiejskiej. Oh, que je suis donc malheureuse!
— Mamo, niech mama ze mną zostanie. Ja tam żyć nie mogę, to dla mnie zanadto upokarzające. Ja tu teraz dopiero czuję, że żyję.
— Ja mam zostać tu, tu! Tu es fou! — zawołała, oglądając się ze zgrozą wokoło. — Et tu épouseras cette Siewruk! Dieu!
— Ona mnie nie chce.
— Nie chce! C’est te comble, ca! Słuchaj, jeśli już koniecznie chcesz pracować, zaproteguję cię do księżnej Fanny. Ona potrzebuje administratora.
— Nie, mamo, w ten świat w żadnej roli nie wrócę.
— Ależ, na Boga, zastanów się! Tak być nie może. Tu me fais honte!
— Wyjadę! Zginę z oczu i pamięci.
— Etienne! Za całą moją miłość tak mi płacisz! Powiedz, co ludzie o mnie pomyślą? Co to za pozycja, karjera! Skryba u jakiegoś adwokata, głodny proletarjusz, mój syn! Ty mnie do grobu wpędzisz z upokorzenia. Do czegoś ty podobny, jak ty mieszkasz! Mon Dieu, a mogłeś się ożenić z mitrą!
— Żeby mój syn tej mitrze tak dokuczał, jak ja mamie, i żeby ten mezaljans tak jej ciężył! Mamo, to darmo. Moja krew czerwona ciągnie mnie w niziny! Niech mnie mama w tym szarym tłumie zostawi. Tu być ze mną mama nie może, ale to minie, mamo, zacząłem dopiero pracować, zdobędę byt i kawałek chleba. Mama się pogodzi z synem-szarakiem.
— Nie, nigdy! To ordynarne, grube, wstrętne. Et ces idées de campagne! Nie, nigdy! C’est sordide ce taudis ou tu te trouves bien. Tu pues te mauvais tabac et une mangeaille de gargote! Fi! Noga moja tu więcej nie postanie! Boże, i ja ciebie chowałam tak starannie, miałeś taki komfort! Méchant garcon! Et cette fille! Jak ona ubrana, co za uczesanie! I taka ci się podoba!
Oburzona do głębi, wyszła.
W parę dni potem rzekł Jagodziński:
— Zostałem wezwany do “pani matki.” Oj, com się nasłuchał za kolegę wymówek, a najciekawsza wkońcu propozycja: dostanę wszystkie sprawy Ossorjów, pod warunkiem, że kolega u mnie nie będzie pisywał.
Mówił to, śmiejąc się, ale Stefan poczuł cios. Nic nie rzekł, ale do biura nazajutrz nie poszedł i po paru dniach listownie się wytłumaczył, że z powodu osobistych interesów musi pracy zaprzestać.
Zrozumiał, że dziad chce go oswoić z głodem, i zaciął się w uporze.
Szukał pracy, znajdował tak marną, że nie starczyło na komorne, szukał lekcyj, ale sezon się skończył. Do babki pisywał listy, że sobie wystarcza, a bywał często głodny. Ale z zapamiętaniem i zapałem młodości i uczucia marzył i wierzył.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Rodziewiczówna.