Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wygód i przyjemności, żył jak odludek, odrobiwszy robotę, wracał do swej stancji, nie wychodził wcale na miasto, pisał rozprawę, albo leżał i marzył.
Po paru tygodniach takiego życia, gdy myślał, że u Ossorjów już o nim zapomniano, pewnego dnia, gdy pisał u Jagodzińskiego, stanęła przed nim matka.
— Dieu de bonté, czyś ty chory. Co się z ciebie zrobiło! Co ty tu robisz?
— Pracuję, mamo — odpowiedział, całując ją w rękę.
Objęła go za szyję, płakała.
— Chodź stąd. Ce que tu m’as fait souffrir. Tu es un sans-coeur!
Zabrała go od roboty, wyprowadziła na ulicę.
— Retrons! Dziada niema w Warszawie. Będziemy sami.
— Wszystko jedno, dziad jest czy niema. Do domu jego mam wstęp wzbroniony. Jeśli mama chce być ze mną, to u mnie.
Pani Oktawja wśród wykrzykników zgrozy i obrzydzenia dotarła do stancji, i pierwsza rzecz, którą tam ujrzała i porwała, była fotografja Misi, stojąca na biurku.
— Co to takiego? — jęknęła.
— To moja kuzynka, Siewrukówna!
— Aha! Kuzynka, stamtąd. Tu l’aimes!
— Tak.
— I to dla niej urządzasz tę całą esklandrę. Rzuciłeś nas na języki całej Warszawy. Uchodzimy za wyrodną rodzinę, ludożerców, rzuciliśmy ciebie w nędzę. Tu as l’air d’un decavé. I to wszystko dla tej gąski wiejskiej. Oh, que je suis donc malheureuse!
— Mamo, niech mama ze mną zostanie. Ja tam żyć nie mogę, to dla mnie zanadto upokarzające. Ja tu teraz dopiero czuję, że żyję.
— Ja mam zostać tu, tu! Tu es fou! — zawołała, oglądając się ze zgrozą wokoło. — Et tu épouseras cette Siewruk! Dieu!