Przejdź do zawartości

Bijmy nędzarzy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Charles Baudelaire
Tytuł Bijmy nędzarzy
Pochodzenie Drobne poezye prozą
Wydawca Księgarnia D. E. Friedleina, E. Wende
Data wyd. 1901
Miejsce wyd. Kraków, Warszawa
Tłumacz Helena Żuławska
Tytuł orygin. Assommons les pauvres
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XLIX.
BIJMY NĘDZARZY.

Na piętnaście dni zamknąłem się w pokoju i otoczyłem się książkami, modnemi w owym czasie (szesnaście, czy siedemnaście lat temu); mówię o książkach, w których wykłada się sztuka zrobienia ludu szczęśliwym, mądrym i bogatym w dwudziestu czterech godzinach. Przetrawiałem więc — pochłaniałem chcę rzec, wszystkie te wypracowania tych wszystkich przedsiębiorców powszechnego szczęścia — tych, co radzą wszystkim biednym, by się stali niewolnikami i tych, co im tłumaczą, że oni wszyscy są królami strąconymi z tronów. Nikomu się to nie zda dziwnem, że byłem tedy w usposobieniu ducha, blizkiem pomieszania lub ogłupienia.
Zdawało mi się tylko, że czuję w głębi umysłu tkwiący niewyraźny zarodek myśli, wyższej od wszystkich formułek tej dobrej pani, której dykcyonarz właśnie przeglądałem. Ale była to dopiero idea idei, coś nieskończenie niejasnego.
I wyszedłem z wielkiem pragnieniem, gdyż zapamiętałe oddanie się złej lekturze wywołuje odpowiednią potrzebę świeżego powietrza i chłodników.
Gdy miałem wejść do piwiarni, jakiś że brak wyciągnął do mnie kapelusz z jednem z tych niezapomnianych, spojrzeń, które wy wracałyby trony, gdyby duch poruszał materyą i gdyby oko magnetyzera przyśpieszało dojrzewanie winogron.
Równocześnie usłyszałem głos szepcący mi do ucha, głos, który poznałem dobrze: był to głos dobrego Anioła, czy dobrego Demona, który mi towarzyszy wszędzie. Jeżeli.Sokrates miał swego dobrego Demona, dlaczego ja nie miałbym mieć swego dobrego Anioła i dla czego nie mógłbym dostąpić, jak Sokrates, za szczytu otrzymania dyplomu szaleństwa, pod pisanego przez bystrego Heluta i roztropnego Baillargera?
Jest taka różnica między demonem Sokratesa a moim, że Demon Sokratesa objawiał się mu tylko, aby bronić, uprzedzać, przeszkadzać, podczas gdy mój raczy tylko doradzać, poddawać, namawiać. Ten biedak Sokrates miał tylko uprzedzającego Demona zakaziciela; mój jest wielkim nakazicielem, mój jest Demonem czynu lub Demonem walki.
Otóż jego głos szeptał mi tak: „Ten tylko jest równym drugiemu, kto tego dowiedzie i ten tylko godzien jest wolności, kto umie ją zdobyć“.
Natychmiast rzuciłem się na mojego żebraka. Jednem uderzeniem pięści podbiłem mu oko, które stało się w jednej sekundzie nabrzmiałe, jak piłka. Złamałem sobie paznokieć, wybiwszy mu dwa zęby, a ponieważ nie czułem się dość silnym (jako że byłem delikatny z urodzenia i mało wyćwiczony w walce na pięście), aby prędko utłuc tego starca, złapałem go ręką za kołnierz ubrania, a drugą dusiłem za gardło i począłem tłuc z całej siły głową jego o mur. Muszę wyznać, że zbadałem poprzednio rzutem oka okolicę i upewniłem się, że w tej pustej dzielniej’ znajdowałem się przynajmniej na pewien przeciąg czasu poza obrębem władzy agenta policyjnego.
W końcu kopnąłem go w plecy dość silnie, aby mu skruszyć łopatki i powaliwszy tego sześćdziesięcioletniego, osłabionego starca, chwyciłem dużą gałęź, co się wlokła po ziemi i tłukłem go nią z upartą energią kucharzy, którzy chcą zmiękczyć befsztyk.
Nagle, — o cudzie! co za radość dla filozofa, który sprawdza znakomitość swej teoryi! — zobaczyłem, jak ten starożytny szkielet odwrócił się, podniósł się z energią, której bym był nigdy nie podejrzywał w tej maszynie tak szczególnie zrujnowanej, i ze spojrzeniem nienawiści, które zdawało mi się dobrą wróżbą, zgrzybiały żebrak rzucił się na mnie, podbił mi oba oczy, wyłamał mi cztery zęby i tą samą gałęzią zbił mnie rzęsiście na miazgę. Tem energicznem leczeniem wróciłem mu dumę życia.
Tedy usiłowałem różnymi znakami dać mu do zrozumienia, że uważam rozmowę naszą za skończoną i podnosząc się z zadowoleniem sofisty z pod Portyku, powiedziałem mu: „Panie, jesteś mi równym! zechciej mi uczynić ten zaszczyt i podziel się ze mną moją sakiewką; a pamiętaj pan, jeżeli jesteś rzeczywiście filantropem, stosować do wszystkich swych współbraci, gdy zażądają jałmużny, teoryę, którą miałem nieprzyjemność wypróbować na pańskim grzbiecie“.
Przysiągł mi święcie, że pojął moją teoryę i rad moich posłucha.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Charles Baudelaire i tłumacza: Helena Żuławska.