Bezimienna/Tom II/LIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LIII.

Dnia 17 listopada 1796 r. z rana brzask dnia chmurnego dobywał się z łona nocy zimowej i w główniejszych ulicach Petersburga leniwo się jakoś rozpoczynał. Na pozór powszednie wracało życie, straże stały jak wczoraj na swych miejscach, urzędnicy ciągnęli do biur, w pałacu monarchini widać było przesuwającą się służbę, nic nadzwyczajnego nie zmieszało trybu zwykłego i ustanowionego porządku, a przecież oko badacza byłoby dostrzegło na tych murach, w ludziach, co je zapełniali, jakby tajemnicę jakąś ukrywaną starannie, przerażającą, mającą nagle wybuchnąć i wrzawą a niepokojem pół świata tego napełnić. Kilka powozów szybko nadbiegło ku pałacowi, prędzej jeszcze od niego się oddaliło, służba to szła za powolnie, to biegała przelękniona, drzwi zatrzaskiwano starannie. Spotykający się z sobą szeptali bledzi, oglądając się, trwożąc i nagle wśród rozmowy wpadając w zamyślenie głębokie.
W mieście około mieszkań głównych sterowników rządu dostrzedz można było starannie ukrywane jakieś zajęcie, wychodzące i wchodzące osoby, wyprawianych posłańców... blade twarze w oknach, które ukazywały się i znikały.
Godzina była wczesna, a od mieszkania szambelana Ilińskiego wyjechał powóz, szczelnie zamknięty.
Woźnica miał ruszyć, gdy siedzący już w karecie Iliński otworzył okno, schwycił go za ramię i rzekł mu głosem stłumionym:
— Do Gatczyna... co koń wyskoczy!... choćby wszystkie popadać miały, a powóz poszedł w drzazgi... ruszaj! cwałem!
Woźnica odwrócił na chwilę głowę, ściągnął lice, podniósł nahaję, a cztery stepowe bieguny puściły się jak strzała.
Ranek był mglisty... dzień smutny... ludzie ociężale brali się do życia.
Powóz mijał sanie, ludzi, domy, a ilekroć konie, z których para buchała, wolnieć nieco zaczynały w biegu, z powozu wychylała się głowa okryta peruką i głos niespokojny naglił:
— Ruszaj! cwałem!
Nareszcie okryte szronem drzewa parku Gatczyna ukazały się oczom podróżnego, który odetchnął swobodniej, widząc, że nikt go ani ścigał, ani prześcignął; powóz wpadł na szeroki gościniec, wiodący do pałacu, a konie zziajane z trudnością przed wschodami ganku powstrzymać się dały. Jeden z nich padł nieżywy.
Iliński, który był bez służącego, sam otworzył karetę i wpadł szybkim krokiem do sieni, w której kilku służących, niemych, smutnych, drzemało na ławkach. Natychmiast kazał sobie oznajmić marszałkowi dworu, który wybiegł grzeczny, zimny, podejrzliwy i spytał, czegoby sobie życzył.
— Natychmiast być przedstawionym — zawołał Iliński.
— Jakto natychmiast? W. książę nie przyjmuje o tej godzinie.
— Być może, ale rzecz jest wyjątkowa, nie cierpiąca zwłoki, najwyższej wagi. Czynię Waszą Ekscelencyę odpowiedzialnym za skutki, jeśli natychmiast słów moich nie odniesiecie.
Marszałek zmieszał się, po twarzy Ilińskiego poznać było mu łatwo, że się coś nadzwyczajnego trafić musiało. Postąpił krok ku drzwiom.
— Nie mógłżebym wiedzieć?
Iliński potrząsł głową.
Marszałek zniknął, a szambelan, nie czekając na powrót jego, wszedł do salonu.
Salon był smutny i pusty, okna wychodziły na ogród, na ścianie jednej wisiał piękny portret Piotra III, na drugiej Katarzyny.
Iliński stał na progu i czekać się zdawał z niezmierną niecierpliwością; każdy szelest niepokoił go, jakby lękał się, ażeby czyje przybycie nie uprzedziło jego przyjęcia.
Po chwili tego wyczekiwania kroki dały się słyszeć, drzwi się otworzyły.
Wielki książę Paweł już ubrany, w mundurze gwardyi, powoli wszedł na salę. Zmierzył okiem prawie groźnym Ilińskiego, który stał milczący, a na widok Pawła powoli przykląkł na jedno kolano.
— Niech ja pierwszy, jak się zdaje, — zawołał drżącym głosem — powitam Waszą Cesarską Mość jako cesarza i pana Wszech Rosyi.
Słysząc te wyrazy, Paweł cofnął się, drgnął, załamał ręce, głowę spuścił na piersi, przystąpił do klęczącego i, podnosząc go, rzucił mu się na szyję. Płakał... łkanie mówić mu nie dawało.
— Przyjacielu, — rzekł — zwiastujesz mi smutek i ciężar, niech będzie wola Boża. Kiedy się to stało?
— Dziś rano, — rzekł Iliński — Najjaśniejsza Pani wstała zdrowa o zwykłej godzinie... śniadała, potem pracować zaczęła... potem wyszła do gabinetu, gdzie po pół godzinie znaleziono ją na ziemi, już prawie nie dającą znaków życia. Doktór Rogerson czynił co mógł, puszczał krew. W tej chwili zgon od dwóch godzin jest niewątpliwy. Najjaśniejszy Panie! przytomność wasza w stolicy natychmiast, bez zwłoki jest konieczną.
Paweł podniósł rękę tylko i rzekł:
— Wiem o tem, wracaj nazad, postąpię, jak powinność każe.
To mówiąc, zadzwonił.
Marszałek ukazał się w progu.
— Cały mój dwór zwołać i starszyznę wojskową.
Domawiał tych wyrazów Paweł, gdy na gościńcu dał się słyszeć turkot kilku powozów, lecących cwałem, jak przed chwilą Ilińśki. Kilka osób wpadło razem do przedpokoju. Słychać było szmer i wrzawę.
— Senatorze Iliński, — rzekł cesarz, wyrazem tym pierwszą za swego panowania podpisując nominacyę — wracaj do stolicy, będziesz mi tam potrzebny.
W chwili, gdy nowy senator wychodził, otwartemi drzwiami wcisnęli się tłumnie przybyli dygnitarze i uklękli w progu... powitać cesarza.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.