Bezimienna/Tom II/LIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LIV.

Ale to, co się działo w Gatczynie, nie mogło dać wyobrażenia o tem, co w kilka godzin potem zawrzało w samej stolicy, która, jak zelektryzowana nagle, gdy wieść jeszcze niepewna i urzędownie dotąd nie potwierdzona, ale coraz upartsza rozchodzić się poczęła wszędzie, spostrzegła naprzód po wielkim ruchu wojskowym, iż w istocie coś się stać musiało.
We wszystkich koszarach wojsko pod bronią stało w wielkich mundurach, dowodzący byli na miejscu, adjutanci przelatywali od jednego pułku do drugiego. Około południa ruch ten militarny i pałac zmarłej imperatorowej otoczył.
Z załamanemi rękami, z głową zarzuconą na poręcz krzesła Platon Zubow jak osłupiały siedział. Może do wrażeń zgonu przyczyniała się i tajemnica tej nocy, bo po krótkim spoczynku owym nad ranem, Platon został już zbudzony przez radcę Fryderyka i z nim tajemnie udał się do więzienia jenerałowej Puzonów.
Co się tam stało... nikt nie wiedział, ale Platon powrócił o dniu prawie, tak przerażony i niespokojny, jak był teraz.
Podobnież znękany, niewyspany, strudzony był radca Fryderyk Wilhelmowicz, w którego wieść o śmierci jak piorun uderzyła.
Wyrachował on, że naprzód wypadało mu zatrzeć ślady swej działalności ostatniej, i poleciał do kryjówki, w której był schowany doktór Müller.
Biedna ofiara, ledwie żywa, jęczała na słomie, czując początki jakiejś gorączki, gdy rodak wbiegł, drzwi nawet nie zamykając za sobą.
Gdyby Müller przytomniejszym był, poznałby łatwo, że się rzeczy zmienić musiały wielce, bo radca sam wyglądał na skazanego.
Milcząc, poskoczył rozwiązywać krępujące doktora sznury.
— Dobroczyńco mój!
— Tak! tak! — przerwał radca — o dobrodziejstwie i o mnie racz zapomnieć, to będzie mi najprzyjemniejszem. Będziesz za chwilę wolnym, wyprowadzę cię sam, ale daj mi słowo, przysiąż... że o tem nic i nikomu nie powiesz.
Müller byłby ze strachu przysiągł, na cokolwiekby mu kazano, całował po rękach radcę, który sznury targał, szarpał, rwał, dopóki, zwolniwszy ręce więźniowi, nie doszedł z jego pomocą do oswobodzenia z tych dolegających powijaczków. Sam potem otrzepał mu futro, poprawił włosy i wyciągnął chwiejącego się na nogach z kordegardy na korytarz, a korytarzem w uliczkę, w której go puścił, szepcząc mu na ucho:
— Nic nie mów! o nic nie pytaj! a co najlepiejby było... wynoś się z kraju... i to jak najrychlej... nic ci nie przeszkadza...
Müller ledwie mógł się na nogach utrzymać... iść głodnemu, choremu, osłabionemu nie było podobnem, musiał więc wsiąść do sanek i kazać się wieść do domu.
Po drodze doszło już do jego uszu, że cesarzowa nie żyła... odetchnął więc swobodniej, zrozumiawszy lepiej, co się stało...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.