Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Bezimienna T. 2.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W mieście około mieszkań głównych sterowników rządu dostrzedz można było starannie ukrywane jakieś zajęcie, wychodzące i wchodzące osoby, wyprawianych posłańców... blade twarze w oknach, które ukazywały się i znikały.
Godzina była wczesna, a od mieszkania szambelana Ilińskiego wyjechał powóz, szczelnie zamknięty.
Woźnica miał ruszyć, gdy siedzący już w karecie Iliński otworzył okno, schwycił go za ramię i rzekł mu głosem stłumionym:
— Do Gatczyna... co koń wyskoczy!... choćby wszystkie popadać miały, a powóz poszedł w drzazgi... ruszaj! cwałem!
Woźnica odwrócił na chwilę głowę, ściągnął lice, podniósł nahaję, a cztery stepowe bieguny puściły się jak strzała.
Ranek był mglisty... dzień smutny... ludzie ociężale brali się do życia.
Powóz mijał sanie, ludzi, domy, a ilekroć konie, z których para buchała, wolnieć nieco zaczynały w biegu, z powozu wychylała się głowa okryta peruką i głos niespokojny naglił:
— Ruszaj! cwałem!
Nareszcie okryte szronem drzewa parku Gatczyna ukazały się oczom podróżnego, który odetchnął swobodniej, widząc, że nikt go ani ścigał, ani prześcignął; powóz wpadł na szeroki gościniec, wiodący do pałacu, a konie zziajane z trudnością przed wschodami ganku powstrzymać się dały. Jeden z nich padł nieżywy.
Iliński, który był bez służącego, sam otworzył karetę i wpadł szybkim krokiem do sieni, w której kilku służących, niemych, smutnych, drzemało na ławkach. Natychmiast kazał sobie oznajmić marszałkowi dworu, który wybiegł grzeczny, zimny, podejrzliwy i spytał, czegoby sobie życzył.
— Natychmiast być przedstawionym — zawołał Iliński.
— Jakto natychmiast? W. książę nie przyjmuje o tej godzinie.