Bez serca/XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bez serca
Podtytuł Obrazy naszych czasów
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1884
Druk J. Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.

Baronowa, która amerykanina nie znała, a z upięknionych i retuszowanych fotografii jego, ani go poznać, ani domyśleć się mogła; widząc cofającą się i chylącą Rolinę, nie umiała sobie tego wytłumaczyć inaczej, tylko chyba zręcznym manewrem dla obudzenia w księciu współczucia.
Książę Radjan również się zdziwił, gdy pułkownikówna, ocuciwszy się, pod pozorem gorąca, którego znieść nie mogła, zażądała wyjść na terasę, ku ogrodowi.
Widząc ją zbladłą i zmienioną, Platon natarczywie się dopytywał, czyby służyć czem nie mógł.
Ona sama nie wiedziała co ma zrobić z sobą. Zostać? uciekać? Nie mogła ani towarzyszowi swemu się wytłumaczyć, ani baronowej przy nim wyznać co ją tak strwożyło. Oczy tylko przestraszone, obłąkane zdradzały cierpienie.
Doprowadziwszy ja do ławki w cieniu, książę, gdy mu szepnęła że chce sama pozostać, oddalił się oznajmując baronowej, iż na galeryi niedaleko czekać będzie na rozkazy.
Keperau niecierpliwie wyglądała odejścia jego, aby Rolina wytłumaczyła jej co się stało. Ale przerażona jeszcze widokiem tego człowieka, właśnie w chwili gdy zjawienie się jego mogło wątły wątek zasnuty tak szczęśliwie rozerwać, Rolina nie mogła przyjść do siebie długo i przemówić słowa.
Serce jej biło z niewypowiedzianą trwogą, chciała uciekać, obawiała się pogoni.
— Baronowo! — zawołała głosem słabym — amerykanin! człowiek ten... oszust, co był moim narzeczonym, jest tu! Widziałam go.
Keperau ręce podniosła nad głowę i załamała.
— Widział cię?
— A! tak! niestety...
— Wracajmy natychmiast do Nicy! jedźmy! uciekajmy!
Ze spuszczonemi i wlepionemi w ziemię oczyma, pułkownikówna długo nic nie odpowiadała, jakby w ustach jej słowa zamarły.
— Uciekać! — zawołała nagle — pogoni za nami. Nie! widział mnie, choćby nie wiem ile to kosztowało, raz z nim potrzeba skończyć.
Ławka na której siedziały, zbyt była blizką pałacu gry, Rolina wstała energicznie zbierając całą siłę i powoli iść zaczęła szukać miejsca, w któremby nieuchronna z tym człowiekiem rozmowa, nie zwracała oczów przechodzących...
Zaledwie uszły kilka kroków, gdy żywy chód dał się słyszeć za niemi. Pułkownikówna uczuła, domyśliła się nadbiegającego don Estebana... Zatrzymała się z mocnem postanowieniem stawienia mu czoła, śmiało. Gdy się to działo książę Radjan, który na galeryi stojąc, nie spuszczał z oka ławki i widział panie wstające z niej, zobaczył też amerykanina wybiegającego z sali, oczyma niespokojnemi szukającego kogoś. Jakieś przeczucie tknęło księcia Platona, poczuł z wolna w ślad iść za nim.
Przekonawszy się że w istocie gonił za temi paniami, a one oczekiwać się zdawały na niego, zatrzymał się książę. Serce mu uderzyło zazdrością, chociaż człowiek ten, który ją budził, nie zdawał się wcale godnym aby go za niebezpiecznego wziął rywala.
Zawsze brzydki, don Esteban teraz więcej był zdziczałym, zaniedbanym, ogorzałym, niż na wiedeńskim bruku. Postawa ani strój nie dozwalały przypuszczać, aby do lepszego towarzystwa należał. Na twarzy, w ruchach poznać było łatwo śmiałego awanturnika, tej nieokreślonej klasy średniej, która pozorną i niezgrabną ogładą okrywa z trudnością pochodzenie swe z gminu.
Dawniej amerykanin umiał udawać szorstkiego, rubasznego obywatela drugiej półkuli, teraz, jakby już nie potrzebował zmuszać się do przybranej roli, występował napiętnowany zuchwalstwem oszusta bez wstydu. Strój jego podróżny, wyszarzany, pomięty, był lichy i ubogi, w rysach twarzy malował się niepokój zbiega, który się ściganym czuje. Oczy latały groźne i bojaźliwe razem, a ręka drgała, jakby szukając rewolwera na obronę.
Takim go teraz, po długiem niewidzeniu, zmienionym straszliwie, ujrzała zrozpaczona Rolina.
Gonił za nią roznamiętniony, dziki, z uśmiechem złym na ustach.
Zdyszany stanął przed nią.
— Ja właśnie jechałem do Nicy — zawołał głosem schrypłym i znużonym, nie zważając na przytomność nieznajomej baronowej. — Bardzo mi przyjemnie.
Chciał się zbliżyć, Rolina cofnęła się zmarszczona.
— Sprawa moja niezupełnie ukończona — dodał — ale się zbliża do końca — rychło... rychło! Tu lub we Włoszech, wypadnie.
Wpatrywał się w tę groźną piękność, która go mierzyła wzrokiem piorunującym, i głos, z początku śmielszy, słabnąć zaczął.
— Pan o tem wiesz oddawna — sucho, dumnie przerwała Rolina — że pomiędzy nami wszystko zerwane, skończone. Zawiodłeś pan zaufanie moje, zostałam oszukaną, poniosłam straty, znać was nie chcę!! Znać nie chcę... Idź pan odemnie!
Roliny głos drżał i pełen był wstrzymywanego płaczu, cofała się mówiąc, chwytała rękę baronowej, oglądała do koła. Amerykanin zamilkł, ale wzroku z niej nie spuszczając, patrzał coraz namiętniej i zuchwalej.
— Ja słowo wasze miałem, mam i nie zwalniam z niego — krzyknął głośno. — Wszystko się wyjaśni... Kto się dla kogo poświęcił i doznał zawodu, ja nie wiem. Tułam się z waszej przyczyny. Gdzieindziej byłbym bezpieczny. Potrzeba było do Włoch przyjechać. Wszystkoby się skończyło...
Mówił słowami urywanemi, bez związku, i z trudnością zdobywając się na jakieś usprawiedliwienie.
— Dość tego — zawołała Rolina — mówiłam i powtarzam panu że go znać nie chcę. Jesteś pan obwinionym, ściganym, nie oczyściłeś się. Splamionemu człowiekowi nie podam ręki!
Odwróciła się chcąc uchodzić i tuląc się do baronowej, oczyma szukała dokoła czy nie stanie kto w jej obronie od tej napaści.
Amerykanin gdy się poruszyła, rzucił się za nią.
— Myślisz pani — zawołał — że ja, ja, poświęciwszy dla niej wszystko, dam się potem jak pies precz odpędzić! Pani mnie nie znasz! Z tą waszą sprawiedliwością, sądami i z wami dam sobie radę. Mnie nie ujdzie to co mojem być powinno!! Nie. Dla tej pasyi wpadłem w kałużę, ale z niej wybrnę, a gdybyś do klasztoru nawet skryła się przedemną, i z niego cię dobędę! Nie ujdziesz mi, będę ścigał, musisz być moją!
Podniósł rękę, jakby uchodzącą chciał pochwycić; Rolina krzyknęła, w bok się rzucając.
Ks. Radjan, który zdaleka całą tę sceną widział nie mogąc jej zrozumieć, zobaczywszy uciekającą Rolinę, goniącego ją człowieka, rzucił się natychmiast na ratunek. Ale pośpieszne kroki nadbiegającego posłyszawszy Don Esteban zląkł się i wskoczył w bok w zarośla, krzyknąwszy znacząco Rolinie:
— Do widzenia!
Ks. Platon nadbiegł właśnie, gdy osłabła ze wzruszenia pułkownikówna, zwieszona na ramieniu baronowej traciła przytomność; a Keperau siliła się ją utrzymać aby nie padła. Sceny tej nie umiejąc sobie wytłumaczyć książę, przybiegłszy pytał co ma robić i czy ścigać trzeba napastnika.
Rolina rozbudzona z omdlenia głosem jego i trwogą dała znak przeczący...
Stali tak chwilę w milczeniu, gdy pułkownikówna odezwała się do Platona.
— Mości książę ponieważ los zrządził że ciężar opieki nademną chwilowo na was spada... proszę, prowadźcie mnie gdziebym spocząć mogła — pierwszym pociągiem powracać muszę — tak się czuję słabą.
A po namyśle dodała cicho.
— Wypadek, którego książę byłeś świadkiem — wytłumaczę mu.
Platon tak był szczęśliwym iż los mu rolę opiekuna narzucił niespodzianie, zbliżając go do kobiety, którą tak poznać pragnął — iż w chwili pierwszego zapału — do największych ofiar był gotów.
Podał rękę zmęczonej i bezsilnej Rolinie i zwrócił się z nią do najbliższego hotelu, rozkazując otworzyć na dole salon i parę pokojów. Tu padła pułkownikówna na kanapę, a książę widząc że potrzebuje wypocząć sama, zostawił ją z baronową.
Rolina przez czas dosyć długi burzyła się, gniewała i płakała na przemiany, nie mogąc obmyśleć co począć.
Wiara w jakąś gwiazdę szczęśliwą wskazywała jej księcia, jak o zesłanego przez Opatrzność na obronę. Ale potrzeba było znaleźć sposób wytłumaczenia mu wypadku, tak aby w jego oczach nie postradać uroku.
Ten człowiek odarty, opalony, który tak zuchwale gonił za nią, krzyczał, odgrażał się, musiał mieć do tego jakieś prawa!
Po kilkakroć zwróciła się do baronowej z pytaniem:
— Co ja mu powiem?
Keperau nie śmiała nawet doradzać. Rolina po namyśle, przekonawszy się że kłamstwo wszelkie byłoby niebezpieczeństwem, postanowiła mówić prawdę, ubierając ja tylko z kunsztem sobie właściwym... Wypocząwszy, poszła do zwierciadła poprawić ubranie, i uprosiła baronowę, ażeby księcia wezwała.
Zastał ją już siedzącą w fotelu, bladą, ale śmiało patrzącą mu w oczy i uspokojoną.
— Mości książę — odezwała się, wskazując mu siedzenie przy sobie — czuję że mam ze szlachetnym człowiekiem do czynienia, muszę mu się wytłumaczyć... Byłeś mi pomocą, jestem obowiązaną i do wdzięczności i do szczerości...
Jestem sierotą, mości książę, po ojcu moim został mi majątek szczupły. Nie mając opieki, szukać jej musiałam w zamążpójściu.
Człowiek którego książę widziałeś, poznał mnie w Wiedniu, gdzie bywał w najlepszych towarzystwach i żył na pańskiej stopie. Spotykałam go, między innemi, i u księżnej Matyldy T. Zaczął naówczas starać się o moją rękę; olśniewał wszystkich jakiemiś bajecznemi milionami, miałam wstręt nieprzezwyciężony do niego, choć wszyscy — przyjaciele i rodzina zmuszali do dania mu słowa.
Uległam opłakując tę ofiarę, przyrzekłam mu że pójdę za niego.
Wesele odłożonem zostało aż do nadejścia potrzebnych świadectw i papierów; tymczasem amerykanin na którego padły szkaradne jakieś podejrzenia, okazał się awanturnikiem. Musiałam zerwać z nim, zniknął oddawna, ale prześladował mnie listami, na które nie odpowiadałam... Resztę wiecie, mości książę...
Rolina zakryła twarz rękami i płakać zaczęła. Jak wszystkie osoby nerwowe i fantazyą powodować się dające — łzy miała łatwe...
Wielkiego uczucia ludzie połykają boleść — ci co serca nie mają, wywieszają łatwo jego znamię.
Baronowa stojąca obok, dodatkami do opowiadania starała się w księciu obudzić współczucie, które i bez tego objawiło się nader gwałtownym wybuchem oburzenia i zgrozy.
Wstał pośpiesznie z krzesła, chwytając kapelusz.
— Mnie się zdaje, że, zapobiegając podobnym scenom i napaściom — zawołał — potrzeba go kazać przytrzymać. Lecę natychmiast.
Rolina głośnym wykrzykiem zaprotestowała.
— A! nie! nie... dajcie mu ujść, niepodobna aby się ważył mnie ścigać...
— Niech pani będzie spokojną — z rycerską gotowością przerwał książę — ja będę stał na straży, nie odstąpię jej na krok. Towarzyszę paniom do Nicy, to się rozumie samo z siebie, ale i tam, gdyby tego była potrzeba, mieszkamy w sąsiedztwie, ja i moja służba jesteśmy na zawołanie!
Rolina z wdzięcznem wejrzeniem podała mu rączkę, którą ucałował z zapałem.
— Będę najszczęśliwszy, jeśli mi pani uczynisz ten honor i pozwolisz czuwać na sobą. Wrócimy natychmiast do Nicy, a tam ja willę Euzebię ostawię strażą dokoła i sam nią będę dowodził. Ręczę za bezpieczeństwo pani.
Po półgodzinnem odpoczynku, dzięki opiece księcia, wszyscy oddychali swobodniej. Rolina blada była, smutna, wzruszona, lecz książę wzbudzał w niej takie zaufanie, iż trwoga zdawała się ustępować zupełnie.
Keperau rozpowiadała obszernie historyę przeszłości, tak ją przedstawiając aby heroinę w jaknajwiększym ukazać blasku. Sama ona zresztą umiała półsłowami tak żywo odmalować swą dolę, opuszczenie, zdradę której o mało nie padła ofiarą — że książę Platon pięknością jej już zachwycony, oczarowany — uległ urokowi tego tragicznego losu, kobiety tak nieszczęśliwej, a współczucia godnej. I on nabierał przekonania że przeznaczeniem jego było, znaleźć się w danej godzinie na jej drodze i zostać wybawcą.
Zapalał się tą rolą swoją, obrońcy uciśnionej niewinności.
Nim się napowrót wybrano do Nicy, baronowa na głód się uskarżać poczęła, chciała kawałek chleba przekąsić. Książę pobiegł i kazał podać obiad, na jaki hotel się mógł zdobyć, z całą wykwintnością człowieka do zbytkownego życia nawykłego.
Przy stole ożywiona i coraz poufalsza toczyła się rozmowa, wracała powoli wesołość.
Wypadek ten, istotnie cudowny, nagle zbliżył do siebie nieznajomych przed chwilą, odsłonił przeszłość, tajemnice, i postawił w tym stosunku, do którego w zwykłem życiu po upływie kilku miesięcy zaledwie się dochodzi.
Wszystko to wydawało się ks. Platonowi i Rolinie zarówno opatrznościowem. Przeznaczenie czynnie i widomie się objawiało.
Serce Roliny, zaschłe, wystygłe, martwe, poruszało się nieznanem oddawna uczuciem wdzięczności i sympatyi dla pięknego swojego wybawcy... Książę tak gotów do poświęceń, tak gorący, tak już widocznie rozkochany, wydawał się jej bohaterską postacią.
Sparta poufale na jego ręku, jak gdyby od wieków się znali, pułkownikówna przeszła na stacyę i pod strażą jego troskliwą do Nicy powróciła.
Nie wstępując nawet do swej willi, książę natychmiast, z obawy aby amerykanin się tu nie zjawił, powołał służbę swoją i kazał jej zająć dół i sutereny willi Euzebii.
Wydał najsurowsze rozkazy, aby nikomu obcemu zbliżyć się nawet nie dopuszczono.
Baronowa, położywszy Rolinę do łóżka, sama pobiegła na miasto, obmyśleć — po spoczynku — jak dalej ma prowadzić sprawę tak dziwnie a szczęśliwie rozpoczętą.
— Jeżeli się teraz za niego nie wyda za mąż — mówiła w duchu — to już chyba nigdy! Samo nieszczęście dla niej obróciło się na dobre.
Książę Platon w swojem mieszkaniu rozmarzony, niewymownie szczęśliwy, chodził wielkiemi krokami, nie mogąc się uspokoić. — Te oczy! te oczy! — powtarzał zadumany, i zatapiał się we wspomnieniach dnia ubiegłego.
— Bosko piękna!
W willi Euzebii Boehmowa i Pepi wybierające się w drogę, nie mogły zrozumieć co się stało Rolinie — i co się w willi działo... Wyjazd ranny wydał się im ucieczką od nich — powrót, choroba, rozstawienie straży około domu, wtargnięcie obcej służby — były dla nich niepojęte.
Chociaż służąca oznajmiła Boehmowej, że Rolina chora położyła się do łóżka, weszła stara do jej sypialni.
Nie doczekawszy się jednak ani słowa z ust na pół uśpionej, rozgorączkowanej pułkownikównej, która na pytania jej nie dała odpowiedzi, postawszy chwilę, odeszła z niczem.
Zachwiała się ze swym wyjazdem, przeczuwając tu jakąś zmianę, — coś czego ciekawą była, ale sobie wytłumaczyć nie mogła, czekała co jutro przyniesie.
Kufry stały popakowane, wszystko do wyjazdu gotowe. Noc upłynęła spokojnie, ale dokoła chodzące warty, Boehmowej oka zmrużyć nie dały.
Nazajutrz rano o zwykłej godzinie, Rolina się już ubierała.
Wczorajszy dzień na twarzy jej pozostawił ślady, ale duszy męztwo wróciło. Miała opiekuna, przyszłość się znowu uśmiechała.
Gdy Balbina weszła do niej, badające rzucając wejrzenia, czy nie zostanie powołaną aby została; dawna wychowanka zmierzyła ją tym samym wzrokiem zagniewanym co wczoraj.
— Cóż się to stało? — spytała Balbina — całą noc...
Rolina dokończyć jej nie dała.
— Nic się takiego nie stało, coby projekta wasze zmienić mogło. Nie żądam i nie potrzebuję żadnych ofiar i poświęceń dla mnie.
Rozstałyśmy się wczoraj, życzysz sobie do Wiednia powrócić, nie staję na zawadzie podróży.
Boehmowa miała też dumę swoją.
— Tak?? — odparła chłodno — a zatem, bywaj zdrowa! Bogdajbyś nigdy nie potrzebowała pomocy którą dziś gardzisz. Żegnam.
To mówiąc wyszła rozgniewana.
Pepi chciała koniecznie iść siostrę pożegnać, matka jej nie puściła.
Potem jak się ze mną rozstała — rzekła — nie powinnaś i nie możesz się z nią widzieć. Obraziła niewdzięcznica twoją matkę, odprawiając ją jak sługę, nie masz obowiązku żadnego dla niej.
Drżąc jeszcze z gniewu i wzruszenia, Balbina posłała po powóz, kazała zabierać kufry, wzięła za rękę, zapłakaną Pepi, i opuściła z przekleństwem na ustach willę Euzebię... Nim dojechały do stacyi rozpłakała się...
Rolina stała w oknie gdy powóz opakowany wyruszał — czuła że z nim cała jej przeszłość, wszystkie wspomnienia młodości, ostatnie węzły wiążące ją z rodziną — pękały. Dwie łzy, żalu czy niepokoju spłynęły po twarzyczce, starła je prędko. Wszystko było skończone. Potrzeba było nowe rozpocząć życie...
Przyszłość, chciała samej sobie być winną, Pepi i stara Balbina ciężyły jej jak kajdany.
Stała z temi myślami w oknie, za żaluzyą, oczyma nie widzącemi nic spoglądając w dal, marząc już o jutrze. Powóz się zwolna oddalał i zniknął na zakręcie ulicy. Zdało się jej że widziała główkę zakwefioną Pepi, która ku willi spoglądała.
Stojącą tak u okna zastała ją baronowa, która na dole dowiedziała się o odjeździe Balbiny i oburzona nazywała go — niewdzięcznością!
Myśli Roliny już innym biegły kierunkiem — rozważała jak ma się ubrać do księcia, który przyjść musiał.
Pierwsze słowo jej do baronowej było zapytaniem w tym ważnym przedmiocie. Zaczęły roztrząsać to zadanie z zajęciem najżywszem.
Pułkownikówna chciała się ubrać z jaknajwiększą skromnością i prostotą, Baronowa była zatem, aby wszelkich użyć środków, dla uwydatnienia piękności — za strojem bardzo modnym i wykwintnym.
Zdaniem Roliny w danym razie, zalotność zależała na tem aby nie okazywać się zalotną, wyrzec się niepotrzebnych kunsztów.
Pułkownikówna zwycięzko przy swojem zdaniu się utrzymała, a Keperau zgodziła się na nie, zaręczając że piękności jej niczem dodać nie można było blasku.
Poszły więc razem studyować tę prostotę i zaniedbanie, w którem Rolina wystąpić chciała.
Książę Radjan wahał się z początku czy miał dnia tego iść zaraz do willi Euzebii, lękał się ażeby to nie wyglądało jakby przychodził o podziękowanie należne się upomnieć. Chciał zdala tylko czuwać nad nią.
Dzień wczorajszy, pełen przygód, obfity we wzruszenia i niespodzianki — podbił go zupełnie. Uściski jej ręki, wzrok smutny, dowody zaufania, niezatarte zostawiły po sobie wspomnienia... Nie myślał już, nie marzył tylko o niej, żył z nią — był nietylko zakochany, ale oszalały. Młodość potęgowała to uczucie.
Chciał więc zrazu, okazać się delikatnym, bezinteresownym, nie narzucać jej gwałtownie, nie obudzać w niej obawy. Ale niecierpliwość rosła z każdą godziną, i po południu, uczuł się tak stęsknionym, iż wytrwać dłużej było dlań niepodobieństwem.
Wahał się, brał kapelusz, wychodził, wracał, spoglądał na zegarek, przekonać się starał sam siebie iż delikatność mogła być wytłumaczoną jako lekceważenie — i wyszedł.
Rolina równie niecierpliwa spodziewała się go zrana, baronowa pewną była także iż przybieży zaraz — obie się strwożyły nieco, nie doczekawszy się go. Miałżeby być tak obojętnym?
Nie wychodziły jednak nigdzie, Keperau z górnego piętra śledziła ruchy wszystkie w willi Maryi. Czekały.
Z należnem poszanowaniem, nad wieczór już książę kazał się Saszy zameldować. Stary sługa był tu na straży.
Przyjęto natychmiast gościa pożądanego. Rolina wybiegła na przeciw niego do saloniku, obie rączki wyciągając do niego.
— Tysiączne dzięki! — zawołała głosem wzruszonym — a! winnam wam tyle!
Spojrzała na niego! Oczy więcej jeszcze niż usta mówiły, młody książę nie władał już sobą, był podbity.
Keperau patrząca na powitanie z boku, mówiła w duchu.
— Niema ratunku — musi się poddać! Czarodziejka.
Uśmiechała się nieznacznie.
Rozmowa zaledwie potrąciwszy o tragiczny dzień wczorajszy, natychmiast przeszła na te ogólniki, któremi się tak doskonale mówi to czego jasno i wyraźnie wypowiedzieć nie można.
Jest to zawsze język początkującego uczucia lub bałamuctwa, które jego barwy przywdziewa, język, którym wobec stu osób, z pomocą oczów, mogą sobie dwie powiedzieć co chcą, nie rażąc nikogo, nie wtajemniczając słuchaczów.
Rozmawiano o niczem — a mówiono sobie wszystko — książę, który miał zabawić krótko, zasiedział się niechcący do zmroku.
Podano światło, podwieczorek, herbatę. Rolina się skarżyła że herbata w Nicy, angielskiego pochodzenia była nieznośną, przepraszała za nią. Natychmiast Sasza wykomenderowany do willi Maryi, przyniósł prawdziwą kiachteńską. W kwadrans potem posłano starego po książki.
Wieczorem umówiono się aby jednego z dni następnych wspólnie przedsięwziąć wycieczkę nad prawy brzeg Paillonu do St. André, do groty której Rolina nie widziała jeszcze i do zamku Tourette, z którego widok miał być cudowny na okolicę.
Znała go jedna tylko baronowa, z poprzedniego swego w Nicy pobytu.
Książę radził korzystać z pięknej pogody i chciał wycieczkę urządzić jaknajrychlej, podejmując się wszelkich do niej przygotowań, lecz Rolina przypomniawszy sobie amerykanina, z jakiejś obawy, prosiła aby przejażdżkę na później odłożyć.
Zwłoka ta dla Platona Entychjewicza nie była niemiłą, znaczyła owszem iż czas przed sobą mieli, który książę mógł na swą korzyść obrócić. Nie tęsknił wcale za grotą St. André, ani za zamkiem w Tourette.
Wieczór do późna upłynął na miłej, ożywionej, coraz poufalszej rozmowie, która dla słuchającej jej baronowej była niezrozumiałą, ale dla dwojga młodych tak zajmującą, iż się nie postrzegli jak godzina dziesiąta wybiła.
Książę pożegnał się z tą pewnością, iż jutro będzie tu pożądanym gościem i że powinien powrócić.
Żegnając potem baronowę, Rolina rozpromieniona szepnęła jej na ucho wyznanie, że była — zakochana!
— Droga moja! to źle! — zawołała baronowa. — Żadnej słabości! zmiłuj się! Bądź panią siebie — trzymaj go zdaleka.
Uwaga ta starej przyjaciółki niemal obraziła pułkownikównę — cofnęła się krok i potrząsła główka.
— A! — rzekła — mnie, mnie, mogliście posądzić iż się — zapomnę! Allons donc!
Nazajutrz złożyło się tak, że książę został na obiedzie.
W chwili gdy Roliny nie było w salonie, szepnął poufnie pani Keperau, że po rozwadze i namyśle czuł się obowiązanym pójść do prefektury i poufnie tam ostrzedz o pewnem podejrzanem indywiduum, włóczącem się po okolicy. Dał do zrozumienia iż przyrzekł nagrodę żandarmom, jeśliby oko mieli na tego człowieka, którego dał im rysopis.
W prefekturze miejscowej coś już o podobnym oszuście wiedziano.
Dowiedziawszy się o tem później Rolina od przyjaciółki — odetchnęła.
— Nieoszacowany ten nasz książę — odezwała się — pamięta o wszystkiem!
Za parę dni wycieczka do St. André miała przyjść do skutku.
Straże około willi, nadto bijące w oczy, zastąpił wkrótce Sasza siedzący w suterenach na dole, palący tam papierosy i biorący lekcye języka francuzkiego od młodej kucharki, która się nim bawiła. Stary bowiem, choć dla niego dawno pora przeszła do umizgów i zalotów, był zawsze galantem przy płci pięknej. Najlepszy humor panował w suterenach, ale kuchnia na tem nie zyskała.
Spokój powracał też i Rolinie, pewnej już że amerykanin oddalić się musiał i napastować ją próżno przestanie. Zaloty księcia szły przyśpieszonym biegiem, stosunki coraz były lepsze, zgodność charakterów i gustów okazywała się zdumiewającą. Keperau wykrzykiwała ciągle, że nigdy w życiu tak dla siebie stworzonych istot nie spotkała...
Dnie ubiegały żywo, nie rachowano się z niemi, gdy...
Było to rano. Rolina wstała ze snu rozmarzona, myśląc, jak zwykle, co dnia tego włoży, aby być dla niego jaknajpiękniejszą; na czem wczoraj przerwała rozmowę i do czego ją mogła dziś doprowadzić.
Do narady nad ubraniem miała powołać panią Keperau, która dała się namówić do zamieszkania na górze — gdy służąca weszła z listem w ręku i położyła go przy zastawionej na stole kawie.
Pułkownikówna, której fizyognomia listu nie podobała się, wzięła go ostrożnie, z pewnym wstrętem w paluszki, — gdyż wyglądał brudno jakoś, a ona się wszelką nieczystością brzydziła — i zapytała, zkąd pochodzi.
— Raniuteńko podsunął go podedrzwi jakiś człowiek...
— Nie postylion?
— Nie, poczty jeszcze nie było...
— A! to znowu jakaś żebranina! — zamruczała Rolina otwierając list.
Spojrzała nań, krzyknęła i padła na krzesło blada i strwożona.
Na grubej ćwiartce papieru stało znajomą jej ręką nabazgrane, co następuje:
„Nie sądź bynajmniej że pod strażą nowego twego kochanka, możesz się bezpiecznie urągać ze mnie. Mam w żyłach krew ogniem płynącą — kocham do szaleństwa, ale się mszczę, życie stawiać i życie odebrać gotów.
Nie będziesz moją, nie będziesz niczyją!
Śmierć wam obojgu. Wiem, że szukają mnie i ścigają, ale nie znajdą. Patrzę w okna wasze, wiem kiedy on wchodzi i wychodzi. Znajdę sposób pomsty krwawej.
Nie będziesz moją, nie będziesz niczyją. Ja o życie nie stoję“.
Powtórzone wyrazy, wielkiemi nieforemnemi wypisane głoskami, podkreślone były ze złością, czarnym pasem atramentu, jakby ręka co go na papier rzuciła, chciała tak nożem dwa przeciąć życia.
List upadający na ziemię pochwyciła baronowa, przeczytała go, porwała i wylękła, nie pytając Roliny, pobiegła z nim do willi księcia.
Książę Platon w rannym swym stroju siedział przy herbacie z gazetą w ręku, gdy Keperau wpadła jak burza i, nie mogąc przemówić, list przed nim na stół rzuciła, sama chyląc się na krzesło. Tchu jej brakło.
— Na miłość Bożą, wody! — krzyknęła głosem przerywanym. — Wody!
Służba rozpierzchła się na wszystkie strony. Książę przebiegłszy już oczyma list, zmarszczony, groźny, gotował się z nim wychodzić.
Keperau dyszała, patrząc mu w oczy.
— Wracaj pani, bądź spokojną i uspokój pannę Rolinę, natychmiast idę do prefektury... to dokument.
Dobra policya z papieru, mogłaby dojść miejsca gdzie się ukrywa... Żandarmerya jest niedbałą, niema bezpieczeństwa w Nicy! Idę do urzędu!
Uspokój pani Rolinę.
To mówiąc książę Platon, porzuciwszy śniadanie, jak stał śpieszył do prefektury. Keperau wolnym krokiem do przyjaciółki wróciła.
W willi Euzebii, po dniach bezpieczeństwa i odpoczynku, znowu zapanowały popłoch i trwoga.
W takim stanie rzeczy naturalnie, wszystkie zwykłe formy towarzyskie się zaniedbują... Niebezpieczeństwo usprawiedliwia, środki ochrończe wymagają nieustannego porozumiewania się.
Książę przybiegł wprost do willi Euzebii i pozostał w niej długo, poszedł się przebrać, wrócił i został dzień cały.
Męztwo jego, energia, spokój jaki okazywał, zaręczenia iż żandarmerya nadzwyczajne środki miała przedsięwziąć — dały odetchnąć Rolinie.
Dziękowała mu powtarzając, że póty czuje się bezpieczną, dopóki on jest przy niej. Platon też nie myślał odchodzić, a gdy późno w noc pożegnać był je zmuszony, zaprzysiągł iż czuwać będzie sam i cała straż bezpieczeństwa...
Dnia tego ręce ich prawie się nie rozplatały, oczy nie schodziły z siebie — poufałość rosła i — gdy baronowa wyszła z salonu, była chwila że główka znużona spoczęła zlekka na jego ramieniu.
Książę Platon Entychjewicz, ledwie nie błogosławił zuchwałego amerykanina.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.