Bez serca/XXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bez serca
Podtytuł Obrazy naszych czasów
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1884
Druk J. Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIII.

Była wiosna rozwinięta już w pełni, wiosna południa jak lato gorąca, cała w wieńcach liści i kwiatów, w odurzających woniach, namiętna, rozszalała, rozpasana. Obok roślin bujających rozpustnie, okrywających kamienie, pnących się na mury — zwierz i człowiek wydawał się wystygłym i smutnym.
Natura wyprawiała orgie szalone... Kaktusy bronzowemi kandelabrami kwiatów, wyniosłemi jak drzewa, strzelały do góry, na płotach i ścianach rozpościerały się glicyny okrywając je całe jakby jedną zasłoną liliową, — białych różyczek i głogów główki wonne składały się w girlandy nadobne, zaokrąglając zalotnie, biegnąc ku sobie, obejmując się i ściskając.
Zapach eukalyptusów, rozkwitłych bzów, jaśminów, kassii, głogów upajał... A na niebie!!
Na tej Bożej palecie palec arcymistrza rozściełał czarowne barwy i blaski — złote tła, równiny lazurów, hafty białe, zasłony przejrzyste, fręzle srebrne...
Wpatrzywszy się w niebiosa mieniące się jak morze, — w morze migające jak niebiosa, w tę grę kolorów — można w nich było czytać całe dramata barw walczących z sobą. Poczynało się to od prologu mgły porannej, kończyło w piątym akcie wieczora trzaskiem piorunu. Od nieba oderwać oczu nie można było chyba na morze, od morza chyba na niebiosa.
Na morzu inaczej odbijało się to co się działo w obłokach — łagodniej, stłumiono. Wśród sinych i liliowych gór, na równinie postrzępionej drobnemi marszczkami fali — ciszej grały te same barwy, zmięszane z ziemskiemi, — przy muzyce usypiającej, mruczących wodach strumieni i śmiechu bałwanów rozbijających się o skały...
Nica stała teraz w całej okazałości swej południowej natury, uzieleniona, uwieńczona, czasami przypominając wschód daleki i ogrody Damaszku, to krajobrazy Włoch pokrewnych. Palmy i pinie kołysały się po nad staremi oliwkami zgrzybiałemi i wałami róż obsypanych kwiatem.
Najostyglejszy wiek, najzimniejszy umysł, wśród tego raju wiosny, musiał doznać tęsknoty do życia... do szczęścia... Najrozpaczliwsze usposobienie dawało się poić i upajać tym czarom, a młodość? — młodość musiała zrywać wędzidła i rzucać się w wymarzone światy, za rozkoszą, którą tchnęło wszystko.
Miałyżby ironią być te złote ramy stworzone do obrazu — nie mogącego istnieć?
Dwie wille sąsiadki Marya i Euzebia, ze swemi ogrodami i wstęgami kwiatów, stały teraz pobrawszy się za ręce, jak dwie siostrzyce uśmiechając się do siebie, a między mieszkańcami ich panowała taka błoga harmonia dni wiosennych, która jest więcej niż szczęściem ziemi, bo idealnym snem o niem.
Wśród ciszy wieczora słychać było zdala przylatujący szmer fali konającej na wybrzeżu i jakby dwojga serc bicie, z których jedno poruszała namiętność, drugie niecierpliwa żądza schwycenia tej upragnionej błyskotki, która przed niem ulatywała od dzieciństwa.
Jednego poranka tej wiosny, gdy książę Platon siedział przy śniadaniu licząc godziny oddzielające go od chwili, w której przyzwoicie mógł się ukazać u sąsiadki; powolny chód dał się słyszeć w ganku.
Piotr Maksymicz w rannym stroju, słomianym kapeluszu, z cygarem w ustach, zjawił się we drzwiach od balkonu.
Miał twarz smutną i poważną.
— Nigdy was zastać nie mogę — rzekł podając rękę — co się dzieje z tobą Platonie Eutychjewiczu? Musiałem zrozpaczywszy wybrać tę godzinę mniej właściwą, aby raz przecie pochwycić was, no, i rozmówić się z wami.
Książę uśmiechał się, krzesło mu przystawując.
— Siadajcież! filiżankę herbaty?
— Nie, piłem już moją, dziękuję.
Stary paląc cygaro wpatrywał się w oczy księciu i wzrokiem gonił dokoła, jakby szukał czegoś nadzwyczajnego.
W tej chwili książę, przy którym na stole leżało piękne safianowe pudełko (łatwo się w niem było domyśleć klejnotów) od niechcenia rzucił na nie serwetę, co wzroku jenerała nie uszło.
— Platonie Eutychjewiczu, wytłumacz mi co się dzieje z wami — odezwał się stary. — Ludzie bałamuctwa plotą, dziwy o was rozgłaszają.
Nigdzie was nie widać, chyba czasem w towarzystwie pięknej waszej sąsiadki, i to, gdzie jaknajmniej ludzi. Nicby w tem nie było nadzwyczajnego, wszyscy byliśmy młodzi, ale...
— Ale, cóż za, ale? — zapytał seryo książę Platon.
Stary jenerał trochę się zająknął.
— Hm? — rzekł — na czem się to skończy? Platonie Eutychjewiczu, jam stary przyjaciel rodziców twoich i wasz, nie tajcie przedemną. Mów prawdę. Jeżeli panna zacna i uczciwa, jakbym chciał wierzyć, to wy ją kompromitujecie, jeżeli się już nie lęka kompromitacyi i nie dba o to, rzecz dla was niebezpieczna.
Książę siedział bardzo spoważniawszy.
— Ja sam już o tem z wami mówić chciałem, Pietrze Maksymiczu — począł z wolna. Nie będę przed wami taił, kocham się w niej, na zabój. Jest to istota czarująca! niebiańska! Anioł w ludzkiem ciele! Kocham ją, jestem kochany, łatwo odgadniecie resztę.
— Właśnie że mi odgadnąć nic niepodobna — wtrącił jenerał. — Przecież się z nią nie ożenicie?
— Dlaczego, nie? — podchwycił książę.
Jenerał spuścił głowę, przykro mu się tłumaczyć było.
— Mój drogi — rzekł zwolna — nie powinniście zapominać coście winni imieniowi, krwi, pochodzeniu waszemu.
Książę Radjan z pierwszą lepszą ładną twarzyczką żenić się nie może.
— Nie ma prawa być szczęśliwym dla tego, że prapradziad miał tytuł cara. Osobliwa logika!
Alboż książęta L., Z., X. nie żenili się z ubogiemi dziewczętami, i nawet w krwi panujących podobne małżeństwa się nie trafiają?
— Prawda — rzekł jenerał — ale tu zresztą o imię nie chodzi. Znasz ty przeszłość tej kobiety, której chcesz dać imię swoje?
Nie otrzymując odpowiedzi, stary mówił dalej.
— Ja, dowiadywałem się o nią — i nie bardzo jestem zbudowany.
— Jeżeli wam co uwłaczającego jej powiedziano — zawołał porywczo książę — to bezczelny fałsz! A gdyby nawet było, co nie jest, przeszłość do mnie nie należy.
Jenerał się rozśmiał.
— Frazes! — zawołał. — Nie wiesz o tem że niema nic cięższego do dźwigania nad przeszłość, bo ona nie jest niezmazana, a mści się na całem życiu człowieka. Z niej rośnie wszystko...
— Tak — rzekł żywo Radjan — ale ja znam doskonale jej przeszłość...
— Malowaną przez nią samą — przerwał Piotr Maksymicz, — przez tę która ci ją daje do poślubienia. Audiatur et altera pars, posłuchajcie innych... Każdy swoją przeszłość tak przekształca nietylko dla drugich, ale dla samego siebie, aby się jej wstydzić nie potrzebował.
— Każdy, tak... oprócz niej — odparł książę poruszony mocno. — Nie znacie tej kobiety. Ona dla mnie nie ma tajemnic, przyznałaby się do wszystkiego.
Jenerał śmiać się począł, co oburzyło księcia Platona, dającego znaki niecierpliwości. Zamilkli.
Piotr Maksymicz posmutniał, widząc że obraził przyjaciela. Na przejednanie rękę mu wyciągnął.
— No — mówcie coście słyszeli o jej przeszłości? — zapytał Platon.
— Na co mam wam opowiadaniami temi robić przykrość nadaremną — rzekł stary. — Jesteście w tym stanie, w tem usposobieniu, z którego tylko czas uleczyć może. Nie mówmy o przeszłości, dajcie mi tylko słowo że się nie zwiążecie bezpowrotnie, dopóki nie poznacie jej lepiej, i nie ostygniecie trochę.
Wyście jak młode ptaszę, świeżo wypuszczone z klatki. Latając, bijecie się o ściany. Namiętność was oślepia... zlitujcie się! nie śpieszcie.
— Rada doskonała Pietrze Maksymiczu — wybuchnął książę ze śmiechem — mam czekać aby uczucie, namiętność wystygły i wyczerpały się — a szczęście stało się niepodobnem.
Każecie mi pić piwo, gdy skwaśnieje.
Jenerał ruszył ramionami, jakby mówił:
— Cóż tu z nim rozprawiać?
Milczeli chwilę, książę nie mogąc na miejscu usiedzieć, począł chodzić po salce.
— Powiedzże mi jej historyę, Platonie Eutychjewicz — przerwał ciszę jenerał.
— Jest bardzo prosta i krótka — rzekł stając przed nim książę. — Ojciec jej był pułkownikiem wojsk austryackich — szanowany powszechnie starzec, znakomity znawca starożytności, człowiek do najlepszego należący towarzystwa, miał tylko to nieszczęście że się fortuny dorobić nie umiał.
— Szkoda że u nas podradczykiem nie został — zamruczał jenerał. Książę mówił dalej.
— Odumarł ją sierotą, w Wiedniu miała najświetniejsze partye, milionowych ludzi — odrzuciła wszystkie, szukając przywiązania i serca. Dopiero po śmierci ojca, opuszczona, znękana, pomimo wstrętu, dała się namówić i przyrzekła swą rękę bogatemu amerykaninowi — (miano go za takiego). Pobudki były najszlachetniejsze, chciała los zapewnić przyrodniej siostrze, którą on wyposażyć obiecywał. Możesz być co piękniejszego?
Tymczasem ów amerykanin okazał się awanturnikiem — zerwała z nim, jest dziś wolną.
Wysłuchawszy opowiadania tego, zadumał się jenerał.
— Pozwól — rzekł — wczoraj w Casino spotkałem się z moim dawnym znajomym z Wiednia, hrabią S. Niegdyś byliśmy z nim razem w Karlsbadzie. Zgadało się coś o Nicy, o towarzystwie, ktoś wspomniał o pięknej pułkownikównie Maholich — i o was...
— A! łączą już nas razem! — rozśmiał się Platon.
— Tak jest — mówił jenerał spokojnie. — Hrabia S. widywał ją w Wiedniu i dużo słyszał o niej. On mi także po swojemu opowiadał historyę o pułkownikównej. Nie zupełnie się ona zgadza z waszą...
Książę Radjan pobladł.
— Proszęż cię, jenerale — rzekł — nie oszczędzaj mnie ani jej. Mów co słyszałeś — bardzo proszę.
— Com słyszał — odparł jenerał — że panna jest zręczną i ambitną kokietką, która bałamuciła wielu nim się udała za granicę, gdzie jest mniej znaną i poważniejszą rolę grać może. Wymieniano mi jej adoratorów... Chciała się wydać za mąż świetnie... Charakter ostry, zimny, despotyczny...
Książę Platon, który z początku chciał się gniewać, posłyszawszy ostatnie słowa wybuchnął homerycznym śmiechem, położył się aż na krześle trzymając za boki.
— Niema co mówić — zawołał — wizerunek doskonale schwycony! Nic do życzenia nie pozostawia.
Cóż winna piękna jak anioł dziewczyna że za nią ludzie biegali? Tak! miała adoratorów mnóstwo. Kochał się w niej syn bogatego bankiera, dla którego, sama przyznaje, miała nawet pewną sympatyę, odrzuciła jego rękę, aby nie być posądzoną o chciwość, i ojca z synem nie poróżnić.
Najlepiej mi się jednak podoba charakterystyka — dodał książę — ostra, zimna, despotyczna! W tem czuć zemstę jednego z tych, którego ofiarą pogardziła.
Platon byłby mówił dłużej, bo był mocno poruszony, lecz jenerał obejrzał się po salonie i na zegarze zobaczył dochodzącą jedenastą.
Wstał prędko.
— Ja ci czas zajmuję! przebacz — rzekł patrząc mu w oczy. — Nie ze złego serca tak się rozgadałem.
Radjan stał namyślając się.
— Wierzę w wasze dobre serce dla mnie — odezwał się — dajcież mi dowód przyjaźni, uczyńcie mi jedną łaskę. Słyszeliście o pannie Maholich, raz jeden chciejcie ją zobaczyć z blizka. Zaprowadzę was i zaprezentuję. Nie może to was ani skompromitować, ani być przykrem! a będziecie mogli sądzić ją nie ze słuchów i plotek, ale wedle własnego wrażenia.
Stary przyjaciel rodziny uczynić to może dla mnie?
Wyciągnął rękę, jenerał po chwili namysłu i wahania, skłonił się przyzwalająco.
— Kiedy każecie?
— Proszę was na dziś po południu — odparł wesoło książę. — Nie odkładajmy, gdyście tak łaskawi dla mnie. O czwartej będę tu na was oczekiwał.
— Stawię się, heure militaire — rzekł jenerał.
Piotr Maksymicz uścisnąwszy rękę przyjaciela, wyszedł zadumany.
Książę Platon, mimo rozdrażnienia, w jakie go wprawił początek rozmowy, był już dobrej myśli. Zdawało mu się niepodobieństwem aby ubóstwiana Rolina mogła na kimkolwiek bądź inne jak na nim uczynić wrażenie. Rad był z siebie że wpadł na myśl uproszenia jenerała, o przekonanie się naoczne, jak fałszywie sądzono kobietę niewinną, na którą dosyć było spojrzeć aby być oczarowanym.
Godzina była trochę spóźniona, Platon począł się ubierać spiesznie, zabrał pudełko ze stolika i przez furtkę, świeżo zrobioną, która dwa sąsiednie ogródki łączyła, pobiegł do willi Euzebii.
Tu już na niego oczekiwano.
Rolina w leciuchnej sukni blado-liliowej, obszytej koronkami, przechadzała się po salonie.
Zdaleka postrzegła już że Platon niósł coś w ręku i twarzyczka jej zarumieniła się wesoło, nabierając wyrazu czułości, który z jej rysami niezbyt harmonizował. W tych ostro wyrzeźbionych prześlicznych kształtach, gniew, duma, pogarda, ból daleko naturalniejszemi się wydawały, gnieździły się w nich wygodniej.
Każde uczucie łagodniejsze wydawało się wymuszonem. Ale — Rolina umiała być czem chciała.
Wchodzącego Platona powitała uśmiechem tak anielsko-melancholicznym, tęsknym, serdecznym, jak gdyby od niego czekała tylko szczęścia i bez niego żyć nie mogła.
W wejrzeniach obojga widać było zgodę dwóch istot, które już się zrozumiały, wylały i nic sobie do powiedzenia nie mają, oprócz wiekuistej riturelli — kocham ciebie.
Rolina była mniej majestatyczną, mniej królową i panią niż zwykle; więcej zwyciężoną i podbitą, rozmarzoną szczęściem swem niewolnicą dobrowolną. Taką teraz być chciała dla niego.
Książę promieniał zwycięztwem, był piękny jak Apollo belwederski.
Zbliżył się do niej poufale, pocałował podaną rękę, objął ją w pół, zbliżył ku towarzyszce — nie odpychano go, dotknął jej ustami i szepnął.
— Nie gderaj na mnie za rozrzutność, nie czyń mi wymówek przynoszę ci drobnostkę... Chciałbym cię ustroić jak królowę.
— A! znowu, znowu jakaś drobnostka! — pozornie przestraszona i gniewna grożąc mu zawołała Rolina. — Doprawdy! dosyć już tych darów, bo się będę gniewała...
Platon otworzył przed nią pudełko. Rolina rzuciła okiem na nie i pobladła nagle. Cofnęła się ruchem jakimś mimowolnym, oczy podnosząc na księcia...
— Gdzieżeś to kupił?
— Nadzwyczajnym trafem, za bezcen u jubilera, któremu dano na sprzedaż ten naszyjnik. Wszyscy go znajdują prześlicznym, a niesłychanie jest tani...
Pułkownikówna przerażona poznała w nim ten sam, który jej był darował amerykanin i odebrał pod pozorem dopełnienia garnituru.
Nie chciała się do tego przyznać przed księciem, zmusiła się do uśmiechu, ale to dziwne przeznaczenie, po raz drugi narzucające jej złowrogi klejnot, napełniało ją zabobonną trwogą.
Książę spostrzegł zmięszanie się jej, ale go sobie nie umiał wytłumaczyć, inaczej jak skromnością i bezinteresownością. Rzucił pudełko na stół, ujął ją za ręce obie, i począł błagającym tonem.
— Mam prośbę do ciebie widzisz... że nie darmo fraszki te przynoszę, i zaraz się za nie czegoś domagam... Po południu przyjdę tu ze starym przyjacielem moim, jenerałem Piotrem Maksymiczem. Widywałaś go zdaleka — pokazywałem ci wyprostowanego, sztywnego, z krótko ostrzyżonym włosem staruszka.
Proszę cię, bądź dla niego grzeczną, bądź czarującą, jak to ty umiesz... Ujmij go, podbij. Stary ma może uprzedzenia, chcę abyś mu się ukazała w całym blasku.
Pułkownikówna od pierwszego słowa zrozumiała o co chodziło, uśmiechnęła się tylko. Była jeszcze cała pod wrażeniem tego naszyjnika, nie mogła ochłonąć.
Książę całując ją po rękach, szeptał ciągle: Oczaruj go!
Gdyby nie był zakochanym i nie widział wszystkiego w tem świetle fałszywem, w jakiem miłość ukazuje świat cały, byłby wyczytał odpowiedź na te nalegania, brzmiącą: Naiwny człowiecze! wątpisz więc o mojej potędze?
Szepnęła cicho:
— O! bądź spokojny... Jenerał przegra bitwę i pójdzie w niewolę.
Rolina nie była wychowaną religijnie, wiary w nic nie miała, lekceważyła wszystko co po za rzeczywistość wychodziło, lecz miała przesądy i obawiała się równie snów, jak przepowiedni. Naszyjnik ten powracający do niej przejmował ją strachem, jako przypomnienie amerykanina, jako zapowiedź losu nieuniknionego, jako tajemniczy talizman, jakieś następstwo niosący z sobą. Patrzała nań, i od blasku kamieni świecących jak oczy dzikiego zwierza, odwracała się z biciem serca, w duchu powtarzając. Co to znaczy? Co to znaczy?
O naznaczonej przez księcia godzinie, jenerał odmłodzony, bodaj uperfumowany, przybrawszy zapomniane ruchy salonowe, od których odwykł był trochę, ukazał się z Platonem w salonie willi Euzebii.
Trzeba było widzieć wychodzącą doń wielką i nieporównaną artystkę, piękniejszą niż kiedy, a tak dobroduszną, łagodną, naiwną, a razem tak dystyngowaną i arystokratyczną, i pełną dziewiczego wdzięku!!
Jenerał, który ją zdaleka tylko widywał, stanął z początku zdumiony metamorfozą. Z fizyognomii jej ulicznej, spacerowej, z tego co o niej słyszał, wyobrażał ją sobie całkiem inaczej, ale za długo żył by nie wiedział, że każda kobieta, obdarzona instynktem swej płci właściwym, potrafi w danym razie przybrać charakter jaki znajduje potrzebnym dla uczynienia wrażenia...
Wiedział i to, że nie każda jednak w tym przybranym charakterze utrzymać się potrafi.
Rolina sama może nie była pewną czy zdoła wytrwać w przybranej roli, i dla tego musiała się uciec do najprostszego środka, oślepienia sędziego, rzucenia w oczy prochem co wzrok odejmuje.
Od razu potrzebowała go zhypnotyzować, wdzięcząc się wyłącznie do niego, okazując mu sympatyę, poszanowanie, serdeczność niemal. Człowiek którego obdarzają niemi, nigdy nie pyta czy ma do nich prawo, przyjmuje i poi się chętnie. Stary jenerał, ostygły, rozczarowany, sceptyk, miałże się okazać nieczułym??
Zapominając o księciu, całą siłę swych oczów, cały urok mowy, cały wdzięk obejścia się Rolina zwróciła ku nieprzyjacielowi. Środek był może za gwałtowny, za natarczywy, ale potrzeba było zwyciężyć.
Pół godziny rozmowy, prowadzonej ze wszystkiemi odcieniami, mającemi ją uczynić stanowczą, dokazały cudu. Zwolna topniały lody, któremi zpancerzowany przyszedł tu jenerał, stary miękł poddawał się urokowi, zapominał, ożywiał, tak że gdy pułkownikówna, śmiejąc mu się białemi ząbkami, podała rękę prowadząc do herbaty, szedł Piotr Maksymicz jak niewolnik zwyciężony i okuty.
Wieczór dokonał reszty.
Z naiwnością młodziuchnego dziewczęcia, niby nie umyślnie, nieostrożnie opowiadała mu epizody z życia swojego, które tak były wybrane, aby rozproszyły mroki przeszłości i oblały je światłem miłem.
Piotr Maksymicz bawił się, słuchał, wpadł w humor doskonały, a wychodząc ztąd późno całował rączki, któremi namuloną dłoń jego ściskała z takim zapałem jakby mu przez kilka tych godzin, ze trzydzieści lat ubyło.
Wyszedłszy w ganek, stary uściskał księcia Radjana i szepnął mu:
— Rusałka! czarodziejka!!
Nie dodał nic więcej, poszedł pokonany, z głową spuszczoną.
Teraz w kasino i wszędzie gdziekolwiek o pannie Maholich była mowa, gorąco brał jej stronę. Zazdrość mogła tylko szukać plam w tej istocie wyjątkowej!
Czas upływał bardzo mile. Codzień prawie czyniono coraz nowe wycieczki w okolice, a książę Platon urządzał je z wielką umiejętnością i staraniem o wygody.
W parę dni potem kolej przyszła właśnie na dawno już zapowiedziany zamek i grotę św. Andrzeja.
Książę, Rolina i nieodstępna dotąd baronowa Keperau, która do końca wytrwać obiecywała, odkrytym powozem ruszyli w stronę Turynu i rzeczułki Paillon.
Lecz nim dojechali w pustą okolicę, której całym wdziękiem jest dzikość jej i niepopsuta przez człowieka żadnemi upiększeniami natura; musieli pomijać cały szereg nowo pozakładanych willi. Konie szły powoli, oglądano się ciekawie.
Wśród innych, dał się widzieć mały domek w szwajcarskim stylu, z przybudowaną do niego werendą, którą całkiem okrywały kwitnące glicyny. Obrazek jakby dla malarza stworzony, oczom się ich przedstawiał. Od strony ulicy i ogródka, który tylko kaktusy bujne od drogi dzieliły, pod werendą siedziała staruszka ze srebrnemi włosami, smutną ale wypogodzoną twarzą. W ręku trzymała robotę, około której palce tylko pracowały bezmyślnie, gdyż głęboko była zadumaną. Głowa jej, ręce drgały mimowoli, trzęsły się bezsilnie.
Tuż obok na szeslongu, wysianym poduszkami leżał wyciągnięty, blady jak trup chłopak młodziuchny, na którego ślicznej twarzy śmierć położyła już znamię swoje.
Ofiara to jej była, oczekująca na wyzwolenie. Wpadłe policzki, oczy głęboko pod czołem zaklęsłe, wyschły nos rzymski, sine usta zaciśnięte, jakby ironią jakąś uśmiechały się łagodnie, w rozmarzeniu błogiem... Umierający ten suchotnik zdawał się szczęśliwym, coś mu się śniło! niebiosa czy raj ziemski? Któż wie gdzie takie chorobliwe latają marzenia!
Obok nich, sparty o stół, w czarnej sukni, z twarzą bladą, stał nie młody już duchowny z książką, w ręku i czytał coś głośno.
Rolina patrzała w tę stronę, wzrok jej utkwił w tym obrazie, zbladła. Podniosła się mimowoli, schwyciła za rękę Keperau jakby uwagę jej zwrócić chciała, i wnet oprzytomniawszy, oczy skierowała w drugą stronę.
W tym chorym poznała młodego Rudolfa von Hoh-Winterburg, który ją tak kochał, którego może ta miłość pędziła do grobu.
Chory nie wiedział o pobycie Roliny w Nicy, i gdy oczy podniósłszy na powóz poznał ją nagle, pomimo przytomności babki, ostatkiem sił zerwał się z posłania, blade ręce składając jak do modlitwy. Zdawało się jakby chciał wstać, biedz, gonić za nią.
Lekki okrzyk z ust mu się wyrwał. Przestraszona babka rzuciwszy robotę, pochyliła się nad nim. Ksiądz objął go rękami. Niespokojne głosy słyszeć się dały.
W tem konie zaciął woźnica, i stare kasztany i akacye zakryły szwajcarski domek. Oprócz Roliny nikt nie dostrzegł tej sceny dramatu, jej jednej zrozumiałego.
Książę Radjan śledzący wyraz i każdą zmianę jej twarzyczki, dostrzegł na niej poruszenie, ale widok tego młodziuchnego suchotnika, nie mógł dla nikogo być obojętnym. Nie dziwił się wcale.
Epizod ten jakiś cień smutku rzucił na wycieczkę całą.
W dzikiej dolinie wysiadłszy, Rolina błąkała się milcząca, na zamek dostawać się nie chciała, zwykła ciekawość ją odbiegła. Dosyć jej było zdala przypatrzeć się murom malowniczym.
Tego dnia nic jej nie smakowało. W grocie Falicon, dla której stalaktywów w głąb' się spuszczać było potrzeba, pułkownikówna nowych wrażeń szukać nie chciała.
Skarżyła się na ból głowy, dziwaczyła trochę, żądając powrotu inną drogą, którą woźnica znajdował utrudnioną i nie dobrą.
Troskliwy książę, widząc ją tak źle usposobioną, podrażnioną, w obawie aby ukochana nie ucierpiała, co prędzej przeprowadził ją do powozu, chcąc powrót do miasta przyśpieszyć.
Nim doszli do oczekujących na nich koni, kilka razy siadać musieli na kamieniach i odpoczywać, tak Rolina była osłabioną, znużoną, i, co jej rzadko trafiało — smutną.
Platon zwykle wesoły przy niej, musiał do tego usposobienia się zastosować, przypisując je niezdrowiu. Dzień był gorący, w powietrzu jakby przeczucie burzy.
Nareszcie powóz, w którym pieszczoszkę jaknajwygodniej umieszczono, zawrócił nazad ku Paillonowi. Obawiając się wstrząśnienia, jechać kazano powoli. Słońce miało się ku zachodowi, miły chłód wieczora i woń rozkwitłych głogów, szczęśliwie podziałały na Rolinę, która się uczuła orzeźwioną.
Konie zwolna szły po kamienistej drużynie.
Na przodzie powozu siedział książę okrywając troskliwie plaidem, kolana i nóżki Roliny, patrząc w jej smutne jakieś i niespokojnie biegające oczy. Ona, milcząca, na wpół leżała w głąb' powozu zasunięta. Keperau zwrócona ku niej, szeptała jej coś na ucho.
Nagle książę ujrzał ją porywającą się z siedzenia z trwogą i krzykiem, Rolina oburącz twarz sobie zasłoniła. Tuż przy powozie strzał się dał słyszeć. Kula świsnęła po nad głową baronowej. Drugi wystrzał natychmiast nastąpił po pierwszym.
Książę, który już miał z powozu wyskoczyć, uczuł jakby uderzenie silne po palcach prawej ręki, z której krew trysnęła.
Woźnica zaciął konie gwałtownie, a Radjan stojący u drzwiczek, zobaczył tylko jakąś ciemno ubraną postać, która szybko rzuciła się w gąszcze drogę otaczające.
Pomimo że był bezbronnym, książę Platon chciał biedz i gonić za uciekającym, gdy Rolina rzuciła się, chwytając go za ręce i krzyknęła na woźnicę, aby co prędzej uchodził... Nie potrzebował on tego rozkazu a konie przelęknione dwoma wystrzałami, biegły tak, że je trudno było utrzymać.
Wśród trwogi tej książę Platon niespokojny oglądał czy kula nie drasnęła Roliny. Szczęściem przeleciała ona między nią a baronową, której pióro u kapelusika złamała. Keperau omdlała leżała na siedzeniu...
Osłaniając Rolinę, trzeźwiąc baronowę, Platon spostrzegł dopiero, że z ręki jego krew płynęła. Palec jeden miał strzaskany.
Wjechawszy pomiędzy wille i domy, powóz zatrzymano. Baronowa ocucona wydawała krzyki konwulsyjne, Rolina drżała i zagryzała usta, książę buchał gniewem.
Woźnica niemniej od siedzących w powozie przerażony wypadkiem, niepojmujący go, bełkotał poprzysięgając że od czasów niepamiętnych, w całej okolicy Nicy, Cannes, Monaco, nic nigdy podobnego się nie trafiło. Rozbójników w tej stronie wcale nie było... Zresztą, napastnik nie mógł się spodziewać nawet, sam jeden będąc, zatrzymać powóz i obedrzeć podróżnych.
Rolina jedna, która w chwili strzału twarzą była zwróconą ku napastnikowi, widziała i wiedziała kto strzelił do niej i do księcia. Poznała Don Estebana, gdy z rewolweru wymierzył.
Na ucho szepnęła Platonowi jego imię. Zagadka była rozwiązaną. Woźnica nie mogąc się uspokoić, dowodził że chyba się z waryatem spotkać musieli.
Kazano co prędzej do willi powracać, a książę Platon, z ręką obwiązaną naprędce, pobiegł do prefektury. Nie tracąc ani chwili wysłano żandarmeryę konną i pieszą ku grocie St. André — przez całą noc wyprawiając na wszystkie strony patrole, ale nazajutrz rano, powrócili żandarmi na żaden ślad nie natrafiwszy.
Dla gości bawiących w Nicy, wypadek był niezrozumiały, komentowano go najdziwniej, i zdanie woźnicy, że przestępca był obłąkanym, przemagało w opinii ogółu.
Rolina zachorowała, lecz w parę dni blada wstała z łóżka i powoli do siebie przychodzić zaczęła. Książę który bardzo mężnie zniósł odcięcie kawałka palca u prawej ręki, uśmiechał się z tego wypadku i żartował:
— Szczęściem nie gram na fortepianie, różnicy mi więc nie zrobi pozbawienie nawet niecałego palca...
Na biednej baronowej Keperau, przestrach pomimo jej wielkiego przywiązania do Roliny, uczynił takie wrażenie, iż chciała natychmiast po tem opuścić Nicę. Widziała zbójców wszędzie, obawiała się wyjść z domu, lękała siedzieć przy oknie, najmniejszy szelest budził ją w nocy.
— Nie możesz żądać śmierci mojej — mówiła do pułkownikównej — puść mnie ztąd, ja tu umrę...
Książę ledwie mógł ją uprosić o przedłużenie pobytu przy Rolinie, choć na krótko.
On także się ztąd wybierał, ale nie sam. Strzał ten przyśpieszył ożenienie wprzódy już umówione. Pewien przesąd tylko nie dozwalał mu do ołtarza podać ręki zakrwawionej. Wyleczyć się wprzódy musiał.
Na ostatek zapowiedzi dawno już spodziewane, ogłoszone zostały. Ślub, zgodnie z życzeniem obojga państwa młodych miał się odbyć rano, cicho, prywatnie, przy szczupłej liczbie świadków, do których należeli jenerał Piotr Maksymicz i baronowa Keperau.
W kilka godzin potem, po śniadaniu w willi Maryi, księstwo ruszyli w podróż weselną do Włoch, nie chcąc się zatrzymywać aż pod cieniem starych kasztanów w Castellamare.
Baronowa Keperau czując się niedobrze na zdrowiu, jechała do Ems pić wody, a potem kąpać się dla nabycia sił w Ostendze.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.