Benvenuto Cellini (1893)/Tom II/Rozdział V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas,
Paul Meurice
Tytuł Benvenuto Cellini
Podtytuł Romans
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński
Tytuł orygin. Ascanio ou l'Orfèvre du roi
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ V.
D WÓR.



Askanio ukończywszy rysunek swojej lilii czy to wiedziony ciekawością, czy też urokiem pociągającym nieszczęśliwych zawsze ku tym, którzy ich żałują, natychmiast udał się do pałacu d’Etampes.
Była druga godzina po południu, a właśnie w tej godzinie księżna panowała, otoczona prawdziwym dworem.
Jak w Luwrze były wydane rozkazy co do Celliniego, tak w pałacu d’Etampes co do Askania.
Askanio więc w tej chwili wprowadzony został do sali poczekalnej, poczem pośpieszono uwiadomić księżnę o jego przybyciu.
Księżna zadrżała z radości pomyślawszy, że młodzieniec ujrzy ją w całej świetności i wydała cicho rozkazy Izabelli, której poleciła udać się do niego.
Następnie Izabella znalazłszy Askania i wziąwszy go za rękę, wprowadziła w korytarz, uniosła kotarę i z lekka popchnęła naprzód.
Askanio stanął w sali przyjęcia księżnej, po za krzesłem władczyni tych miejsc, która odgadłszy go przy sobie, bardziej po wstrząśnieniu całej swojej osoby, niż po ruchu zasłony, podała mu przez ramie piękną swoją rękę do pocałowania.
Piękna księżna jakieśmy to już powiedzieli, była otoczoną rzeczywistym dworem.
Po prawej stronie siedział książę de Medina Sidonia, ambasador Karola V-go; zaś pan Montbrion, guwerner Karola Orleańskiego, drugiego syna królewskiego, znajdował się po lewej; reszta zaś towarzystwa skupiła się w około.
Z głównemi osobami w państwie, wojownikami, ludźmi stanu, urzędnikami, artystami, stali jeszcze naczelnicy stronnictwa protestanckiego, któremu pani d’Etampes schlebiała tajemnie i wszyscy magnaci dworu, którzy się stali dworzanami faworyty.
Był to ruch świetny, na pierwszy rzut oka olśniewał swym blaskiem.
Rozmowa ożywiona ciągnęła się, podsycana wszelkiego rodzaju dowcipami i przycinkami co do Dyany z Poitiers, kochanki Delfina a nieprzyjaciółki pani d’Etampes.
Lecz Anna nie miała udziału w tej małej walce dowcipów i kwotlibetów, zaledwie czasem z przypadku wtrąciła słówko, jak naprzykład: „No panowie, żadnej złośliwości co do Dyany, Endymion będzie się gniewał”; lub: „Biedna ta Dyana, szła za mąż w dzień mojego urodzenia”.
Pomimo owych połyskliwych polotów dowcipu uświetniających pogadankę, pani d’Etampes rozmawiała tylko z dwoma swoimi sąsiadami, wprawdzie pół głosem, lecz nader żywo, jednak nie tak znów cicho, aby jej dosłyszeć nie mógł Askanio, pokornie znikły pomiędzy tylu sławnemi osobami.
— Tak, panie Montbrion — rzekła poufnie piękna księżna do swojego sąsiada z lewej strony, musimy z waszego ucznia utworzyć zachwycającego władcę; prawdziwym królem w przyszłości, jest on. Jestem ambicyonowaną oto ukochane dziecię, tworzę dla niego w tej chwili władztwo niepodległe, w razie gdyby Bóg zabrał nam jego ojca. Henryk II-gi, mówiąc między nami, biedny monarcha, będzie królem Francyi, niech sobie będzie. Naszym królem będzie król francuski, zostawiemy jego starszemu bratu panią Dyanę i Paryż. Lecz z sobą zabierzemy wraz z naszym Karolem, dach Paryża. Dwór tam będzie gdzie ja będę i ty panie Montbrion, będziemy posiadali wielkich malarzy jak Primaticcio, rozkosznych poetów jak Klemens Marot, który w tej chwili tam w kąciku porusza się nic nie mówiąc, niezawodny dowód, że chciałby nam powiedzieć jakie wiersze swoje. Ci wszyscy ludzie w głębi są bardziej próżni niż interesowani, bardziej chciwi sławy niż pieniędzy. Nie ten, który mieć będzie większe bogactwa, lecz ten, co trwalsze i silniejsze udzieli im pochwały, posiadać ich będzie, a ten co ich mieć będzie, zawsze zostanie wielkim, ma się rozumieć, że najmniejsze miasteczko blaskiem odbije gdzie oni zajaśnieją. Delfin lubi tylko turnieje, a więc niech sobie zatrzyma dzidy i miecze, my zaś pochwycimy pióra i pędzle. O bądź spokojny panie Montbrion, nigdy nie dozwolę przodować pani Dyanie, owej królowej w perspektywie. Niech sobie cierpliwie oczekuje korony od czasu i przypadku, ja sobie moją dwukrotnie utworzę. Co mówisz o księstwie Medyolańskiem? Tam byłbyś nie bardzo oddalonym od swoich przyjaciół Genewskich, albowiem dobrze mi wiadomo, że nowe nauki Niemiec nie są ci obojętnemi. Cicho! pomówimy jeszcze o tem, a dowiesz się rzeczy, które cię bardzo zadziwią. Tem gorzej; dla czego pani Dyana uczyniła się protektorką katolików. Ona proteguje, ja się temu opieram; to rzecz prosta.
Poczem nakazującem poruszeniem i znaczącem spojrzeniem, pani d’Etampes zakończyła dalsze poufne zwierzenia w tym względzie, które wprawiły w osłupienie guwernera Karola Orleańskiego. Chciał jednakowoż coś odpowiedzieć, lecz księżna już się była odwróciła do księcia Medina-Sidonia.
Powiedzieliśmy już, że Askanio słyszał wszystko.
— A więc! panie ambasadorze, rzekła pani d’Etampes, czy cesarz nareszcie zdecydował się przejechać przez Erancyę? Nie może bowiem inaczej postąpić, a prawdę powiedziawszy, zawsze lepsze sidła niż otchłań. Na morzu kuzyn jego Henryk VIII-my każe go porwać bez żadnego skrupułu, a jeśli uniknie Anglika, popadnie w ręce Turka; na lądzie, książęta protestanccy oprą się jego przejazdowi. Cóż czynić? Trzeba przejechać przez Francyę, lub, o okrutna ofiaro, wyrzec się ukarania powstania Gandawczyków, swoich ukochanych współziomków. Gdyż jest mieszczaninem Gandawskim, nasz wielki cesarz Karol. Można to było spostrzedz, po owem małem uszanowaniu jakowe okazał w sposobnej chwili dla Jego królewskiej Mości. Owe to wspomnienia czynią go dziś tak lękliwym i podejrzliwym, panie de Medina. O my go dobrze rozumiemy; obawia się aby król Francyi nie pomścił się za jeńca hiszpańskiego i aby jeniec Paryża nie opłacił resztę okupu należnego za niewolnika Eskurialu. Lecz, o mój Boże, niech będzie spokojny, jeśli nie zna naszej prawości rycerskiej, to przynajmniej musiał słyszeć o niej, spodziewam się.
— Niewątpliwie, mości księżno — odrzekł ambasador, znamy prawość króla Franciszka I-go, lecz się obawiamy...
Książę się zatrzymał.
— Obawiacie się doradców, nieprawdaż odezwała się znów księżna. Co? tak! tak! wiem dobrze, że zdanie nasunięte z pięknych ust, zdanie pod formą wesołą i dowcipną nie chybiło by celu swojego na umyśle króla. Do pana to należy, panie ambasadorze przedsięwziąć wszelkie ostrożności. Prócz tego, powinieneś pan posiadać ku temu zupełne pełnomocnictwo, lub w braku takowego blankiet, w którym by wpisać można wiele rzeczy w kilku wyrazach. O znamy dobrze jak się takie rzeczy odbywają. Uczyliśmy się dyplomacyi, a nawet upraszałam króla, aby mnie także mianował ambasadorem, ma się rozumieć, że uczuwam szczególniejszy i całkiem stanowczy pociąg do negocyacyj. O czuję to dobrze, że przykro byłoby Karolowi V-mu ustąpić jaki kawałek państwa swojego dla wyzwolenia swojej osoby lub zapewnienia swojej nienaruszalności. Z drugiej strony, Flandrya jest jedną z najpiękniejszych ozdób jego korony; jest to dziedzictwo po babce z matki, Maryi Burgundzkiej, a trudno wyrzec się jednym pociągnięciem pióra dziedzictwa swoich przodków, gdy to dziedzictwo wzniósłszy na stopień wielkiego księstwa, możnaby jeszcze z niego utworzyć małą monarchię. Lecz o czem że ja to mówię dobry Boże! ja, która ze zgrozą uważam politykę wszelką, gdyż zapewniają, że ona szpeci, kobiety ma się rozumieć. Kiedy niekiedy wprawdzie wtrącę słóweczko bez uwagi co do spraw państwa, lecz tylko wtenczas, gdy Jego królewska mość nalega i koniecznie chce wiedzieć myśl moję; błagam aby mi oszczędził tych nudów, a nawet niekiedy uchodzę i zostawiam go marzącego. Pan sam przyznasz, pan który jesteś tak biegłym politykiem, że właśnie owe wyrazy tak zniechęcenia wyrzeczone, niby na wiatr, utkwią w umyśle króla, i większy wpływ wywrą, niż długie przemowy niesłuchane. Wszak to być może, mości książę de Medina, to być może, wszak ja tylko jestem biedną kobietą całkiem się zajmującą cackami i drobnostkami, zaś pan po tysiąc razy lepiej się rozumiesz odemnie na tych wszystkich tak ważnych rzeczach; lecz lew może potrzebować mrówki, łódź może niekiedy ocalić całą osadę okrętową. Co do nas, stojemy na lądzie dla porozumienia się Mości książę, a wszak rzecz idzie o wspólne porozumienie.
— Jeśli tylko pani chcesz — odpowiedział ambasador, rzecz ta będzie prędko ukończoną.
— Kto dziś daje, jutro otrzymuje, rzekła księżna nie odpowiadając wprost; co do mnie, natchnienie moje zawsze wiedzie mnie bym doradzała Franciszkowi I-mu czyny wielkie i wspaniałomyślne, lecz częstokroć owo natchnienie odwraca się od rozumu. Należy pomyśleć także o interesach Francyi, ma się rozumieć. Lecz pokładam zaufanie w panu, mości książę de Medina; zapytam się o jego zdanie, a myślę, że cesarz dobrze uczyni, jeśli zaufa słowu królewskiemu.
— O jeśli pani będziesz z nami, nie będzie się ociągał.
— Panie Klemensie Marot, rzekła księżna, zdając się niesłyszeć wykrzykniku ambasadora, i nagle przerywając z nim zawiązaną rozmowę; mistrzu Klemensie Marot, czy nie masz przypadkiem jakiego ładnego madrygału, lub sonetu do odczytania?
— Pani — odpowie poeta; — sonety i madrygały są pod twojemi stopami, naturalnemi kwiatami, wyrastającemi przy słońcu pięknych twych oczu, a dla tego też skreśliłem ich z dziesiątek, tylko patrząc w te oczy.
— Czy tak mistrzu? — a więc słuchamy. A, pan prewot, proszę mi przebaczyć, żem nie zaraz pana spostrzegła; czy masz pan jakowe nowiny o swoim zięciu a naszym przyjacielu hrabim d’Orbec?
— Tak pani, mam — odpowiedział pan d’Estourville, donosi mi, iż musi przyśpieszyć swój powrót i wkrótce go zobaczemy, spodziewam się tego...
Na westchnienie na pół przytłumione, niepostrzeżenie zadrżała pani d’Etampes, lecz wcale się nie zwróciła ku temu, który one wydał.
— Zawsze będzie od wszystkich mile widzianym — rzekła dalej. — I cóż wicehrabio de Murmagne, czy znalazłeś pochwę twojego sztyletu?
— Nie pani, lecz mam już jej ślad i wiem gdzie i jak teraz ją znaleźć.
— A więc życzę dobrego powodzenia, panie wicehrabio, dobrego powodzenia. Jest żeś już gotów mistrzu Klemensie, słuchamy.
— Rzecz to księztwa d’Etampes — rzekł Klemens Marot.
Szmer zadowolenia rozległ się, a Marot odczytał dziesiątek wierszy.
Pani d’Etampes objawiła zadowolenie poklaskiem rąk i uśmiechem, a wszystkich ręce i usta za nią przyklasnęły.
— A więc — rzekła pani d’Etampes — uważam, że razem z doliną Tempe i Pindara, Jowisz przeniósł się do Francyi.
To mówiąc podniosła się księżna i wszyscy za nią powstali.
Ta niewiasta miała słuszność uważając się za rzeczywistą królowę.
Poruszeniem też królewskiem pożegnała wszystkich obecnych i wszyscy jak królowej oddawszy pokłon, odeszli.
— Zostań — rzekła z cicha do Askania.
Askanio był posłusznym.
Lecz gdy wszyscy już się oddalili, nie była to już owa władczyni wyniosła, lecz kobieta pokorna i namiętna odwróciła się ku młodzieńcowi.
Askanio, zrodzony nizko, zdala od świata, wychowany w cieniu warsztatu; Askanio nienawykły gość pałaców, do których rzadko uczęszczał ze swoim mistrzem, stał osłupiały, zmieszany, olśniony tem światłem, tym ruchem, tą rozmową.
Umysł jego uległ jakby szałowi, usłyszawszy panią d’Etampeu tak zniechcenia, a raczej tak wabnie mówiącą o projektach ważnych, tak familiarnie i potocznie się wyrażającą o przeznaczeniu królów i o losie państw.
Owa niewiasta, jakby Opatrzność, każdemu tąż samą ręką wciskała pęta i spuszczała korony.
I owa władczyni najwznioślejszych rzeczy na ziemi, tak dumna w obec swoich szlachetnych pochlebców, teraz stała się sobą nietylko z owem łagodnem spojrzeniem kobiety, która kocha, lecz jeszcze z błagającą postawą lękliwej niewolnicy.
Nagle z prostego widza, Askanio stał się główną osobą dramatu.
Zresztą zalotna księżna zręcznie wyrachowała i utrzymała ów efekt.
Askanio uczuł panowanie jakie ta kobieta pomimo jego woli nad nim wywiera i jak dziecię, uzbroił się oziębłością dla ukrycia swojego pomieszania.
Może też pomiędzy sobą a księżną widział przemykającą się jakby cień najczystszą Blankę, w białej sukni z promieniejącem czołem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Paul Meurice, Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Józef Bliziński.