Bajka Stańczyka o kurce i kogutku

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bajka Stańczyka o kurce i kogutku
Pochodzenie Żacy krakowscy w roku 1549
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt; Michał Glücksberg
Data wyd. 1873
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów-Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Bajka Stańczyka o kurce i kogutku.
Nie wiem gdzie i kiedy był sobie dawniej kogutek i kurka, oboje młodzi i piękni oboje; nie dziw też że się serdecznie kochali. A choć kogut tyle miał żon ile widział kur przed sobą, jednak na jakiś czas przywiązał się do tej tylko srokatej kurki. Piękna była kurka, ale jak nie jedna z kobiet, pokrywała ślicznemi połyskującemi piórkami brzydkie wewnątrz serce i duszę. Była ona tak żywa i płocha jakby dzisiejsza mieszczka, popędliwa jak wiele żon, głupia i szczebiotliwa jak wiele dziewczyn które kwoczkami nazywamy, a co najwięcej żarłoczna i łakoma jak nieboszczyk Gamrat. — Zapomniałem że o zmarłych źle się mówić nie godzi, aleć to nie straszny grzech być obżartuchem. Spytajcie pana Reja z Nagłowic, wiele się mieści w jego brzuchu, a jednak człek filozof. Kogut starając się aby go polubiła, nie odstępował jej na krok, i cały dzień musiał znosić dla niej co tylko mógł do jedzenia znaleść gdzie i porwać smacznego. Głodniał i sechł biedny kogut z miłości i trudu, a kura tłuściała coraz okrągłej, szczebiotała coraz głośniej. Jednego pięknego ranka, kiedy słońce świeciło a niebo było czyste jak mój kubek teraz, poprosiła kurka koguta, aby jej towarzyszył do lasku na orzechy.
— Oho! przerwał Kmita z miną oznajmującą coś ważnego — musisz Waszmość wiedzieć że kury orzechów nie jedzą.
— A wy, panie wojewodo, zapomnieliście że to bajka — rzekł Stańczyk. Poszli więc mówię do lasu na orzechy. Jak przyszli do lasu, kogut wlazł na leszczynę, zaczął trząść drzewem i wiele natrząsł pięknych i dojrzałych orzechów.
Głodny był i sam chciał się także pożywić przy tem zdarzeniu, ale jejmość pani kurka co tylko upadło, chwytała prędko i łykała, łykała łakoma żeby się kogutowi nic nie zostało. A kogut trząsł ciągle sądząc że jak się naje, zostawi przecie na ziemi i dla niego kilka orzechów. Napróżno się nieborak mordował i potniał. Kura jadła i nic nie zostawiała. W tem orzech jeden większy gdy łykała trafiło się, że spiesznie chcąc go pozrzeć....
— Jak to? z łupiną? odezwał się Kmita.
— Tak! z łupiną, odpowiedział powoli błazen, w bajkach panie wojewodo kurom wszystko wolno i poetom. Gdy łykała, mówiłem, orzech uwiązł jej w gardle wąziuchnem, zakrztusiła się, udławiła i padła o ziemię trzepiocząc skrzydełkami. Kogut piorunem zleciał z drzewa i przypadł do niej. Leżała bez duchu, wyciągnięte miała śliczne żółte nóżki i zdychać się zdawała. Żal chwycił koguta za serce, chciał ratować ją, nie można było inaczej jak wodą. — Wody nie było w lasku ani kropli, trzeba iść było do morza. Poczciwy kogut pobiegł do morza, biegł, biegł i przybył.
— Morze, morze, zawołał żałośliwym głosem przyszedłszy — daj wody!
— Komu wody? odezwało się morze zielone ogromnym głosem.
— Mojej kurce wody, kurka leży wedle drogi, ledwie tchnie.
— A w cóż ci dam wody?
— W co wody? odezwał się zafrasowany kogut, dalipan anim o tem pomyślał biegnąc.
— Tak to wy zawsze młokosy robicie, odezwało się morze, sami nie wiedząc czego wam potrzeba. Idź, poproś wieprza niech ci kła pożyczy, nabierzesz w kieł wody i zaniesiesz.
Kogut pobiegł znowu prędko. Przychodzi do wieprza. Wieprz wylegał się na barłogu do góry brzuchem, bo słońce świeciło mu i grzało, kogutek przybiegłszy ukłonił mu się po francusku i odezwał:
— Bądź Waszmość łaskaw pożyczyć mi kła na parę minut.
— Ja, kła? odezwał się wieprz ponuro mrucząc — ja, kła? ja, kła? Cóż to znowu? za co, na co, po co ja mam Waszmości kła pożyczać? oto także!
— Ach, zmiłuj się, przerwał kogutek kłaniając się jeszcze niżej, — tylko sobie w nim wody przyniosę.
— Komu wody? odezwał się wieprz.
— Kurce wody, rzekł z westchnieniem przychodzień, kura, żona moja najukochańsza, leży udławiona orzechem, ledwie tchnie.
— A na cóż się było dławić? odezwał się wieprz; idź no wprzódy do dębu i przynieś mi żołędzi, bo ja darmo kła nie pożyczę.
— Ach! zmiłuj się.
— Nic darmo — odezwał się wieprz — nogi za pas, jeżeli chcesz mieć kieł, idź do dębu po żołędzie. Kogutek pobiegł prędko, prędko — przybiegł do dębu. Dąb szumiał sobie stojąc wśród lasu i nie widział nawet, patrząc się dumnie w niebo jak wojewoda, że jakieś małe stworzenie zbliżało się ku niemu.
Kogutek wskoczywszy na najbliższą gałąź, zaczął go prosić o żołędzie.
— Na co ci żołędzie? rzekł dąb.
— Oj! to bardzo długo gadać o tem, rzekł kogut, ale proszę o nie wiele, czy mi pożałujesz?
— Muszę naprzód wiedzieć na co ci ich potrzeba.
— Mnie spieszno, zawołał kogut, żona moja zdycha. Wieprz nie chce dać kła póki mu żołędzi nie przyniosę, a kieł potrzebny mi na wodę, którą chcę ją ocucić.
— Dam ci kilka żołędzi, odezwał się dąb, ale nic darmo — pójdź ztąd niedaleko do lipy i przynieś mi od niej łyk.
— A na co Waszmości łyka?
— A tobie co do tego, drobne stworzenie? ofuknął się dąb — tak chcę, i koniec!
Kogutek reszty nie słyszał, bo już był w drodze i zbliżał się do lipy.
Skoczył na gałęź i pokornie o łyka prosił.
Lipa była w złym humorze, wiatr jej w nocy ze złości gałęzie połamał, skrzywiwszy się więc odpowiedziała: — Na co ci łyka?
— Zmiłuj się nie pytaj o to, rzekł kogut, strasznie bym wiele rzeczy musiał ci tłumaczyć, a mnie tak pilno.
— Musisz wprzódy odpowiedzieć, odpowiedziała lipa, i kogut znowu zaczął swoją powieść.
— Kiedy tak, odezwała się lipa, uważam że nikt ci darmo nic nie daje — idź-że waszeć do krowy po mleko dla mnie, jeżeli chcesz łyk dostać.
— Na cóż Jejmości mleko?
— A dąb na co łyk potrzebuje — zawołała lipa, nic darmo, nic darmo!
Znowu leciał kogutek, prędko, prędko przez łąkę, przez płot, aż do obory w której stała krowa — depcząc pod nogami słomę.
Kogut siadł na żłobie i zaczął się kłaniać nisko.
— Prosiłbym o odrobinę mleka, rzekł cicho.
— Na co tobie mleka, wszak ty go nie pijesz? zapytała krowa.
Kogut rad nie rad musiał znowu opowiadać z końca w koniec całą swoją historją, drżąc aby się z pomocą kurze nie spóźnił.
— Nic darmo! zawołała krowa — przynieś mi wprzódy siana od kosarzy.
— Ach! na co ci to siano, zawołał kogutek, na co ci to siano — zaraz ci go pastuch przyniesie.
— Nic darmo, powtórzyła krowa, miałaćbym być głupszą od innych i nie korzystać z tego zdarzenia? przynieś siana.
— Zkąd jej wziąść tego siana? pomyślał kogut i pobiegł zmordowany na łąkę. Na łące stali kosarze i kosili siano; kogut zbliżył się do pierwszego, prosząc o odrobinę siana.
— Na co ci siana? odezwał się kosarz stary.
Kogutek trzepiocząc skrzydełkami wymawiał się bardzo usilnie od opowiadania historji, bo widział, że co raz później się robi, że słońce połowę już drogi swojej ubiegło; ale nie było ratunku! Człowiek od innych stworzeń okrutniejszym był jeszcze i ze śmiechem szyderskim słuchał opowiadania koguta, a nareszcie się odezwał:
— Nic darmo, mój mały, idź do panny Małgorzaty, niech nam da sera, a my za to damy ci trochę siana.
Kogutek zaczął się kłaniać i prosić, żeby go już dalej nie posyłano, kosarze śmiać się zaczęli — kogutek pobiegł do panny. — Panna szyła w krosnach gdy przybiegł, a koło niej siedział jakiś wysoki drab, który się jej uśmiechał; przyszedłszy ukłonił się i zaczął prosić o kawałek sera. Panna spojrzała na niego z politowaniem i uważając że był na pozór dość tłusty, prosiła go czy nie może pozwolić się zarznąć — on w płacz.
Tymczasem panna zapatrzywszy się na chłopca upuściła igiełkę, którą szyła, na ziemię.
Chłopiec schylił się szukać, ale nie mógł znaleść długo, bo schyliwszy się nie patrzał na igłę, ale na pannę Małgorzatę.
— Jeśli mi znajdziesz igiełkę, rzekła panna do koguta, dam ci sera — ale na co ci ser?
Kogutek nie śmiał się nawet wymawiać i znowu zaczął płaczliwie całą powieść opowiadać, a panna z chłopcem słuchając śmieli się do rospuku z jego miłości ku żonie i z jego frasunku.
Po długiej męce znalazł nareszcie kogut igłę i uradował jak gdyby go z rożna zdjęto. Panna dała kawałeczek sera, zaniósł ser kosarzom, dali mu siana. Siano zaniósł krowie, dała mu mleka, mleko zaniósł lipie, lipa dała łyka, łyko złożył u dębu dąb strząsnął kilka żołędzi, z żołędziami poszedł do wieprza po kieł. Leciał jak mógł nóżkami i skrzydłami, lecz już słońce zniżało się ku zachodowi. Wieprz kła pożyczył, przyszedł do morza, morze dało wody, i kogut trzepiocząc się i podskakując z niespokojności, pobiegł do leszczyny.
Przyszedł z wodą — ale kurka już nie żyła. —


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.