Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kogutek reszty nie słyszał, bo już był w drodze i zbliżał się do lipy.
Skoczył na gałęź i pokornie o łyka prosił.
Lipa była w złym humorze, wiatr jej w nocy ze złości gałęzie połamał, skrzywiwszy się więc odpowiedziała: — Na co ci łyka?
— Zmiłuj się nie pytaj o to, rzekł kogut, strasznie bym wiele rzeczy musiał ci tłumaczyć, a mnie tak pilno.
— Musisz wprzódy odpowiedzieć, odpowiedziała lipa, i kogut znowu zaczął swoją powieść.
— Kiedy tak, odezwała się lipa, uważam że nikt ci darmo nic nie daje — idź-że waszeć do krowy po mleko dla mnie, jeżeli chcesz łyk dostać.
— Na cóż Jejmości mleko?
— A dąb na co łyk potrzebuje — zawołała lipa, nic darmo, nic darmo!
Znowu leciał kogutek, prędko, prędko przez łąkę, przez płot, aż do obory w której stała krowa — depcząc pod nogami słomę.
Kogut siadł na żłobie i zaczął się kłaniać nisko.
— Prosiłbym o odrobinę mleka, rzekł cicho.
— Na co tobie mleka, wszak ty go nie pijesz? zapytała krowa.
Kogut rad nie rad musiał znowu opowiadać z końca w koniec całą swoją historją, drżąc aby się z pomocą kurze nie spóźnił.
— Nic darmo! zawołała krowa — przynieś mi wprzódy siana od kosarzy.
— Ach! na co ci to siano, zawołał kogutek, na co ci to siano — zaraz ci go pastuch przyniesie.
— Nic darmo, powtórzyła krowa, miałaćbym być