Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak! z łupiną, odpowiedział powoli błazen, w bajkach panie wojewodo kurom wszystko wolno i poetom. Gdy łykała, mówiłem, orzech uwiązł jej w gardle wąziuchnem, zakrztusiła się, udławiła i padła o ziemię trzepiocząc skrzydełkami. Kogut piorunem zleciał z drzewa i przypadł do niej. Leżała bez duchu, wyciągnięte miała śliczne żółte nóżki i zdychać się zdawała. Żal chwycił koguta za serce, chciał ratować ją, nie można było inaczej jak wodą. — Wody nie było w lasku ani kropli, trzeba iść było do morza. Poczciwy kogut pobiegł do morza, biegł, biegł i przybył.
— Morze, morze, zawołał żałośliwym głosem przyszedłszy — daj wody!
— Komu wody? odezwało się morze zielone ogromnym głosem.
— Mojej kurce wody, kurka leży wedle drogi, ledwie tchnie.
— A w cóż ci dam wody?
— W co wody? odezwał się zafrasowany kogut, dalipan anim o tem pomyślał biegnąc.
— Tak to wy zawsze młokosy robicie, odezwało się morze, sami nie wiedząc czego wam potrzeba. Idź, poproś wieprza niech ci kła pożyczy, nabierzesz w kieł wody i zaniesiesz.
Kogut pobiegł znowu prędko. Przychodzi do wieprza. Wieprz wylegał się na barłogu do góry brzuchem, bo słońce świeciło mu i grzało, kogutek przybiegłszy ukłonił mu się po francusku i odezwał:
— Bądź Waszmość łaskaw pożyczyć mi kła na parę minut.
— Ja, kła? odezwał się wieprz ponuro mrucząc — ja, kła? ja, kła? Cóż to znowu? za co, na co, po co