Baczność! Jenerał Tabaka ma głos!/Tabaka zostaje instruktorem dla imigrantów w urzędzie imigracyjnym

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Szczypawka
Tytuł Baczność! Jenerał Tabaka ma głos!
Rozdział Tabaka zostaje instruktorem dla imigrantów w urzędzie imigracyjnym
Wydawca Nakładem autora
Data wyd. 1913
Druk Allied Printing Trade Council Union
Miejsce wyd. Chicago
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
TABAKA ZOSTAJE INSTRUKTOREM DLA
IMIGRANTÓW W URZĘDZIE
EMIGRACYJNYM.

Bacność, psieścirwo!
Pedom wom rodaki, wierne krześcijany, co cłek ledwie zipie ze złości! Bajgały! Niech to psionkrew wsyćkie wciórności porwo! Sromota ino wielga spadła na całkie armije polskie i basta! Oj rodaki, wierne krześcijany, wita, ze kiej ino to wsyćko sobie przypomne, co mnie sie zdarzyło, to pedom wom ze z gniewu nawet kieliska wisky przełknoć ni moge a łzy leco mi ciurkiem z nosa!
Bacta tu ino pilno i posłuchajta, o co sie rozchodzi. Otóz jednygo dnia, kiej przecytałem w jakiemś deilinusie raport kunisarza od irytacyi, (cy jak tam wej jakoś go zwać) z Kesengardy, Wiliamsa, w którem pisoł, zeby w Kasengardzłe ustanowione zostały dziaby muśtrowników, abo jenstruktorów, któreby muśtrowali wsyćkich krajanów tu do Hameryki przyjezdzajoncych tak, jak to sie we wojsku muśtrujo, cyli coby ze wsyćkiemi chłopami robić egzecyrkie, jak to ci wej robio w cysarski słuzbie — tak myśle se:
— Orajt, Tabaka, mas dziab! Poślij owerte na jenśtruktora. Poco mas ino ciengiem po siapach workować, kiej mozes mieć letki chlib!
A gdym ci tak psieścirwo pomyślał, posłałem zaro w te pendy swoje Merke — do zalunu z pelikiem po “Manru” i pociongajonc po ździebecku, wyśtychtowałem owerte, jak sie patrzy, bo trza wom wiedzieć rodaki, wierne krześcijany, ze juz tero grypsoć nieźle potrafie i robie zydy na papirze ino co pionte abo i sóste słowo.
No, orajt, owerte wyśtychtowałem galancie, zapiecentowałem w koperte, napisołem adres, przyłozyłem za dwa centy junajtet śtejts śtempsa i rzuciłem do baksy poćtowy.
Cekom jeden dzień na odpowiedź — nic, cekom drugi — tyz nic, cekom i trzeci — tyz nic i jaze dopiro w samiutki Kryzmus, kiej cłek godnie chwalił stwórce nasygo i zbawiciela, któren sie trublował z tamtygo świata na ten padoł płacu, aby ino duse nas grzyśników zbawić i kiej właśnie do kupy ze starsyzno z gieneralnygo śtabu — robiliśwa rozbiór dziesiontygo anatałka piwa, przy którnem psieścirwo tak juz nom cienzko sło, kiej chodzenie głowo do góry — ktoś puka do dzwiów.
— Komin! — pedom staropolskim obycajem, myślonc, co jesce jaki oficyjer nasych wojsków idzie nom pomagać pana Jezusa nieprzebranygo w swojem miłosierdziu chwalić. Az tu ci sie drzwi otwirajo, wchodzi bojs i krzycy:
— Telegram!
— Teligrama?! — wykrzykneliźwa wsyscy. — Co? moze ojcyzna potrzebuje nasy pomocy? Dawajno tu!
Juz ten i ów ze starsyzny zacon groźnie rusać wonsami i sukać kiela boku pałasa, myślonc, ze moze przyńdzie iść na Moskala abo Prusaka, gdy temcasem moja Mery, która je wysoko hadukowana, wziena teligrame i przecytała:

Mr Tabaka, General.
Please come at once to New York,

Williams“.

— A co? — zapytał kum Pychała, jenerał od uzarów morskich — cóz tam stoi: na Prusaka, cy na Moskala?
— Oj, nie, kumecku! To ino ten pon kunisarz od irytacyi z New Yorku pise, zebym wej zaro jechoł i objon dziab jenśtruktora w Kasengardzie!
Dopiro ci sie zacena starsyzna rozpytywać, a co to za dziab, a co, a jak, a kiej jem wsyćko dokumentnie wyłozyłem, jaki to onor wielgi spadnie na nas Polaków, kiej ja, jeneroł Tabaka, ostane jenśtruktorem w Kesengardzie, tak ci gruchneni wsyscy: “Wiwat! Niech zyje Tabaka!”
Pocem jesce skśtra na pomyślność moigo powodzenia w Kesengardzie wypiliźwa po trzy kieki “Manru” i po odśpiwaniu: “W złobie lezy, któz pobiezy”, roześli sie goście do swoich hauzów.
Ale widać, co w ksionzce opatrzności inacy stojało zapisane, bo niewiadoma rzec, za jakie grzychy, pan bóg miłosierny nie wysłuchał nasych prośbów i z tygo wsyćkigo, zamiast onoru, to ino ańba spadła na nase rycerstwo! Ale o tem zaro powiem ino słuchajta.
Na drugi dzień pojechałem rychło rano do New Yorku. Po kilkunastu godzinach jazdy, stanonem przed oblicem kunisarza irytacyjnego.
— Hello, Mr. Williams! — pedom kiej stanonem w ofisie.
— Well, hello — odpowiedział i spojrzoł na mnie z pod oka. — Ale, pardon me, z kim mom przyjemność?
— Jezdem jeneroł Tabaka!
— O, to pon jezdeś Tabaka? All right! To pon ches być inśtruktorem imigrantów?
— Jesyr! — gruchnonem.
— A znas pan muśtre?
— Siur, Majk!
Spojrzoł ci ździebko krzywo po taki moi odpowiedzi, ale wzion kapeluś i pedo:
— To pódź pon ze mno!
Pośliźwa do sali, gdzie trzymajo wsyćkich świezych krajanów.
— Tero wybierz pan kilku i zacnij muśtre. Obace, co pan umis.
— Orajt — jedom na to. — Zaro pan kunisarz obacy, co jenerał Tabaka potrafi!
Wybrołem tedy śtyrech chłopów z wielgiemi wonsami i tengiemi barami, po którnych mozna było sie spodziewać, ze galantnie sie spiso i Polski przed jennonarodowcami nie ośmieso i huknonem:
— Naprzód — marś!
Jezu Nazareński! A cóz to były za bałwany, psieścirwa! Zamiast po taki kumendzie zeby połowe posło naprzód a połowe w tył, abo w bok, jak to je w nasy polski armji — to te psieścirwa wsyćkie sły naprzód!
— Stój! — krzyknonem cyrwuny, kiej burak ze złości, bo jaze mnie coś w bebechu kłuło.
I co powita, rodaki, wierne krześcijany, te psieścirwa, kiej usłysały: “stój” — tak ci wej odrazu staneny, zamiast zeby kilku staneno, a reśta sła dali, jak to u nasygo rycerstwa jest. — Co za ańba! — myśle. Dysonc tedy ze złości, pedom jem:
— Sej, chodźta-no tu! A cy wy nie wita, psieścirwa, ze jak je komenda: “naprzód!” — to jedne ido naprzód a drugie w tyłku zostajo, a jak kumenda: “stój” — to jedne ido dali, a drugie stojo, co? To wyśta chyba nie polaki-katoliki, kiej polski muśtry nie rozumita i bez to ańbe na nas naród ściongata!
— Myśma Polaki — odzywo sie na to jeden — ale taki dziadoski muśtry jesceśmy nigdy nie widzieli!
— Siarap! — pedom. — Co ty mnie tu grynorze starygo jenerała bendzies ucuł? Widzita no go wej! A tero słuchajta: kiej krzykne: “Marś”! — to kilku niech idzie naprzód, a kilku w tył, a kiej zawołom: “na prawo — marś!” — to jedne niech ido na prawo, a drugie na lewo — rozumita?
— Nie ze wsyćkiem! No, ale kiej tak trzeba, to bendziewa tak robić — odezwał sie jeden.
Tedy krzyknonem:
— Naprzód — marś!
Po ty kumendzie dwuch posło naprzód a dwuch ostało w tyłku.
— Orajt — pedom. — A tero: “Stój!” Dwuch staneno a dwuch posło dali.
— Pojente jesteśta chłopy! A tero: “Na prawo — marś!” —
Dwuch posło na prawo a dwuch na lewo.
— Dac rajt! — pedom i juz chciałem huknonć nowe kumende, kiej usłysałem nad samemi usami głos kunisarza:
— Go to hell! Takich instruktorów nam nie potrzeba! Świnie paść!
Nikiem ci sie psieścirwo zdonzyłem obejrzyć, juz ci mnie złapał jakiś policaj za kark, dał kolanem w odwrotne cenść mentalu i wyrzucił za drzwi!
Taka to ańba wielga spadła na całkie armije nase. Ale jo zniewagi nie podaruje, psieścirwo, jakiem jenerał Tabaka! Nie podaruje!!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Telesfor Chełchowski.