Baśń o Śnieżce i o krasnoludkach

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Artur Oppman
Tytuł Baśń o Śnieżce
i o krasnoludkach
Pochodzenie Polski zaklęty świat
Wydawca Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1926
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



BAŚŃ O ŚNIEŻCE I O KRASNOLUDKACH







W królewskim zamku mieszka
Śliczna królewna Śnieżka,
A Śnieżką się nazywa,
Bo jest jak lilja żywa,
Jak żywa róża biała,
Jak śnieg, co zima słała,
Bez żadnej skazy biały,
A czysty jak kryształy.

Śnieżka ma tatę swego,
Monarchę potężnego;
Ten, choć królestwem włada,
Nikogo nie napada.
Siedzi spokojnie w domu,
Nic nie chce wziąć nikomu,
Musztruje swych rycerzy —
I mile czas mu bieży.


Królewna — kwiat nad kwiatki — dawno już nie ma matki; każdy umierać musi, lecz Śnieżce żal mamusi! bo taka młoda była, córeczkę tak pieściła, a teraz w zimnym grobie śpi, odpoczywa sobie.
Jakiż to smutek wielki, gdy zbraknie rodzicielki! gdy niedorosłe dziecię jest samo na tym świecie. Nędzarce, czy królewnie, serduszko pęka pewnie, bo — wszyscy myśl tę znamy: nikt nie zastąpi mamy.
A tutaj na dobitek król ojciec (zwał się: Kwitek) ożenił się na nowo z sąsiednich ziem królową, co dawno była wdową.
Ta wdowa, wyznać muszę, niedobrą miała duszę, złośliwą i zdradziecką ... I cóż jej obce dziecko? Nigdy jej nie lubiła, choć Śnieżka taka miła, a im wyrasta ładniej, tem jej nie znosi snadniej.
Królowa, króla żona, była — trza rzec: persona! Nad miarę urodziwa, wysoka, złotogrzywa, wspaniała na wejrzenie: oczy jak dwa płomienie, a usta jak rubiny; prawdziwa pani z miny! I miała zwierciadełko, niby zwyczajne szkiełko, lecz — dziwy niesłychane! — lustro zaczarowane! Bywało, rzeknie słowo: „Kto najpiękniejszy w świecie?“ A lustro: “No, ty przecie! Nikt inny! Ty, królowo!“
Mknie czasu toń jak strzała, już dziesięć lat uniosła — i Śnieżka, taka mała, na pannę — cud wyrosła. Wygląda, jak półświęta, błękitem lśnią oczęta, głosik jak dźwięki skrzypiec, a dobra jak miód lipiec.
Raz wdowa — zła kobieta — lusterka swego pyta: „Kto w świecie najpiękniejszy, najmilszy, najzgrabniejszy?“

„Tyś piękną jest, królowo,
Nikt tego nie umniejsza,
Lecz Śnieżka — daję słowo! —
Od ciebie jest piękniejsza!“

Królowa na te słowa
Szalonym gniewem pała:
„Póty nie będę zdrowa,
Póki tu jest ta mała!
O! mam już dosyć tego!
Hej! Niech dworzanie biegą
Po strzelca najlepszego!“


Wnet przed obliczem pani najlepszy strzelec stawa: po całym kraju głośna jego celności sława. Gdy strzeli, to odrazu zabija! ani razu nie chybił strzelec dzielny! Tak jest na podziw celny. Nisko się pani kłania i czeka rozkazania. A ona szeptem rzecze: „Królewnę weź, człowiecze, nie próbuj ze mną sporu, lecz zaraz idź do boru; tam zastrzel tę dziewczynę, a ciało rzuć w gęstwinę. Nie lękaj się niczego: z nakazu czynisz mego! będziesz mógł spać spokojnie, a ja zapłacę hojnie.“ Strzelec w niemałym wstydzie, bo niezłe był człeczysko, po śliczną Śnieżkę idzie i mówi: „W lesie blisko widziałem dwie sarenki, łaskawe, jedzą z ręki; prędziutko chodź, królewno, to ujrzysz je na pewno.“
Królewna nasza miła strzelcowi uwierzyła, o kłamcach nie słyszała, bo sama nie kłamała. Idą, aż w boru głębi nagły ją strach oziębi, bo strzelec mierzy do niej i chce wystrzelić z broni. Śnieżka struchlała, blada, na klęczki przed nim pada: „Ach, strzelcze, pomyśl sobie! Cóżem ja winna tobie? Ulituj się nade mną w tę straszną dla mnie chwilę! Pozwól mi żyć! W mogile tak zimno i tak ciemno!“
Tak rzewnie go błagała, tak łzami się zalała, że strzelec się rozczulił, przeprosił ją, utulił i rzekł: „Więc dobrze, Śnieżko, ja krzywdy ci nie zrobię, lecz zaraz ruszaj sobie w gęstwiny głąb tą ścieżką. I musisz dać mi słowo, że nigdy się z królową już nie zobaczysz więcej.“
Przyrzekła najgoręcej, podziękowała grzecznie i choć to niebezpiecznie chodzić po lesie samej, poszła. W zamkowe bramy powraca strzelec nocą, a pani pyta: „No, co? Zabiłeś? Tak! zabiłem i w lesie ją ukryłem!“

A Śnieżka tymczasem
Błądzi gęstym lasem,
Męczy się nieboga,
Bo nie wie gdzie droga.

Już wysoko słońce
Złote i gorące,
Pewno już południe,
A tu wciąż odludnie.


Aż gdzie drzewek zrzadka,
Patrzy: stoi chatka,
Śliczna, mała, biała,
Na polance stała.

Kryty słomą daszek,
A na dachu ptaszek,
Barwny jak z obrazka:
Szczygieł, albo kraska.

Ptaszek dziób otworzy
I tak zagaworzy:
„Niech zobaczy Śnieżka,
Kto w tej chacie mieszka?

Proszę wejść do środka,
Złe cię tu nie spotka,
Będziesz żyła z nami,
Z ptaszkiem, z karzełkami.“

Śnieżka drzwi odmyka
Rączką swą maleńką
I do alkierzyka
Wchodzi cichuteńko.


W izbie nie było nikogo, ale na stoliku zobaczyła Śnieżka dziesięć nakryć maleńkich, jak zabawki dla lalek. W kuchence palił się ogień pod blachą, a na blasze stało kilka garnków z potrawami. Śnieżka zajrzała do nich ciekawie: w jednym gotował się rosół, w drugim pachnące kartofelki, a w trzecim dusił się smakowity zajączek, podlany śmietaną.
Śnieżka dopilnowała obiadu, podlała jeszcze zajączka śmietaną, która stała na oknie w dzbanku, wyszumowała rosół i wyjęła na miskę ugotowane już kartofle, a gdy zegar ścienny uderzył dwunastą, otworzyły się drzwi i do chaty wbiegło dziesięciu karzełków. Maleńcy byli, nie wyżsi nad pół łokcia, ale brody mieli długie i siwe jak starcy. Odziani byli w kolorowe ubranka, jeden w ponsowe, drugi w zielone, trzeci w błękitne, czwarty w żółte i t. d., a na głowach mieli wszyscy kapturki czerwone jak maki.
Zdziwili się bardzo, zobaczywszy Śnieżkę, i zapytali, ją: skąd jest i co tu robi? Królewna opowiedziała im smutną historię swoją, a oni zapłakali nad nią i powiedzieli:
„Zostań z nami, Śnieżko, będziesz się zajmowała naszem gospodarstwem i będzie ci u nas dobrze.“
Potem zjedli obiadek, który im ogromnie smakował i poszli znów do swojej roboty: do wydobywania z ziemi złota, srebra i żelaza.

U karzełków w gęstej puszczy
Złotowłosa panna Śnieżka,
Gospodarzy w małej chatce
I szczęśliwie u nich mieszka.

Sprząta izbę, jeść gotuje
I malutkie łóżka ściele,
A karzełki tak ją lubią,
Jak najlepsi przyjaciele.

A tymczasem zła macocha
Zwierciadełko bierze swoje:
„Kto jest — pyta — najpiękniejszy?
Powiedz, powiedz, lustro moje!“


A lusterko jej odpowie:
„Tyś prześliczna, ale Śnieżka
Jest piękniejsza od królowej,
Śnieżka, co na puszczy mieszka.“

Buch! Macocha lustro rzuca,
Najokropniej rozgniewana,
Za cygankę się przebiera
I do lasu idzie z rana.

Szuka chatki krasnoludków,
Aż nareszcie ją znajduje,
Do izdebki cicho wchodzi,
Patrzy: Śnieżka coś gotuje.

„Jak się masz, panienko miła,
Daj mi spocząć choć na chwilę,
Jestem stara i schorzała,
A zrobiłam drogi tyle!

Mam tu jabłko wyśmienite,
Takich u nas w kraju niema,
Spróbuj, jakie przewyborne, —“
A jabłuszko w ręku trzyma.


Śnieżka jabłko spróbowała —
Ach, królewno nieszczęśliwa!
To zatrute jabłko było:
Pada Śnieżka jak nieżywa!


Powróciły krasnoludki,
Rozpaczają, łamią ręce,
Kryształową trumnę robią,
Kładą Śnieżkę w tej trumience.

I wśród puszczy ustawiają
Śliczne dziewczę w szklanej trumnie
A dokoła stare drzewa
Pieśń jej boru nucą szumnie.

Raz przejeżdżał owym lasem
Urodziwy książę młody
I zobaczył trumnę szklaną,
A w niej pannę: cud — urody!

I zakochał się odrazu,
I otwiera trumnę szklaną,
I porywa w swe objęcia
Śnieżkę białą i różaną.

W tem wstrząśnieniu z ustek Śnieżki
Kęs jabłuszka wylatuje,
I ocknęła się królewna,
Znów się zdrową, rześką czuje.

Wnet się książę z nią ożenił,
Długo i szczęśliwie żyli,
A o wiedźmie, złej macosze,
Nikt nie słyszał od tej chwili.



Zobacz też[edytuj]


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Artur Oppman.