Błogosławiony szewc Świętosław

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ludwik Kondratowicz
Tytuł Błogosławiony szewc Świętosław
Pochodzenie Poezye Ludwika Kondratowicza/Tom III
Wydawca Wydawnictwo Karola Miarki
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Mikołów-Warszawa
Źródło skany na commons
Indeks stron
BŁOGOSŁAWIONY SZEWC

ŚWIĘTOSŁAW.

1480 r.

Ledwie świta jutrznia dniowa
W mglistej niebios ustroni;
Dzwon Zygmunta wśród Krakowa
Na pacierze nie dzwoni.

Sennym taktem zegar stary
Ściele głos swój po ziemi;
Ulatują senne mary
Nad głowami ludzkiemi.

Tylko widać lampę skrytą
W oddalonej gdzieś chacie;
Bije młotem o kopyto
W lichym szewskim warsztacie.

Tam Świętosław, prostak Boży,
Całą noc się mozoli,
By sieroty albo chorzy
Mieli ulgę w swej doli.

Z jego pracy — biednych plony;
Żył wyrobnik jak święty:
Skarb miłości niezmierzony
W jego sercu zamknięty.

Zapracować, co się zdarzy,
To on wszystko, co zyska,
Zaraz niesie do nędzarzy
Gdzieś w podziemne sklepiska.

Na poddaszu — wiecznem kołem
Nędzy ciągnie się proba;
Starość jęczy pod kościołem,
A w podziemiu choroba.

Przed trybunał lichwiarz wlecze
Nieszczęsnego dłużnika;
Biedne syny wy człowiecze,
Ileż plag was dotyka!

Lecz Pan męże swoje budzi
Ku cierpiących ochronie;
Wszystkie bóle wszystkich ludzi
Czuł Świętosław w swem łonie.


Stary kubrak go obleka,
Pas rzemienny zwykł nosić,
Twardy kołacz, puhar mleka,
To dla niego i dosyć!

Ale inni? nieszczęśliwi!
Jakaż dni ich osnowa?
Czem ta matka dzieci żywi,
Kiedy chora i wdowa?

Skąd to zdrowie tak wyborne,
U odartych tragarzy?
Skąd rzemieślnik ma komorne,
Gdy się praca nie zdarzy?

Wszedł Swiętosław w Imię Boże,
Zaraz w chacie już lepiej;
Kopą groszy zapomoże,
Dobrem słówkiem pokrzepi.

Gdy dla bliźnich wszystko traci,
Z uległością powinna,
Kochał matkę, swoich braci,
Swoją ziemię rodzinną,

Króla, senat, mniejsze stany,
Pola, góry i drzewa;
Nieraz klęcząc, łzami zlany,
Modły za nie wylewa:

Za powagę majestatu,
Za hetmańską buławę,
Za szykowność rad senatu,
Za sejmową ustawę.

Takie czyny wielkiej duszy
Przebijają mur Nieba;
Taka modła skały kruszy,
Takiej krajom potrzeba.


Świętosława zapał szczery
Ma u Boga zapłatę:
Widzeniami z wyższej sfery
Opromienia mu chatę.

∗             ∗

Baz, jak zwykle, przy kaganku
Pukał młotkiem przed świtem,
Dusza jego bez ustanku
Wirowała zachwytem.

A modlitwa szła radośnie
Do podnóża Jehowy:
Każde słowo w obraz rośnie,
Promienisty, tęczowy.

Wtem przez okno widzi rzesze
W uroczystym pochodzie:
Hufce konne, pułki piesze,
Pierwszych mężów w narodzie.

Strój uroczy oko dziwi
W pięknem gronie kobiecem, —
Z koszturami starcy siwi,
Dzieci z palmą i kwieciem.

Mąż wspaniały, z długą brodą,
Wiedzie orszak ludowy, —
Dwaj kapłani starca wiodą,
Uchyliwszy swe głowy.

Strój Biskupi go obłoczy,
Od brylantów i złota;
Zachwyceniem płoną oczy,
W ustach święta szczerota.

Kler młodzieży niezliczony
Śpiewa pieśnię „Hosanna!”
Cały Kraków bije w dzwony,
Płonie jutrznia poranna.


Biskup w świata cztery strony
Przeżegnania udziela;
Klęka przed nim lud wzruszony,
Płacząc łzami wesela.

Ku Katedrze Zbawiciela
W górę Wawel lud płynie,
Tylko Biskup się oddziela
K'Świętosława mieścinie.

Skrył się w cieniu mąż pobożny —
Wtem głos słyszy za sobą:
— Przyjacielu! nie bądź trwożny
Przed tą świętą osobą!

To Stanisław Szczepanowski,
To Męczennik wsławiony,
Ulubiony sługa Boski,
Dawny Biskup tej strony.

On za lud swój walczył długo,
Przelał własnej krwi zdroje,
On te tłumy swą zasługą
Wiedzie w Niebios podwoje.

Kogo przemoc uciemiężą,
W kim się duch już osłabił,
Do świętego módl się męża,
Co Bolesław go zabił.

Kiedy grozi wam ruina,
Bądźcie w modłach wytrwali;
Ten, co wskrzesił Piotrowina,
I wam życie ocali.

Jeszcze innych sześciu męży
Niebo z Polski posiada;
Tej potęgi nie zwycięży
Ziemskich hufców gromada.


To krew ze krwi, kości z kości,
W nich zastępców znajdziecie;
Poglądają z wysokości,
Czy wam dobrze na świecie.

Tam, w klasztorze Dominika,
Mieszka Ojciec Wincenty;
W celi wiecznie się zamyka,
Modlitwami zajęty.

Nad książkami wiecznie siedzi,
Ssąc z nich zdrowie dla ducha.
Idź do niego do spowiedzi —
On cię wdzięcznie wysłucha.

A zebrawszy lud z ulicy,
W Imię Pańskie pozdrowi,
I rozpowie z kazalnicy,
Jak Bóg sprzyja ludowi!...

Gdy Swiętosław trwożne oczy
Wszędzie rzuca nieśmiało,
Zmilknął nad nim głos proroczy,
I widzenie ustało.

Szedł i czynił, co głos każe,
A sprzedawszy swe mienie,
Pieniądz oddał na nędzarze,
Włożył grube odzienie.

W pokutników idąc ślady,
Ślub ubóstwa uczyni,
I siadł w kruchcie między dziady
W Maryackiej świątyni.

Szła jałmużna dosyć sporo,
Lecz, co przyśle mu doba,
To wieczorem biedni biorą,
Albo świątyń ozdoba.


Wreszcie poszedł w świat nieznany,
A gdy w grób się położy,
Wołał naród i kapłany:
Błogosławion człek Boży!

∗             ∗

Wszystkie stany bez różnicy
Pan przytula do łona:
I wy, polscy wyrobnicy,
Macie w Niebie Patrona.
Wrzesień 1862. Wilno.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ludwik Kondratowicz.