Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom III-IV.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stary kubrak go obleka,
Pas rzemienny zwykł nosić,
Twardy kołacz, puhar mleka,
To dla niego i dosyć!

Ale inni? nieszczęśliwi!
Jakaż dni ich osnowa?
Czem ta matka dzieci żywi,
Kiedy chora i wdowa?

Skąd to zdrowie tak wyborne,
U odartych tragarzy?
Skąd rzemieślnik ma komorne,
Gdy się praca nie zdarzy?

Wszedł Swiętosław w Imię Boże,
Zaraz w chacie już lepiej;
Kopą groszy zapomoże,
Dobrem słówkiem pokrzepi.

Gdy dla bliźnich wszystko traci,
Z uległością powinna,
Kochał matkę, swoich braci,
Swoją ziemię rodzinną,

Króla, senat, mniejsze stany,
Pola, góry i drzewa;
Nieraz klęcząc, łzami zlany,
Modły za nie wylewa:

Za powagę majestatu,
Za hetmańską buławę,
Za szykowność rad senatu,
Za sejmową ustawę.

Takie czyny wielkiej duszy
Przebijają mur Nieba;
Taka modła skały kruszy,
Takiej krajom potrzeba.