Przejdź do zawartości

Bóg Jezus w świetle badań cudzych i własnych/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Andrzej Niemojewski
Tytuł Bóg Jezus w świetle badań cudzych i własnych
Podtytuł Z 112 wizerunkami i rysunkami
Wydawca Wydawnictwo „Myśli Niepodległej“
Data wyd. 1909
Druk L. Biliński i W. Maślankiewicz
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
22.  TEORJA POJĘĆ SZCZĄTKOWYCH.

Teraz rozumiemy, dlaczego chrześcijan posądzano o wyznawanie religji astralnej i to, jak sam Tertuljan powiada, nie bez pozorów słuszności.
Aczkolwiek tedy kościół starał się wszelkiemi sposobami zatrzeć za sobą ślady astralne, mimo to ślady owe zostały i są widoczne w jego obyczajach, obrzędach, modlitwach, ruchach rytualnych i sprzętach.
Tylor przytacza takie słowa z „Katechizmu mistagogicznego“ Cyryla z Jerozolimy:
„Przybyliście naprzód do przedsionka chrzcielnicy, zwróceni na zachód; kazano wam odpędzić szatana, wyciągając ręce, jak gdyby był obecny... A czemu staliście ku zachodowi zwrceni? Tak trzeba było, bo zachód jest obrazem ciemności, a on jest ciemnością, więc patrząc na zachód, wyrzekacie się symbolicznie ciemności i nocy”.
Potem katechumen, zwracając się na wschód, składał przyrzeczenie posłuszeństwa dla nowego Pana, Chrystusa. Zaś św. Hieronim pisze: „Wyrzekamy się najpierw tego, który jest na zachodzie i którego moc umiera wraz z grzechami naszemi; potem, zwróciwszy się na wschód, zawieramy związek ze słońcem sprawiedliwości, przyrzekając mu służyć.”  Do dnia dzisiejszego kościoły katolickie są tak budowane, że ołtarz wielki zwrócony jest na wschód a wierni w nim zebrani tem samem, modląc się, także się na wschód zwracają. Zwyczaj w czasie modlitwy zwracania się na wschód dawniej obowiązywał, dziś jednak został zapomniany.
Wymownym dowodem astralnych zabytków w kościele jest MONSTRANCJA, która w języku francuskim nazywa się też poprostu SŁOŃCE (Soleil). Czółenko, na którem stawia się hostję, nazywa się LUNULA, czyli księżyczek (księżyc na młodziku). W języku polskim wyraz księżyc należy do imion odojcowskich (patronimicznych); jest to syn księdza, czyli księcia, w danym więc wypadku syn słońca.
Niekiedy jeszcze tarczę słoneczną monstrancji otacza sześć drogich kamieni, symbolizujących sześć planet (Księżyc, Merkury, Wenus, Mars, Jowisz, Saturn, przyczem zauważyć należy, że wedle starej terminologji słońce także jest planetą).
Na ołtarzu plonie sześć świec, symbolizujących sześć planet; w środku stoi krzyż, symbol ognia, w tym wypadku ognia niebieskiego.
Obrączki nad głowami świętych są wyraźnym śladem astralności. Jest to symbol aureoli słonecznej. Dotąd istnieją aureole, składające się z krzyża wpisanego w koło, co jest symbolem ognia słonecznego i ziemskiego, bóstwa i człowieczeństwa. Znak ten był znany Hellenom na tysiąc lat przed naszą erą (p. Dzieje krzyża, str. 27).
Na ścianach kościołów widnieje dwanaście krzyżów Melchizedechowych, symbolizujących dwanaście stacji słońca w drodze po zodjaku.
Procesja z księdzem, niosącym SŁOŃCE, czyli monstrancję, jest usymbolizowaniem dorocznego ruchu ciał niebieskich. Procesja uroczysta na Boże Ciało zatrzymuje się przy czterech ołtarzach, czyli na czterech węgłach świata (Wiz. 53, 56, 59, 60). Tam też odczytuje się ustępy z czterech ewangielistów, których symbolami konstelacyjnemi są: Człowiek, Lew, Wół i Orzeł.
O symbolice astralnej Matki Boskiej jako Królowej Niebios już wspomniałem a także o astralnych pierwiastkach, zawartych w jej litanji.
Cała msza, która jest udramatyzowaniem życia Jezusowego, tem samem symbolizuje doroczny ruch słońca. Moment Podniesienia jest odbiciem podniesienia Adonisa, Attisa, Ozyrysa. Podnoszona hostja ma nawet do dziś dnia kształt tarczy słonecznej.
Kto umie myśleć przyrodniczo — a bez tego trudno dziś być historjozofem — komu zatem nie są obce pojęcia narzędzi szczątkowych, ten w dzisiejszych wyobrażeniach chrześcijańskich znajdzie bardzo dużo niezrozumiałych na pozór „resztek” bałwochwalczych. Organizm kościelny tak samo nie może się ich pozbyć, jak organizm cielesny. Jeżeli wczoraj, lub dziś POSTANOWI, aby to lub owo zostało z kultu usunięte, to jutro lub pojutrze nagle odezwie się ono jako praktyka ludowa gdzieś daleko od Trybunału Świadomości Kościelnej, wcale nie zważając na owego trybunału „postanowienia”, przy głębokiej wierze w zgodność z wszelkiemi jego „postanowieniami”, trzymając się wiernie kościelnego organizmu, jak komórki trzymają się organizmu cielesnego. Kościół, potępiając przez lud nocą na cmentarzyskach i w oddalonych kaplicach praktykowane uczty KOZŁA (!), nie może temu zapobiec, by jakiś genjalny wieszcz, będąc tego kościoła najwierniejszym synem, nie wywołał ich znowu w swoich „Dziadach” i aby to w formie znacznie zmienionej, ale za to tem silniej, nie utrwaliło się w organizmie narodowym.
Chrześcijaństwo odbiegło ideologicznie niesłychanie daleko od swej kolebki astralno-totemicznej. Używało wszelkich sposobów, by ślady swego pochodzenia zatrzeć a religję wznieść na wyższy poziom pojęć. Potem samo nawet pamięć dawnych rzeczy zatraciło. A zatraciwszy, stwarzać musiało zawiłą filozofją dla wytłomaczenia i w ogóle usprawiedliwienia wyobrażeń szczątkowych, które taką moc mają i nawet organizm kościelny o różne przyprawiają dolegliwości.
Wyraz REFORMA brzmi bardzo pięknie na ustach księży-idealistów i świeckich mistyków. Ale rzadko kiedy zdarza się, aby reformatorowie byli czemś innem, niż MODERNISTAMI, co dla historjozofa znaczy dosłownie: ludźmi wlewającymi nowe wino w stare beczki.
Wyrwanie szczątkowego „zęba mądrości” lub wycięcie „ślepej kiszki” może uleczyć tylko danego osobnika, na którym dokonano operacji; ale wcale nie zapobiegnie temu, by z „wyleczonych” nie rodziły się pokolenia, mające znowu owe „zęby mądrości” i „ślepe kiszki”.
Jeżeli rodzą się jednostki z atawistycznem uwłosieniem, lub uzębieniem, ze stopami rękokształtnemi etc., to również rodzą się co pewien czas ludzie, którzy na swój wiek piszą Ewangielję Syna Bożego, lub zwiastują Nową Epokę Chrześcijaństwa. Hasło ludzi głębokiej religijności: „wracać do chrześcijaństwa pierwotnego”, jest znane powszechnie. To „pierwotne” chrześcijaństwo będzie jednak zawsze interesowało się tylko jakąś jedną cechą, szczególnie miłą i pielęgnowaną, albowiem cały organizm do swego pierwostanu, póki żyje, żadną miarą wrócić nie może, a gdy się rozłoży na pierwiastki składowe, to te pierwiastki będą przypominały owe zdegenerowane plemionka, rozrzucane od Mosulu aż do Zatoki Perskiej, niekiedy z ich kultem Oannesa.
Organizm musi dalej rozwijać się wedle praw swego rozwoju a drobinka, której w tym organizmie źle, musi go opuścić i może najwyżej wejść w skład organizmów innych, bardziej dla siebie odpowiednich.
Obok jednak owego starego organizmu kościelnego wyrósł potężnie inny organizm a mianowicie wiedzy i nauki ludzkiej. Kto go jako tako zbadał, ten wie, że i on podlega swoim prawom rozwoju. Od astrologji do astronomji i od alchemji do chemji tak się rozwijał, jak religja od fetyszyzmu do antropomorłicznego politeizmu i od niego do deizmu metafizyków.
Wszelako zaznaczyć należy, że tylko EMBRJOLOG CHRZEŚCIJAŃSTWA jest w możności orjentować się należycie w tych zagadnieniach, badać różne stadja rozwoju jego i odkrywać pokrewieństwa rodowe pomiędzy niem a calem PAŃSTWEM RELIGJI, kultów i wierzeń, od Rzymu do wysp karaibskich i od szamanizmu aż do papizmu.
Niepodobna na tem miejscu z powodu szczupłych ram wyłożyć całej embrjologji mitów chrześcijańskich a specjalnie ewangielicznych. Jak człowiekowi w stanie embrjonalnym po dawnej rybie ukazują się szpary skrzelowe, tak w chrześcijaństwie po dawnym kulcie Oannesa i Dagona tylko już jako martwy symbol Ryba pozostała. Kościół do każdej litery tego słowa dorobił komentarz: „Ichtys” (Ryba), jak widzieliśmy, ma znaczyć „Jesus Christos Teu Hyios Soter” (Jezus Chrystus Syn Boga Zbawca). Powstały całe bibljoteki takich komentarzy: toteż powstaje cala literatura, która zbiera i notuje skrzętnie wszystkie formy przejściowe pojęć i wyobrażeń, ustawia je w rząd, szukając ciągłości rozwojowej.
Nietylko ogrom materjału zmusza do ograniczania się, ale także fakt, iż badania wcale nie są ukończone. Należy przytem pamiętać o różnicy zachodzącej pomiędzy naukowem prawdopodobieństwem a naukową prawdą.
A przytem kwestją metody. Jeżeli w roku 1827 Ksiądz Peres, chcąc ośmieszyć wyniki naukowe badań Dupuis’a, napisał maleńką broszurkę „Comme quoi Napoléon n’a jamais existé” i na drodze zabawnych, choć zręcznych lingwistycznych sztuczek wykazał, że jest to mit słoneczny, gdyż wyraz Napoleon składa się ze słowa Apollo (Apoléon, ὰπολλυω, ὰπολεω), więc „słońce”, a „Na”, lub „ne” (νη, ναι) jest afirmacją, czyli że Napoleon znaczy „Zaprawdę Słońce”, to skompromitował nie Dupuis’a, ale metodę, której sam użył a której później Andrew Lang, jeden z najznakomitszych mitologów porównawczych, najgorsze wystawił świadectwo. Metoda ta chce mity tłomaczyć wyłącznie na podstawie dociekań lingwistycznych. Tak właśnie Dupuis nie postępował a jeżeli wyczerpał już wszystkie źródła badania, to dopiero na końcu szukał jeszcze lingwistycznych analogji.
Cały system astralny, wykryty u Łukasza, byłby czczą igraszką konstrukcyjną, gdyby elementy tego systematu nie były faktami, uprzednio przez naukę stwierdzonemi.
Musimy zawsze pamiętać o tem, iż jesteśmy dziećmi XX-go wieku, które inaczej myślą, rozumują i fantazjują, niż odlegli przodkowie. Dlatego racjonalistyczny sposób tłomaczenia starych tekstów ustąpić musi badaniu źródłowemu.
A badanie źródłowe Biblji rozpoczęło się dopiero w XVIII wieku. Dr. Jan Astruc zapoczątkował krytykę tekstów przez odkrycie w Księdze Rodzaju stopu dwóch tekstów starszych, Dupuis zaś zapoczątkował metodykę mitologji porównawczej a w szczególności badania mitów astralnych, nie schodząc nigdy z obszaru stwierdzalnych faktów i nie zapuszczając się nigdy, dla ich braku, w ryzykowne hypotezy.
Dlatego też ci dwaj uczeni stworzyli właściwie naukową krytykę Biblji, aczkolwiek przed nimi już Spinoza w XVII wieku niejedną trafną uwagę o Biblji wygłosił a Ibn-Asra to samo w XIII wieku. Ale nie dali oni jeszcze metody.
I nie mogło być inaczej. Ibn-Asra żył w średniowieczu. Spinoza posługiwał się jeszcze spekulacją. Dopiero wiek, który wziął się do badań ścisłych, mógł przystąpić do analizy Biblji z nadzieją otrzymania pewnych wyników.
Lecz w pierwszej połowie XIX-go wieku znowu wzięła górę nad umysłami spekulacja. Toteż dwaj najsławniejsi badacze Biblji, których wypiastowała pedagogja pierwszej połowy owego stulecia, więc Strauss i Renan, spekulują jeszcze nad Biblją. Dopiero przewrót, dokonany w umysłach przez przyrodników, poparty znakomitemi ekspedycjami na Wschód Starożytny i niesłychanej wartości odkopaliskami, zwraca biblistykę na tory, które jej wytknął Dupuis.
Poznano w olbrzymim organizmie kościelnym, wierzeniowym i obrzędowym, zabytki starożytne. Postrzeżono, jak rósł, jak się zmieniał.
A żaden organizm nie może utaić swego pochodzenia przed okiem embrjologa. Sam mu odsłoni w chwili właściwej swoje cechy istotne. Chrześcijaństwo zaś jako bardzo starożytny organizm zbyt wiele i zbyt jaskrawych nagromadziło w sobie znamion, aby one ujść miały przed baczną spostrzegawczością badacza, zwłaszcza dziś, gdy ziemia, owa najwspanialsza i najpewniejsza bibljoteka, otworzyła swe podwoje na Wschodzie starożytnym, dotknięta czarodziejskim kluczem prostej łopaty orjentalisty i ukazała mu liczne swoje półki z zabytkami starych religji z przed trzech i czterech a nawet pięciu tysięcy lat.
Chrześcijaństwo głosiło, iż wyszło całkiem gotowe z głowy swego bóstwa, jak Minerwa z głowy Jowisza. Dziś nie może dłużej bronić tego dogmatu. Każdy organizm ma niesłychanie długi szereg przodków, z których się rad nierad legitymuje. Ale gdy w licznych wypadkach sięgać trzeba po dowody rozwojowe EXTRA MUROS, dziś rozglądając się wewnątrz tych murów, widzimy, że najświętsze teksty samego kościoła i zatem najświętsza jego własna spuścizna dostarcza niezbitych dowodów jego ROZWOJU z form innych oraz bytu czysto pojęciowego Jezusa, Marji, Józefa i t. d. i t. d.
Gdy nauka opiera się na jednostkach wybranych, kościół na masach. Metody badań naukowych są takie, iż jeden uczony mocen jest zmusić ogół współbadaczy do zmiany zasadniczej poglądów. Ale tam, gdzie władza opiera się nie na badaniu, lecz na autorytecie, autorytet ten, rad nierad, musi ulegać wpływowi masy. Masa zaś jest zawsze konserwatywna. Dlatego też w kościele zachowało się takie mnóstwo pojęć i wyobrażeń szczątkowych, ponieważ kościół liczyć się musiał ustawicznie z psychologją mas.
Reformacja, która zburzyła w kościołach dysydenckich całe nieprzebrane mnóstwo pojęć i wyobrażeń szczątkowych, była właśnie ruchem mas. Luter, Kalwin i wszyscy w ogóle reformatorowie szli z tłumu, czyli z owej szarej masy, która dźwignęła się kulturalnie i dorosła do reform. Weźmy przeciętny typ protestanta a przekonamy się, o ile on przewyższa pod względem świadomości religijnej typ przeciętnego katolika. Ze w znaczeniu umysłowem typy tego rodzaju przestały być szarą masą, temu nie przeczę, ale organicznie w stosunku do ośrodków władczych kościoła katolickiego tylko są i były szarą masą. Jest rzeczą wielce znamienną, że w krajach protestanckich a w szczególności w Niemczech rozkład idzie dalej. Od kościoła międzynarodowego ludzie szli tam do kościoła narodowego a od kościoła narodowego dążą obecnie do wolnych gmin religijnych. Coraz silniej zaś rozlega się wołanie na rzecz religji indywidualnej a literatura, zajmująca się tą sprawą, w latach ostatnich przybrała rozmiary znaczne.
Jest to powolne przechodzenie drobinek ludzkich do organizmu nowego, naukowego, do którego wniosą, rzecz prosta, cały szereg atawizmów, bo się bez tego żadną miarą obejść nie może. Człowiek nie jest zjawiskowem TABULA RASA. Jest on tylko potomkiem swych przodków. Bardzo pouczającym jest przykład socjalizmu, który, gdy począł masy ogarniać, obarczony został całym szeregiem typów atawistycznych, które chciały godzić materjalistyczne pojmowanie dziejów z opatrznościowem. Próbowano nawet zrobić z Jezusa i jego mitu sprawę socjalistyczną. Mit tworzył się dalej.
Temu parciu ulegli nawet najwybitniejsi, do których zaliczam Karola Kautsky’ego. Praca jego „Der Ursprung des Christenthums” wymownie świadczy, jak umysł „rewolucyjny”, czy „ewolucyjny”, brodzić może po grzęzawiskach a wyrażając się lekko o „teologach”, przez niektórych z nich fatalnie zostanie zdystansowany. Jeżeli Karol Kautsky istotnie czytał prace czynnego pastora lipskiego kościoła luterańskiego Dr. Alfreda Jeremiasa, bo go cytuje, to nawet nie był zdolny — zrozumieć go. Gdy Jeremias naukowo staje rzeczywiście na szczytach współczesności, choć nie kładzie kropki nad „i”, sypiąc faktami a wstrzymując się od wniosków, Kautsky chce kłaść po kilka kropek, ale nie nad „i”, tylko nad całkiem fantastycznemi literami.
Swoją drogą przyznać mu trzeba, iż zaprotestował przeciwko robieniu z Jezusa socjalisty. Ale na rzecz czego zaprotestował? Na rzecz — ruchu komunistycznego. Wszystko zresztą, co mówi o stosunkach ekonomicznych owych czasów, jest bardzo interesujące, często nawet bardzo trafne, choć przeważnie w nauce dość znane. Wszystko natomiast, co mówi o Jezusie, apostołach, ideologji chrześcijańskiej etc., jest tylko zabawną dla specjalisty rewją widm, czyli pojęć i wyobrażeń szczątkowych.
Umyślnie zatrzymałem się dłużej nad Kautsky’m, gdyż stanowi on klasyczny przykład. Wypada jeszcze wspomnieć przyrodników.
Wskutek nowego kierunku wychowawczego wysunięto na plan pierwszy nauki przyrodnicze a usunięto humanistyczne. Było to słuszne z tego powodu, że nauki pierwsze szły naprzód i święciły istne tryumfy w ciągu XIX-go wieku, gdy humanizm kostniał, wciąż w miejscu stojąc.
Ale bez nauk historycznych obejść się nie można. Toteż przyrodnicy, którzy zreformowali niemal doszczętnie swój pogląd na świat, z Jezusem nie mogli dać sobie rady a na Biblję patrzyli z lekceważeniem. Był to błąd, który utrudnił im pozycję naukową i oświatową. Ale to nie jest ich wina, nie jest to wogóle niczyja wina, gdyż rozwój wiedzy takiemi szedł torami. Wszelako dziś, gdy nauki orjentalistyczne tak ogromne uczyniły postępy i gdy teorja powszechnego rozwoju zastosowana została do historji religji i do dziejów bóstw, musi nastąpić pod tym względem zmiana. Przyrodnicy muszą bodaj w ogólnych zarysach zapoznać się z wynikami badań orientalnych, aby doprowadzić swój pogląd na świat i pod tym względem do JEDNOLITOŚCI, pozbywając się szeregu tkwiących w nich mimowiednie przeżytków pojęciowych i wyobrażeniowych.
Ale jest to już kwestją KONTAKTU NAUK. Filozofją miała stanowić NAUKĘ NAUK. Miała i może kiedyś tem będzie. Nim to jednak nastąpi, musi wytworzyć się wcześniej bodaj ów kontakt nauk, aby z ludzi bardzo pod jednym względem naprzód posuniętych a pod względem zaraz granicznym nieraz wprost ciemnych, wytworzyć typy jednolite a nie takie, które np. w dziedzinie biologji przodują światu a w dziedzinie pojęć i wyobrażeń historyczno-religijnych stanowią typy ludzi z ubiegłych epok.
Sprawa ta jest prosta i względnie nawet łatwa. Typy tych ludzi tak się zdążyły udoskonalić, że przy najmniejszym nakładzie pracy luki odpowiednie swej wiedzy uzupełnić potrafią. Wystarczy przeczytanie kilku dobrych książek, należycie regestrujących ostatnie wyniki badań. Jeżeli jednak jako postulat pedagogiczny stawia się w szkole poznanie rozwoju organizmu od komórki aź do człowieka, to należałoby również pomyśleć o szczepieniu poznania rozwoju wielkiego organizmu pojęć i wyobrażeń ludzkich od pierwszych przebłysków przedhistorycznej świadomości aż do dnia dzisiejszego, z ukazywaniem wszystkich tkwiących w nas atawizmów, co wiodłoby może do zbudowania teorji psychicznych skrótów rozwoju, tak ważnej dla współczesnego pedagoga, który musi przecież poznać przyrodzone właściwości duszy wychowańca, by rozwojowi tej duszy pomagał a nie piętrzył mimowiednie przeszkód na drodze owego rozwoju.
A w nas wszystkich pokutują pojęcia szczątkowe, w starych i młodych, w nieukształconych i ukształconych, w konserwatystach i skrajnych radykalistach. Może niejeden czytelnik tej książki sam na sobie się przekona, ile pojęć szczątkowych bezwiednie i mimowoli przechowywał w swym umyśle i jak go racjonalizm, do źródeł nie sięgający, wodził po szlakach cmentarnych.
Wciąż walczymy z widmami dawności. One kładą nam ręce mgliste na oczy, one melodję życia zgłuszyć chcą melodją grobów. Umysł nasz, w rozpaczliwym wysiłku o byt, splata te dwie melodje w jeden harmoniczny a raczej dysharmoniczny dziwoląg. Ścisłe rozgraniczenie tych dwóch melodji jest postulatem postępu. Z żywymi naprzód musimy iść. Ale uda nam się to tylko wtedy, jeśli należycie zrozumiemy umarłych. Wtedy przestaną oni nami rządzić.

A dziś rządzą nami za pomocą naszych pojęć szczątkowych.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Andrzej Niemojewski.