Azais (Temat do filmu)/Rozdział IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Azais (Temat do filmu) |
Pochodzenie | Nowy Tarzan. Opowiadania wesołe i niewesołe |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Zakłady Graficzne Straszewiczów |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór Całe opowiadanie |
Indeks stron |
Stosownie do życzenia Afrykanki, byłem nazajutrz w oznaczonej godzinie na miejscu.
Mieszkanie było puste. Wszystkie panie wyjechały do Courbevoie. Jedna tylko Jane została w domu. Ze śmiechem, szczerząc swoje piękne, perłowe zęby, powiedziała mi, że pod pozorem lekkiej niedyspozycji, zatrzymała się w Paryżu umyślnie, aby znaleźć się ze mną sam na sam, gdyż bardzo ją nuży to, że jesteśmy zawsze w towarzystwie osób trzecich.
Poprosiła mnie do swego pokoju, w którym — jakby naprzekór czarności skóry Berberyjki — wszystko było białe i kremowe. Olśniewająco biała była pościel na łóżku, białe firanki osłaniające żaluzję w oknie, białe pokrowce foteli, biały abażur na lampie. Lekki zapach piżma unosił się w powietrzu. Spoglądała na mnie czarną, jak piekło źrenicą, którą otaczało prawie niebieskie białko. Pod powiekami czerwona płomieniała krew. Bujna, silna pierś falowała gwałtownie. Całe jej ciało dygotało.
Oczekiwałem jakichś bliższych wyjaśnień, ale Jane nie mówiła nic, tylko naraz rzuciła się na mnie i zaczęła mnie całować tak szalenie, tak namiętnie, tak gwałtownie, że prawie mnie kąsała, gryzła, siniaczyła.
Byłem wobec tego wybuchu nieco bierny, ale wkońcu i ja zacząłem ulegać szaleństwu.
O Ireno! przebacz mi, ulituj się nade mną! Jakże słaby jest człowiek! Zdarzenie jednak było tak wyjątkowe i rzadkie, jedyne w swoim rodzaju, że choć półnieprzytomny, śledziłem mimo to zimnym, analitycznym rozumem wszystkie perypetje tego zjawiska.
Jane oprzytomniała pierwsza. Wyszła na chwilę i przyniosła owoce i zimne napoje, oraz likier jakiś, nieznany mi dotychczas, wyrabiany we Florydzie.
Jedliśmy i piliśmy. Likier był upajający i rozpalił mi krew do wrzenia.
Jane nastawiła pozytywkę, która zabrzmiała jakąś półdziką melodją i powiedziała mi:
— Zatańczę ci taniec pszczoły.
Jest to taniec arabski, który na tem polega, że almei (tancerce) niby to gdzieś za staniczek wpadła pszczoła. Almea chce tę pszczołę złowić i wyrzucić, ale owad coraz gdzie indziej się ukrywa i trzeba go szukać gdzie indziej. Z tego powodu tanecznica kolejno zdziera z siebie suknie, aż nareszcie staje zupełnie naga i dopiero pszczołę znajduje.
Jest to rzeczywiście taniec, który może i tancerkę i widza doprowadzić do szału. Wirował przedemną jakiś biało-kremowy kłąb materji, którego oś stanowił żywy, czarny posąg świadomie obłąkanej istoty. Nieustannie zmieniały pozycję jej ręce, poszukujące pszczoły i jej nogi, unoszące się do góry i spadające nadół. Jużto kładła się na ziemi, niby to chcąc pszczołę zgnieść na grzbiecie, przyczem nogi, dygocąc, unosiły się w powietrzu; jużto stawała na czterech łapach, jak antylopa. Wreszcie zrzuciła z siebie stanik, potem spódnicę, potem gorset, potem koszulę — i widziałem czarną boginię wspaniałą, szaloną, upojoną.
Od czasu do czasu krzyczała: „Ai—ha! Ai—ha!“
I w tym ostatnim momencie, triumfalna, lekka jak sarna, płomienna, jakby wszystkie pożary świata w niej się zjednoczyły — rzuciła się na mnie powtórnie i znów mię zaczęła całować swoim afrykańskim, piekielnym sposobem.
Przebacz mi, o Ireno! O jakże mdłe i kruche jest ciało ludzkie! Nie zwyciężyłem pokusy. Berberyjska piękność tego dnia została moją władczynią.
Tak zabawialiśmy się do godziny szóstej po południu. Naraz Jane, znów przytomniejsza ode mnie, powiedziała:
— Teraz idź! One przyjdą niezadługo.
Byłem jej posłuszny. Jane musiała się teraz położyć do łóżka, niby jako chora.
I oto przekonałem się, że moja czarna władczyni miała jednak w sobie coś z niewolnicy. Na pożegnanie padła przede mną na kolana i ucałowała moje nogi i ręce.
Muszę dodać, że wogóle mało rozmawialiśmy z sobą i że starczyły nam za wszystko pocałunki.
Powiedziała mi tylko, gdym już drzwi otwierał:
— Jutro będę u ciebie o godzinie jedenastej przed południem.