[66]AUTO
Nie chcę, nie mogę uwierzyć,
Jarzębinowa wsi,
Że w dusznym dymie przeżyć
Gasną jesienne senne dni.
W rękawiczkach skórzanych uważny szoferze,
Ty, w kierowaniu sterem biegły i przebiegły,
Czemu czujna wskazówka drga na czarnem zerze,
A lśniące samochody drżąc — drwiąc nas ubiegły?
O, raz jeszcze! Na białych ulicach
Rzucić się w ten strumień wartki,
Niechby lasy ku nam w cwał pobiegły,
Przerzucajmy pola, jak kartki!
[67]
Gnieciemy w ustach ziemię, jak śliwę dojrzałą,
Miotamy figurami zapomnianych świętych,
Jak mannę, rozdajemy napęczniałe ciało
Atomom dni niepoczętych.
Wagony pomijane, wzgardzone powozy,
W locie rytmem siekane czarne cielska wzgórz,
Upaja woń anielska spalonej benzyny,
Szyny sine rzucamy, jak umarłe godziny,
Lasy, jak zdarte tuberozy.
Już w oczach mamy druty elektryczne,
W zębach trzeszczący iskier pęd,
O, ruńmy w nieba magiczne,
Rozkuci z pęt!
[68]
Ale czemu wierzby wzdłuż dróg srebrnolistne
Pachną i smukłe topole śliczne
Płaczą?
O, czemu, tem radośni, żeśmy nic nie czuli,
Na bladem polu bezwonnej gryki
Przebijamy znów ściany kryształowej kuli
I od nowa, od nowa stajemy się czuli,
A spazm nam dusi grdyki?!
— — —
Nic to! W straszliwym pędzie, w legendzie stuleci,
Czarna trumna oszklona wzbije się i wzleci,
Nad globową orbitę, w tuman czarnych słońc,
Satelitą przez nieba spopielałe prąc.