Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część siódma/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.

Poranny koncert składał się z dwóch nowości.
Pierwszą z nich była fantazya: Król Lir w stepie, drugą zaś kwartet, poświęcony pamięci Bacha. Rzeczy te były nieznane jeszcze zupełnie, i Lewin pragnął wyrobić sobie o nich swe zdanie. Po wejściu na salę odnalazł krzesło bratowej, poczem stanął pod kolumną i postanowił uważnie i pilnie wysłuchać całego koncertu. Lewin usiłował nie myśleć o niczem innem i nie psuć sobie wrażenia patrzeniem na kapelmistrza w białym krawacie, wymachującego rękami; na panie, które, wybierając się na koncert, wstążkami od kapeluszy pozawiązywały sobie uszy, i na całą publiczność, którą, albo nic nie zajmowało, albo zajmowało bardzo wiele rzeczy, nie mających nic wspólnego z muzyką; starał się również unikać rozmów ze znawcami muzyki, a stał spokojnie, patrząc w ziemię i słuchając.
Lecz im dłużej Lewin słuchał fantazyi, tembardziej przekonywał się, że trudno mu będzie wyrobić sobie o niej jakiebądź zdanie. Nieustannie zaczynał się, jak gdyby się zbierał muzykalny wyraz uczucia, lecz natychmiast rozpadał się, na odłamki nowych, urywkowych, muzycznych wyrazów, czasami zaś na niczem niepowiązane, prócz fantazyi kompozytora, nadzwyczaj jednak skomplikowane dźwięki. Lecz i same urywki tych muzykalnych wyrazów, czasami nawet ładne, były nieprzyjemne, gdyż były zupełnie nieoczekiwane i nic ich nie zapowiadało. Radość i smutek, rozpacz i pieszczota, tryumf i poniżenie, następowały po sobie bez żadnego porządku, jak uczucia obłąkanego i równie jak u obłąkanego, uczucia te mijały niespodzianie.
Słuchając koncertu Lewin doznawał wrażenia, jakiego doznaje głuchy, przypatrując się tańczącym. Gdy orkiestra skończyła grać, Lewin czuł się oszołomionym i ogromnie zmęczonym od naprężonej a niczem niezaspokojonej uwagi. Ze wszystkich stron rozległy się głośne oklaski. Publiczność powstawała z miejsc i, rozmawiając, zaczęła krążyć po sali.Spodziewając się, że wrażenie, osiągnięte przez innych, dopomoże mu do zebrania rozproszonych myśli, Lewin zaczął oglądać się dookoła, szukając oczyma znanych sobie melomanów, i ucieszył się, ujrzawszy jak jeden z nich rozmawiał z Piescowem.
— Godne podziwu — dowodził gruby bas Piescowa. — Dzień dobry panu, Konstanty Dmitryczu... Szczególniej obrazowym, plastycznym, malowniczym jest ten ustęp, gdzie pan przeczuwa, że lada chwila nadejdzie Kordelja, gdy kobieta, das ewig Weibliche, wszczyna walkę z przeznaczeniem. Wszak prawda?
— Z jakiej racyi Kordelja? — nieśmiało zapytał Lewin, zapominając zupełnie, że fantazya osnuta jest na scenie w stepach, wziętej z Króla Lira.
— Zbliża się Kordelja... widzi pan! — rzekł Piescow, wskazując trzymany w ręku atłasowy afisz, i podając go Lewinowi.
Teraz dopiero Lewin przypomniał sobie tytuł fantazyi i przeczytał w rosyjskiem tłómaczeniu odpowiedni ustęp z Szekspira, wydrukowany na odwrotnej stronie programu.
— Bez tego nie można nic zrozumieć — rzekł Piescow, zwracając się do Lewina.
Podczas antraktu Lewin i Piescow rozmawiali o zaletach i wadach wagnerowskiego kierunku muzyki. Lewin dowodził, że błąd Wagnera i wszystkich jego naśladowców polega na tem, że muzyka chce wkraczać w sfery innych sztuk pięknych, że również mylnie postępuje poezya, opisując rysy twarzy, co jest rzeczą malarstwa i, jako przykład takiego błędu przytoczył rzeźbiarza, któremu przyszło na myśl wykuć z marmuru cienie bohaterów poematów, unoszących się koło postaci poety. „Cienie te są do tego stopnia mało podobne do cieni, że aż muszą opierać się o drabinę“ — zauważył Lewin. Powiedzenie to podobało mu się, ale nie pamiętał czy nie użył go już poprzednio w rozmowie z Piescowem, i myśl ta popsuła mu humor.
Piescow zaś dowodził, że sztuka jest jedna i że może osiągnąć najwyższy swój rozwój tylko wtedy, gdy wszystkie jej rodzaje łączą się razem w jedną harmonijną całość.
Drugiej części koncertu Lewin nie mógł już słuchać, gdyż Piescow rozmawiał z nim przez cały prawie czas, krytykując surowo zbytnią, nienaturalną naiwność kwartetu, którą porównywał z naiwnością prerafaelistów w malarstwie. Gdy koncert skończył się, Lewin spotkał jeszcze paru znajomych, z którymi porozmawiał i o polityce, i o muzyce, i o wspólnych znajomych; spotkał się również z hrabią Bolem, u którego miał być z wizytą, o czem zapomniał już zupełnie.
— Jedź więc do nich zaraz — rzekła mu Lwowa, której opowiedział o tem — zapewnie nie przyjmą cię, a potem przyjeżdżaj po mnie na posiedzenie... zastaniesz mnie tam...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.