Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część siódma/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

— Czy państwo przyjmują? — zapytał Lewin, wchodząc do hrabiów Bolów.
— Przyjmują, niech pan pozwoli — rzekł szwajcar, zdejmując z niego futro.
— Potrzebnie! — pomyślał Lewin, zdejmując z westchnieniem rękawiczkę i otrzepując kapelusz. — Po co ja tam idę? co ja mam im do powiedzenia?
W pierwszym salonie Lewin zastał hrabinę Bolową, jak surowym i gniewnym głosem wydawała jakieś rozporządzenia służącemu; ujrzawszy Lewina, uśmiechnęła się i poprosiła go do następnego pokoju, małego saloniku, z którego dobiegała głośna rozmowa. W saloniku tym siedziały dwie córki hrabiny i pułkownik, znajomy Lewina. Lewin zbliżył się do nich, przywitał i siadł na krześle koło kanapy, trzymając kapelusz na kolanach.
— Jak się miewa pańska żona? Był pan na koncercie; myśmy nie mogły być... mama musiała pojechać na nabożeństwo żałobne.
— Słyszałem... taka nagła i niespodziewana śmierć... — zauważył Lewin.
Nadeszła hrabina, siadła na kanapie i również, jak córki, zapytała o żonę i koncert.
Lewin odpowiedział jej i zapytał, co było przyczyną nagłej śmierci Apraksinowej.
— Ona zawsze była nietęgiego zdrowia...
— Był pan wczoraj na operze?
— Byłem.
— Lucca ślicznie śpiewała.
— Ślicznie — potwierdził i zaczął, ponieważ mu było wszystko jedno co o nim pomyślą, powtarzać pochwały, jakie już tysiące razy słyszały o nadzwyczajnym talencie śpiewaczki. Hrabina Bolowa udawała, że słucha z zajęciem; gdy przestał mówić przyszła kolej na pułkownika. Pułkownik znowu zaczął opowiadać o operze i oświetleniu. Nakoniec, opowiedziawszy o folle journée, odbyć się mającej u Tiuryna, pułkownik roześmiał się głośno, pożegnał panie i wyszedł. Lewin wstał również, lecz spojrzenie gospodyni powiedziało mu, że nie czas jeszcze żegnać się, że jeszcze trzeba posiedzieć dwie minuty — usiadł więc znowu i nie odzywał się, ponieważ nie mógł znaleść żadnego tematu do rozmowy.
— Będzie pan na publicznem posiedzeniu... powiadają, że będzie bardzo ciekawe?
— Obiecałem mej belle soeur, że przyjadę po nią — odparł.
Znowu nastało milczenie; matka z córką spojrzały po sobie.
„Zdaje się, że już czas“ — pomyślał Lewin i wstał. Damy żegnały się z nim i prosiły, aby powiedział Kiti mille choses w ich imieniu.
Szwajcar, podając mu futro, zapytał o adres i zapisał do książki w ładnej oprawie.
„Ma się rozumieć, że mnie to nic nie obchodzi, w każdym jednak razie wstyd mi, gdyż widzę, że to głupstwo“! — mówił do siebie Lewin, pocieszając się myślą, że wszyscy tak postępują, i pojechał na publiczne posiedzenie komitetu, aby zabrać bratową i z nią razem pojechać do domu.
Na posiedzeniu było bardzo wiele osób. Gdy Lewin wszedł, sekretarz czytał jeszcze sprawozdanie, które, jak mówiono, było nadzwyczaj ciekawe. Na posiedzeniu Lewin spotkał się ze Świażskim. Świażski namawiał go, aby był wieczorem w towarzystwie rolniczem, gdzie miano czytać bardzo ciekawy referat; na posiedzeniu był również i Stepan Arkadjewicz, który przyjechał na nie prosto z wyścigów, i wielu innych znajomych. Lewin, porozmawiawszy ze wszystkimi, nasłuchał się najróżniejszych zdań o nowej sztuce, o posiedzeniu i o procesie.
Zapewne wskutek znużenia uwagi, jakiego zaczął już doświadczać, omylił się, rozmawiając o procesie i parę razy ze wstydem i przykrością przypomniał sobie o tym błędzie. Mówiąc o karze, jaka miała spotkać cudzoziemca, sądzonego przez sądy rosyjskie, a która miała polegać na odstawieniu przestępcy do granicy, Lewin powtórzył koncept, słyszany wczoraj od jednego znajomego.
— Zdaje mi się, że odstawić go do granicy, to to samo, co ukarać szczupaka, rzucając go do wody. — Lewin potem dopiero przypomniał sobie, że ten dowcip znajomego, który powtarzał jako swój własny, jest wziętym ze znanej bajki Kryłowa i że znajomy wyczytał go w feljetonie jednego z pism.
Lewin odwiózł Natalję do Kiti, zastał żonę w dobrym humorze i pojechał na obiad do klubu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.