Anielka w mieście/W domu i nie w domu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka w mieście
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


31. W domu i nie w domu.


Brat Anielki, Stefek, stał bezmyślnie w oknie facjatki wysokiego domu na ulicy Kościelnej, spoglądając w przestrzeń. Był już wyzwolonym czeladnikiem piekarskim, nie mógł jednak znaleźć pracy. Powinien był wyjechać, czy też dalej tutaj w mieście czegoś szukać? Stanowczo do tych poszukiwań nie miał już ochoty.
Na dole w izbie matka rozmawiała z gościem przybyłym z Wielkiej Wsi. Gość pozostał również na obiedzie. Zresztą wszyscy przyjezdni nocowali w mieszkaniu pani Lipkowej, jakby to była oberża. Słuszność miała Emilka, że wyszła bez obiadu, oburzona na matkę, bo przecież pracowała ciężko i wszystko oddawała na dom, a w domu tym nie było ani chwili spokoju.
Stefek był tak rozgoryczony tem wszystkiem, że gdy Anielka tuż za nim stanęła przy oknie, zapyta! ją z ironją:
— Są tam na dole jeszcze te łakomczuchy?
— Daj spokój, Stefciu, — prosiła Anielka, — wstydziłbyś się tak mówić.
Stefek jednak wybuchnął, nie mogąc już dłużej panować nad sobą:
— Ty się wstydź, wielka damo, mnie wstyd niepotrzebny. Na ciebie tylko trzeba było czekać, ty darmozjadko, abyś nam jeszcze na głowę wlazła!
— Zastanów się, co mówisz, — wyszeptała Anielka. — Wypraszam sobie takie obelgi z twojej strony. Całe trzysta złotych oddałam matce na prowadzenie domu, przypuszczam, że to wystarczy na pewien czas na moje utrzymanie. Zajmuj się lepiej sobą i postaraj się dostać jakieś zajęcie.
Ale tu Anielka dotknęła najczulszej struny Stefka i jego wściekłość nie miała już granic.
— Sama szukaj roboty, — zawołał. — Myślisz, że ze swemi miejskiemi manierami nie powinnaś już pracować? Weź się do jakiejś uczciwej roboty, to ci wszystkie pańskie kaprysy wywietrzeją z głowy!
Pośpiesznym krokiem skierował się Stefek do drzwi i zeszedł nadół. Anielka była tak rozgoryczona i zdenerwowana, że chwyciła pierwszy lepszy przedmiot ze stołu i cisnęła nim za bratem. Potem ukryła twarz w dłoniach, wybuchając płaczem. Wszystko jej znowu odebrali, to, co z sobą przywiozła, odebrali jej pewność siebie, wesołość i wiarę w dobro ludzkie. Dlaczego musiała wrócić do domu, dlaczego? Matka siedziała w kuchni i Anielka była jej zupełnie niepotrzebna, starsze rodzeństwo zżyte było z sobą, a dla niej nie posiadało najmniejszej iskierki uczucia. Młodsze siostry chodziły w jednakowych sukienkach, miały jednakowe srebrne łańcuszki na szyi i wspólne tajemnice w swojem skromnem życiu, pozbawionem wszelkich wymagań... A Stefek i Adaś? Ach, Boże!
W zupełnem zwątpieniu padła Anielka na łóżko, płacząc gorzko. Przecież nawet ta izdebka do niej nie należała i wydawała się jakaś dziwnie obca. Dzieliła ten pokoik z matka, nie mówiły jednak ze sobą wieczorami o niczem. Coś istniało między nią i matką, coś niewypowiedzianego, obcego, coś, co nie pozwalało im się zbliżyć do siebie. Anielka srożyła się na matkę, matka zaś spoglądała na nią, jak na intruza, przybyłego do domu. Nauczyła się niezłych manier, mogłaby więc jakieś zajęcie objąć jako sklepowa, myślała matka, ale zupełnie jej się w głowie przewróciło u tej wielkiej pani na Kresach.
— Gdyby matka była do mnie przywiązana, z pewnością przez pana doktora z Wielkiej Wsi znalazłaby dla mnie jakieś zajęcie. Bez protekcji do żadnego sklepu mnie nie przyjmą, bo nie mam zupełnie świadectw, — myślała Anielka, zamykając się zupełnie w sobie.
Od najwcześniejszego dzieciństwa przecież marzyła, aby stać się czemś, czyniła wszystko, aby móc na siebie zarabiać, a teraz? Była zupełnie wytrącona z równowagi, wycofana poza nawias życia, w którem czuła się tak dobrze.
Nie chodziła nigdzie, nikomu się nie pokazywała, a pewnej nocy doszła do wniosku, że dłużej już nie potrafi milczeć.
— Jeżeli mama nic dla mnie znaleźć nie może, to poco było sprowadzać mnie do domu? — poskarżyła się matce. — Wzywanie mnie tutaj było całkiem niesłuszne. A na panią Rage też nie pozwolę nic mówić. Na mamy miejscu pani Rage z pewnością inaczej by postąpiła. Sama mama widzi, że muszę koniecznie znowu wyjechać.
Niby uderzenia młota, padały te słowa wśród nocnych ciemności.
Nazajutrz rano pani Lipkowa włożyła na głowę swój odświętny jedwabny czepek i na kilka godzin zniknęła z domu. W tydzień później Anielka dostała zajęcie w wielkim składzie porcelany Webera, na Wybrzeżu Dworcowem i zaraz tego samego dnia zaczęła tam pracować. Przytłaczający ciężar spadł jej z serca.
I odtąd Anielka Lipkówna została sprzedawczynią w składzie porcelany, stojąc wraz z innemi dziewczętami od szóstej rano do dwunastej w południe, a potem od pierwszej do ósmej za ladą sklepową i uśmiechając się uprzejmie do klientów, gotowa na każde ich skinienie. Powoli przyzwyczajała się do tej swojej nowej pracy, bo w głębi serca piastowała wciąż wizerunek pani Rage, która stała się jej wyśnionym ideałem. Pragnęła być tak samo, jak ona uprzejma i pogodna, pragnęła znosić ze spokojem nawet największe przykrości.
Przychodzili ludzie, żądali szklanek, talerzy i wazonów, które Anielka sprzedawała, oglądali je, a gdy nie mogli się zdecydować na kupno, Anielka odstawiała szklanki i wazony z powrotem do szafy. Czasami pakowała jakiś sprzedany przedmiot, wiązała paczkę sznurkiem, poczem z uśmiechem zwracała się do następnego klienta i tak wciąż, przez trzynaście godzin dziennie.
Podczas pierwszych tygodni zajęcie to wydawało jej się nawet przyjemne i wesołe. Przecierała szklanki, aby świeciły się na półkach i zwracała się do klientów z najbardziej uprzejmym uśmiechem. Każde wejście nowego klienta było dla niej zawsze nową i przyjemną niespodzianką, każde zapakowanie paczki — dobrym uczynkiem.
Ale, gdy wieczorem wychodziła ze sklepu na ulicę, orjentowała się dopiero, że jasnego dnia nigdy nie widziała. Pragnęła za tę uciążliwą pracę zdobyć coś dla siebie, coś własnego, coś, coby jej tylko mogło sprawić przyjemność.
— Umiem zupełnie nieźle szyć, — oświadczyła pewnego razu Milusi, która chodziła do szkoły kroju, — spróbujemy do spółki uszyć jakąś nową suknię.
Ale Milusia miała zupełnie inny gust i absolutnie nie mogły się z sobą porozumieć.
— Zawsze się tylko sprzeczacie, jak jesteście razem, — biadała matka. — Ustąp, Anielciu, przecież Milusia zna się na tem lepiej.
I w ten sposób realizowały się wszystkie dobre chęci Anielki, a o nowej sukni przestano już wogóle mówić.
— Żebym chociaż miała maleńką własną izdebkę, — myślała Anielka. — Izdebkę, w której mogłabym sama szyć, pisać i swoje drobnostki poustawiać, w której czułabym się, jak u siebie w domu! O ile przyjemniej i lepiej było mi u pani Rage na Kresach!
Niejednokrotnie wieczorami zasypiała Anielka ze łzami w oczach. Coś jej brakowało mimo wszystko, ale nie zdawała sobie dokładnie sprawy, co to właściwie było. Poprostu ostatnio nie mogła znaleźć wytkniętej przez siebie samą drogi. Nowej sukni też Anielka nie miała. Matka dla dwóch starszych sióstr kupiła materjału na suknię, Anielkę zaś pocieszała, że dostanie materjał później. Tak więc zarówno w niedzielę, jak i w dzień powszedni nosiła Anielka swoją zniszczoną czarną suknię, bo to, co oprócz niej miała, zostawiła Lodzi, która przyjechała na Kresy nawet bez walizki.
Właściwie Anielce żadna lepsza suknia nie była potrzebna, bo przecież nigdzie nie i tak wychodziła. Zresztą kiedy wyjść miała? Teraz dla Anielki nie istniały święta i niedziele, bo gdy dzwony kościelne przebrzmiały, skład porcelany otwierano i sprzedawczynie musiały z uśmiechem usługiwać publiczności.
Anielka poczęła się irytować na samą siebie. Powinnam być szczęśliwa, że pracę znalazłam, tłumaczyła sobie codziennie, mimo to jednak widziała dokoła coraz większą pustkę. Nawet do klientów ostatnio jakoś z trudem się uśmiechała, a czas przepędzany w składzie porcelany wydawał jej się wiekiem. Bo co właściwie obchodziły Anielkę te wszystkie szklanki, talerze i wazony? Żeby tak w te wazony kwiaty można było wstawić i w piękne bukiety je poukładać! Żeby...
Coraz częściej Anielka odczuwała zmęczenie. Świeże rumieńce na policzkach, które z Kresów przywiozła, stawały się z każdym dniem bledsze, jakby jakieś wewnętrzne światło w duszy Anielki przygasało. Chudła również i suknia poprostu wisiała już na niej.
— Matka dobrze nie gotuje, — myślała często, — a po tej codziennej kawie zaraz człowiek jest głodny.
Na dokupywanie jedzenia, a szczególnie tego, co lubiła, nie miała pieniędzy, to też przeważnie była głodna i prawie zawsze senna. Obowiązki swe spełniała raczej automatycznie, mówiła, śmiała się nawet, chodziła do pracy i wracała, ale samej sobie wydawała się jakimś obcym człowiekiem, kimś nie mającym nic wspólnego z dawną Anielką, pełną werwy i radości życia.
— Kiedyś trzeba będzie odszukać Andzię od bydła i wstąpić do Bielawskich, — postanawiała, zawsze jednak odkładała to na potem.
Siostry jej należały do chóru i co niedzielę chodziły na lekcje śpiewu. Anielka nie mogła z niemi chodzić, bo nie miała nawet odpowiedniej sukienki. Nie śpiewała już teraz również i nie grała na mandolinie, jak dawniej. Siostry tego zrozumieć zupełnie nie mogły.
— Panno Anielo, niech pani uważa, — zwracał jej niejednokrotnie uwagę właściciel składu porcelany, gdy stała za ladą ze wzrokiem utkwionym w przestrzeni, zamiast obsługiwać klientów. — Pewnego pięknego dnia znudzi mi się ta pani praca i wezmę inną panienkę!
Ale co pomagały te przemowy, skoro Anielka samej siebie odnaleźć nie mogła? Dziewczyna, która stała za ladą sklepową, była tylko jej cieniem, chociaż posiadała te same duże błękitne oczy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.