Strona:Janina Zawisza-Krasucka - Anielka w mieście.pdf/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stko, ale nie zdawała sobie dokładnie sprawy, co to właściwie było. Poprostu ostatnio nie mogła znaleźć wytkniętej przez siebie samą drogi. Nowej sukni też Anielka nie miała. Matka dla dwóch starszych sióstr kupiła materjału na suknię, Anielkę zaś pocieszała, że dostanie materjał później. Tak więc zarówno w niedzielę, jak i w dzień powszedni nosiła Anielka swoją zniszczoną czarną suknię, bo to, co oprócz niej miała, zostawiła Lodzi, która przyjechała na Kresy nawet bez walizki.
Właściwie Anielce żadna lepsza suknia nie była potrzebna, bo przecież nigdzie nie i tak wychodziła. Zresztą kiedy wyjść miała? Teraz dla Anielki nie istniały święta i niedziele, bo gdy dzwony kościelne przebrzmiały, skład porcelany otwierano i sprzedawczynie musiały z uśmiechem usługiwać publiczności.
Anielka poczęła się irytować na samą siebie. Powinnam być szczęśliwa, że pracę znalazłam, tłumaczyła sobie codziennie, mimo to jednak widziała dokoła coraz większą pustkę. Nawet do klientów ostatnio jakoś z trudem się uśmiechała, a czas przepędzany w składzie porcelany wydawał jej się wiekiem. Bo co właściwie obchodziły Anielkę te wszystkie szklanki, talerze i wazony? Żeby tak w te wazony kwiaty można było wstawić i w piękne bukiety je poukładać! Żeby...
Coraz częściej Anielka odczuwała zmęczenie. Świeże rumieńce na policzkach, które z Kresów przywiozła, stawały się z każdym dniem bledsze, jakby jakieś wewnętrzne światło w duszy Anielki