Anielka w mieście/Powrót do domu

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka w mieście
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


23. Powrót do domu.


Matka Anielki chciała jeszcze kupić na jarmarku trochę naczyń do domu i przy jednym ze straganów spotkała dziedziczkę z Wielkiej Wsi. Dziedziczka przyjechała własnemi końmi, miała nazajutrz wracać do domu i zaprosiła uprzejmie panią Lipkową, aby z nią razem powozem jechała. Jednakże matka Anielki nie przyjęła zaproszenia i podziękowała dziedziczce serdecznie. Umówiła się już z jednym z gospodarzy z Wielkiej Wsi, który nazajutrz obiecał ją odwieźć do rodzinnej wioski. Pani Lipkowa pragnęła odwiedzić jeszcze kilku znajomych w mieście, pożegnała się więc spiesznie z dziedziczką i pobiegła ulicą w stronę Wojtka, który na widok dziedziczki z Wielkiej Wsi, czemprędzej usunął się na bok.
— Wolałabym już jechać dyliżansem pocztowym. Nie należy wciskać się tam, gdzie się człowiek później źle czuje, — mówiła pani Lipkowa, jakby dla własnego uspokojenia, podczas, gdy Anielka oczami wyobraźni widziała ją już w powozie dziedziczki, wracającą do rodzinnej wioski.
Kacper Gałązka z pewnością przysiadłby na drodze na ten widok, a Hieronim pękłby na miejscu z zazdrości.
— Ja tam bym pojechała, — pomyślała Anielka, odrzucając dumnie wtył głowę.
Nagle przystanęła i chwyciła matkę za rękę.
— Spójrz, mamo, na Wojtka. Na miłość boską, co mu się stało?
I obydwie roześmiały się, a pani Lipkowa również przystanęła i pokiwała tylko głową. Na samym środku mostu, który prowadził do dworca kolejowego, stał Wojtek z czapką zsuniętą na tył głowy i z ciężkiemi butami zawieszonemi na kiju i przerzuconemi przez ramię. Zdawał się nie liczyć zupełnie z tem, że jest boso, zajęty ożywioną rozmową z jakimś wieśniakiem. Wszystkie pojazdy nie miały innego wyboru, tylko musiały omijać rozgawędzonych chłopków, którzy na nic zupełnie nie zwracali uwagi, pochłonięci swą gawędą.
— Przysięgam, że bardzo mi się to podoba, — mówił właśnie Wojtek, gdy Anielka z matką zbliżyły się. — W gospodzie „Pod Bocianem“ prześpię na strychu. Właściciel gospody, to porządny chłop! Mało brakowało, żeby Wojtek z szalonej radości chwycił na ulicy matkę Anielki i ucałował w obydwa policzki, pani Lipkowa jednak surowem spojrzeniem udaremniła ten jego zamiar.
— Jutro wracamy z Krzysztofem do domu, już się z nim umówiłam, — rzekła poważnie. — A wy teraz włóżcie buty, bo w mieście nie wypada pokazywać się boso.
Ale jakie znaczenie dla Wojtka miało jutro, skoro dzisiaj był w tak doskonałym humorze! Czemu miał się troszczyć o wyczyszczone buty, jeżeli boso było o wiele wygodniej spacerować po mieście. Poprawił więc tylko kapelusz na głowie, podniósł wgórę nogę i pobiegł za oddalającym się nowym swym przyjacielem.
— Nie powinnam była zabierać go z sobą, bo jeszcze gotów sprowadzić jakieś nieszczęście, — irytowała się pani Lipkowa.
Anielka nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Żeby tak Stasiek był tutaj i mógł śledzić przez pewien czas Wojtka. Dawno tak Anielka nie ubawiła się i nie uśmiała.
Bez najmniejszej ochoty poszła za matką szeroką ulicą Dworcową. Pani Bielawska czekała, trzeba się było śpieszyć. Na samą myśl o chlebodawczyni, Anielka odczuła dziwną niechęć, zamilkła i doszła do wniosku, że woreczek z suszonemi owocami, który miała w ręku, stał się nagle o wiele cięższy. W woreczku oprócz owoców była jeszcze duża osełka masła świeżego, przywiezionego przez panią Lipkową w upominku dla pani Bielawskiej. Pani Bielawska z pewnością matkę na noc u siebie zatrzyma.
Cóż to opowiadała Irenka? Więc także była na jarmarku? I nagle Anielce smutno zrobiło się na sercu. Była tak zajęta wyjazdem Romka i rozmaitemi uciesznemi historyjkami z Wojtkiem, że zupełnie zapomniała kupić coś dla Irenki na jarmarku. Irenka zato dostanie od matki suszonych owoców, a na dokładkę da jej Anielka trochę pastylek czekoladowych ze swojej porcelanowej bonbonierki...
Irenka powitała panią Lipkową i Anielkę z rozradowaną miną, pokazując im dwa duże cukierki, trzymane w rączce. Cukierki te kupił jej Stasiek. Była ze Staśkiem na jarmarku, widzieli zdaleka Anielkę, ale Stasiek nie chciał jej przeszkadzać. Ach, jakiż on poczciwy!
Fala cieplej serdeczności przepłynęła od rozradowanego dziecka do Anielki i jej matki, i Anielka aż pokraśniała z radości.
— Tak, tak, później sobie pogadamy, — skinęła głową pani Lipkowa w stronę Irenki, gdy wchodziły po schodach, a gdy później wszyscy zasiedli do stołu i Anielka postawiła naśrodku półmisek dymiących naleśników, dostrzegła, jak matka ukradkiem zerkała w stronę Staśka, który siedział z powagą, później zaś przeniosła spojrzenie na swą córkę. Trwało to jednak tylko krótką chwilę i pani Lipkowa znów poczęła uprzejmie rozmawiać z panią Bielawską.
Podczas obiadu Anielka nie wypowiedziała ani słowa, nie mogła również rozmawiać ze Staśkiem, a on także dziwnie się krępował. Ten sztywny nastrój przykro usposobił Anielkę. Czyż był zły na nią, że mu nie podziękowała za tę piękną bonbonierkę? Ach, żeby mu mogła teraz dać organki, które na jarmarku kupiła!
Gdy Stasiek wstał od stołu, skłonił się grzecznie zebranym i wyszedł, Anielka również naglę zniknęła z kuchni. Dopiero Irenka odnalazła ją w ciemnym korytarzu i przytuliła się do niej czule.
— Cieszysz się, że twoja mama przyjechała, prawda? — zapytała mała, a Anielka skinęła głową, doszedłszy do wniosku, że istotnie czuje się szczęśliwa i że ten dzień jest niemal najprzyjemniejszym dniem w jej życiu.
Pani Bielawska z matką Anielki miały widocznie dużo do mówienia, bo przeniosły się do bawialni wówczas, gdy Anielka zmywała w kuchni naczynia po obiedzie. Później dopiero Anielka dowiedziała się coś niecoś z tej rozmowy.
Gdy obydwie z matką leżały już w łóżku, a pani Lipkowa nie mogła zasnąć z powodu ustawicznego turkotu koła młyńskiego pod podłogą, Anielka zbudziła się również i obydwie poczęły gawędzić. Na Boże Narodzenie pani Bielawska pozwoli Anielce pojechać na kilka dni do domu, powiadomiła ją matka, a może nawet pozwoli jej zabrać z sobą Irenkę. Pani Bielawska szukała jakiejś rodziny, któraby dziecko wzięła na wychowanie, bo dla niej Irenka stanowczo w domu była zbyt uciążliwa. Gruby szewc z Wielkiej Wsi z pewnością przyjmie do siebie Irenkę. Pragnie przecież mieć jakiś miesięczny zarobek, a dzieciak przytem jest bardzo sympatyczny.
Nagle Anielka usiadła na łóżku. Jeżeli Irenka stąd wyjedzie, to i ona z pewnością długo u Bielawskich nie wytrzyma.
— Pani Bielawska jest zbyt skąpa, żałuje człowiekowi kawałka chleba i...
Ta przemowa zirytowała nieco matkę, która surowo przerwała Anielce:
— Wszędzie będziesz miała to samo. Pani Bielawska nie jest jeszcze najgorsza. Trzeba się przyzwyczaić, bo musisz przecież, Anielciu, koniecznie się czegoś nauczyć. Już najwyższa pora.
I Anielka odczula, że między nią i matką wzrosła znowu ta zapora, która je od siebie oddzielała. Czy istotnie nie wolno się bronić, gdy spotyka człowieka jakaś niesprawiedliwość? Czy koniecznie trzeba patrzeć na to wszystko i nie wolno ani słowem się odezwać? Nie, po tysiąc razy nie!
Koło młyńskie terkotało bezustanku, a serca biły do wtóru, poczem wreszcie nadszedł zbawienny sen, który ukoił troski zarówno Anielki jak i jej matki, a gdy nazajutrz rano wstały, rozmowa poprzedniej nocy wydała im się snem tylko, snem nie mającym nic wspólnego z rzeczywistością.
Gdy tylko Stasiek przyszedł do warsztatu, posłano go do pobliskiej gospody po Wojtka, który się jakoś nie zjawiał. Po pół godzinie Stasiek wrócił, nic nie załatwiwszy. Niech sobie gospodarz Styk szuka innego parobka, kazał pani Lipkowej powiedzieć Wojtek, on już dłużej taki głupi nie będzie. Postanowił zostać w mieście.
Ale, gdy matka Anielki, gotowa zupełnie do podróży, z dużym parasolem i koszykiem w ręku, ukazała się w gospodzie, Wojtek podrapał się w ucho, wcisnął na głowę czapkę i poszedł za nią, jak potulne zwierzę, które właściciel prowadzi zpowrotem do domu.
Umówiony wieśniak stał już ze swym krytym wozem, przed niskim budynkiem na placu targowym, z przed którego miano odjechać. Pani Lipkowa wsiadła, a Wojtek wsiadł za nią i zaszył się i rezygnacją w kącik, nie chcąc już nawet wyjrzeć z pod płóciennej budy. Nie wychylił się nawet wówczas, gdy rozległ się trzask bata i konie ruszyły z miejsca, tylko chusteczka pani Lipkowej długo jeszcze powiewała, a Anielka długo stała na tem samem miejscu, spoglądając za oddalającą się matką. Dopiero po dłuższej chwili ocknęła się, dostrzegłszy ludzi śpieszących we wszystkie strony do pracy.
Zdawało się Anielce, że coś jasnego, coś bardzo radosnego nagle zniknęło jej z przed oczu. Uczuła w ustach smak goryczy. Nie mogła odegnać od siebie myśli o nocnej rozmowie z matką. Postanowiła nie ustępować, postanowiła do ostatka walczyć o szczęście Irenki.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.