Strona:Janina Zawisza-Krasucka - Anielka w mieście.pdf/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bielawska nie jest jeszcze najgorsza. Trzeba się przyzwyczaić, bo musisz przecież, Anielciu, koniecznie się czegoś nauczyć. Już najwyższa pora.
I Anielka odczula, że między nią i matką wzrosła znowu ta zapora, która je od siebie oddzielała. Czy istotnie nie wolno się bronić, gdy spotyka człowieka jakaś niesprawiedliwość? Czy koniecznie trzeba patrzeć na to wszystko i nie wolno ani słowem się odezwać? Nie, po tysiąc razy nie!
Koło młyńskie terkotało bezustanku, a serca biły do wtóru, poczem wreszcie nadszedł zbawienny sen, który ukoił troski zarówno Anielki jak i jej matki, a gdy nazajutrz rano wstały, rozmowa poprzedniej nocy wydała im się snem tylko, snem nie mającym nic wspólnego z rzeczywistością.
Gdy tylko Stasiek przyszedł do warsztatu, posłano go do pobliskiej gospody po Wojtka, który się jakoś nie zjawiał. Po pół godzinie Stasiek wrócił, nic nie załatwiwszy. Niech sobie gospodarz Styk szuka innego parobka, kazał pani Lipkowej powiedzieć Wojtek, on już dłużej taki głupi nie będzie. Postanowił zostać w mieście.
Ale, gdy matka Anielki, gotowa zupełnie do podróży, z dużym parasolem i koszykiem w ręku, ukazała się w gospodzie, Wojtek podrapał się w ucho, wcisnął na głowę czapkę i poszedł za nią, jak potulne zwierzę, które właściciel prowadzi zpowrotem do domu.
Umówiony wieśniak stał już ze swym krytym wozem, przed niskim budynkiem na placu targowym, z przed którego miano odjechać. Pani Lipkowa wsiadła, a Wojtek wsiadł za nią i zaszył się