Strona:Janina Zawisza-Krasucka - Anielka w mieście.pdf/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kacper Gałązka z pewnością przysiadłby na drodze na ten widok, a Hieronim pękłby na miejscu z zazdrości.
— Ja tam bym pojechała, — pomyślała Anielka, odrzucając dumnie wtył głowę.
Nagle przystanęła i chwyciła matkę za rękę.
— Spójrz, mamo, na Wojtka. Na miłość boską, co mu się stało?
I obydwie roześmiały się, a pani Lipkowa również przystanęła i pokiwała tylko głową. Na samym środku mostu, który prowadził do dworca kolejowego, stał Wojtek z czapką zsuniętą na tył głowy i z ciężkiemi butami zawieszonemi na kiju i przerzuconemi przez ramię. Zdawał się nie liczyć zupełnie z tem, że jest boso, zajęty ożywioną rozmową z jakimś wieśniakiem. Wszystkie pojazdy nie miały innego wyboru, tylko musiały omijać rozgawędzonych chłopków, którzy na nic zupełnie nie zwracali uwagi, pochłonięci swą gawędą.
— Przysięgam, że bardzo mi się to podoba, — mówił właśnie Wojtek, gdy Anielka z matką zbliżyły się. — W gospodzie „Pod Bocianem“ prześpię na strychu. Właściciel gospody, to porządny chłop! Mało brakowało, żeby Wojtek z szalonej radości chwycił na ulicy matkę Anielki i ucałował w obydwa policzki, pani Lipkowa jednak surowem spojrzeniem udaremniła ten jego zamiar.
— Jutro wracamy z Krzysztofem do domu, już się z nim umówiłam, — rzekła poważnie. — A wy teraz włóżcie buty, bo w mieście nie wypada pokazywać się boso.
Ale jakie znaczenie dla Wojtka miało jutro,