Ania z Zielonego Wzgórza/Część II/Rozdział IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Ania z Zielonego Wzgórza
Część II-ga
Pochodzenie cykl Ania z Zielonego Wzgórza
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia »Dziennika Polskiego«
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Rozalia Bernsztajnowa
Tytuł orygin. Anne of Green Gables
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II-ga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IV.

Ofiara Ani dla sprawy honorowej.

Niestety, Ania była zmuszona czekać dłużej, niż dwa tygodnie. Wobec tego, że miesiąc minął od chwili ostatniego wypadku z ciastem, czas już był na jakąś nową niezwykłą przygodę. O drobnych pomyłkach tego rodzaju, jak że w roztargnieniu wylała garnuszek zbieranego mleka zamiast do szaflika ze strawą dla trzody, do koszyka z wełną lub że na przechadzce, zatopiona w marzeniach, zeszła z mostku wprost do strumienia — i wspominać nie warto.
W tydzień po podwieczorku na probostwie Djana Barry zaprosiła gości do siebie.
— Nie liczne ale dobrane towarzystwo — zapewniała Ania Marylę. — Tylko dziewczęta z naszej klasy.
Panienki bawiły się doskonale, i nic niezwykłego nie zakłóciło wesołego nastroju aż do podwieczorku, po którym zebrały się w cienistym ogrodzie Barrych, nieco znużone monotonnością gier, gotowe podjąć każdy figiel, jakiby się nadarzył. To też po chwili zaczęła się gra w „wyzywankę“.
„Wyzywanka“ była to w obecnej chwili niezmiernie modna zabawa pośród młodzieży szkolnej w Avonlei. Wprowadzili ją chłopcy, ale wkrótce zajęła ona i dziewczęta, i odtąd wszystkie szalone figle, jakie tego lata miały miejsce w Avonlei, były następstwem „wyzywanki“, uprawianej gorliwie przez młodzież szkolną. Opisy ich zapełniłyby niewątpliwie całą książkę.
Pierwsza Carrie Slone oświadczyła, że Ruby Gillis nie odważy się wdrapać do pewnej wysokości na wielką starą topolę, stojącą przed domem. Rozumie się, że Ruby Gillis wykonała tę śmiałą próbę, pomimo śmiertelnego lęku, jakim ją przejmowały wielkie zielone liszki, zamieszkujące to drzewo i pomimo obawy gniewu matki w razie rozdarcia nowej muślinowej sukienki. Carrie Slone zawstydziła się niezmiernie.
Potem Józia Pay zauważyła, że Janka Andrews nie potrafiłaby obejść ogrodu, skacząc na lewej nodze, nie zatrzymując się ani na chwilę i nie dotknąwszy prawą nogą ziemi. Janka z wielką pewnością siebie spróbowała to uczynić, lecz już na trzecim skręcie zatrzymała się i musiała uznać swą porażkę.
Wobec tego, że Józia triumf swój wyraziła mniej delikatnie, niżby koleżanka winna to uczynić, Ania Shirley wyzwała ją aby się przeszła po płocie, okalającym ogród ze wschodniej strony. „Przejście“ po płocie wymaga więcej zręczności i zimnej krwi, niż przypuścić może ten, co tego nigdy nie próbował. Lecz Józia Pay, choć pozbawiona pewnych zalet, zdobywających sympatję otoczenia, posiadała natomiast wrodzony i starannie pielęgnowany talent chodzenia po płotach. To też Józia przeszła się po płocie z miną lekceważącą, zdającą się twierdzić, że podobna drobnostka nie warta była „wyzywanki“. Ogólny podziw nagrodził jej zręczność; większość dziewcząt umiała ją ocenić, gdyż same nieraz bezskutecznie starały się wykonać podobną próbę. Józia zeskoczyła z ostatniego pala, rozpromieniona swem zwycięstwem, rzucając Ani wyzywające spojrzenie.
Ania skubała swe rude warkocze.
— Nie uważam, aby to było coś tak niezwykłego przejść się po krótkim i niskim płocie — rzekła. Znam dziewczynkę w Maryville, która potrafi przejść po szczytowej desce dachu.
— Nie wierzę temu — odpowiedziała Józia bez wahania. — Nie wierzę, aby ktokolwiek potrafił przejść po szczytowej desce dachu. Ty przynajmniej nie umiałabyś tego uczynić!
— Nie umiałabym? — zawołała Ania.
— A więc pokaż, jeśli umiesz! — rzekła Józia wyzywająco. — Ja wyzywam cię, byś weszła na dach i przespacerowała się po desce szczytowej nad kuchnią państwa Barrych.
Ania zbladła, lecz nie było rady. Zwróciła się ku domowi, gdzie stała drabina, oparta o daszek kuchni. Rozległ się okrzyk wszystkich piątoklasistek „O!“ — okrzyk poczęści przerażenia, poczęści podziwu.
— Nie czyń tego, Aniu! — błagała Djana. — Spadniesz i zabijesz się! Nie zwracaj uwagi na Józię Pay. Nieuczciwie jest wyzywać kogoś na niebezpieczeństwo.
— Muszę to uczynić. Honor mój tu w grę wchodzi — rzekła Ania uroczyście. — Przejdę po desce szczytowej lub zginę w tej próbie, Djano. A jeśli zginę, zatrzymaj na pamiątkę mój pierścionek z perełek.
Głuche milczenie zapanowało, gdy Ania wchodziła na drabinę, dosięgła deski szczytowej, wyprostowała się i stanęła, by osiągnąć równowagę. I zaczęła wędrówkę, nabrawszy nagle przeświadczenia, że posuwanie się na tej wysokości jest wcale nie łatwem zadaniem, przy którem bogactwo wyobraźni nic a nic pomóc nie może. Pomimo to udało jej się uczynić szczęśliwie kilka kroków. Lecz nagle straciła równowagę, zachwiała się i upadła, staczając się po rozgrzanym przez słońce dachu i rozdzierając wijące się po nim sploty dzikiego wina. Stało się to w mgnieniu oka, zanim przerażone koło widzów zdołało wydać chóralny, pełen trwogi okrzyk.
Jeśliby Ania spadła była z dachu po stronie, od której weszła, bez wątpienia Djana zostałaby spadkobierczynią pierścionka z perełek. Szczęściem, ześlizgnęła się po stronie przeciwległej, gdzie dach był bardzo niski i dotykał prawie ziemi, co czyniło upadek w tem miejscu wcale nie tak bardzo niebezpiecznym. Jednakże gdy Djana i wszystkie dziewczęta — prócz Ruby Gillis, która pozostała jak wryta w ziemię, zalewając się łzami — popędziły na drugą stronę domu, znalazły Anię bladą i bezsilną, leżącą pośród poniszczonych pędów dzikiego wina.
— Aniu, czyś zabita? — krzyknęła Djana, rzucając się na kolana obok przyjaciółki. — O, Aniu, droga Aniu, powiedz choć jedno słóweczko, powiedz, czy żyjesz jeszcze?
Ku wielkiemu uspokojeniu wszystkich dziewcząt, specjalnie zaś Józi Pay, która, pomimo braku wyobraźni, oczami duszy widziała się już w przyszłości zhańbioną piętnem winy przedwczesnej tragicznej śmierci Ani Shirley, Ania uniosła się, chwiejąc, i odpowiedziała słabym głosem:
— Nie, Djano, nie zabiłam się, lecz zdaje mi się, że zemdlałam.
— Jakto? — zaszlochała Carrie Slone. — Jakto, Aniu?
Lecz zanim Ania zdążyła odpowiedzieć, pani Barry ukazała się na progu domu.
Spostrzegłszy ją, Ania spróbowała wstać, ale natychmiast z lekkim okrzykiem bólu opadła na miejsce.
— Co się stało? Gdzieżeś się zraniła? — spytała pani Barry.
— W kostkę nogi — jęknęła Ania. — Ach, Djano, błagam cię, poszukaj twego ojca i poproś, by mnie odwiózł do domu. Czuję, że nie potrafiłabym sama tam zajść. I jestem pewna, że nie udałoby mi się tego dokonać, skacząc na jednej nodze, skoro Janka nie potrafiła w ten sposób okrążyć nawet ogrodu.
Maryla była właśnie w sadzie zajęta zbieraniem letnich jabłek, gdy spostrzegła pana Barry, jak, przeszedłszy kładkę, zbliżał się ku Zielonemu Wzgórzu. Na rękach niósł Anię, której głowa spoczywała na jego ramieniu. Obok szła pani Barry, a za nimi cała gromada dziewcząt.
W owej to chwili dopiero Maryla uświadomiła sobie swój stosunek do przybranego dziecka. Nagłe uczucie bólu, jakie ją przeniknęło, przeświadczyło ją, czem Ania dla niej była. Zawsze gotowa przyznać, że lubiła Anię... nawet, że była do niej przywiązaną, teraz, biegnąc, strwożona w dół wzgórza, zrozumiała, że Ania była jej droższa nad wszystko.
— Panie Barry, co jej się stało? — wybuchnęła bledsza i bardziej wzruszona niż to kiedykolwiek zdarzyć się mogło owej rozumnej i trzeźwej Maryli.
Ania uniosła głowę i sama odpowiedziała:
— Niech się Maryla nie przeraża. Chodziłam po desce szczytowej dachu i spadłam. Zdaje mi się, że zwichnęłam nogę w kostce. Ale, Marylo, mogłam była kark skręcić. Należy zawsze brać rzeczy z dobrej strony.
— Powinnam była przewidzieć, że coś podobnego się stanie, gdy ci pozwolę znowu wziąć udział w zabawie — rzekła Maryla, nie potrafiwszy powstrzymać się od szorstkiej uwagi. — Proszę tędy, panie Barry! Złóżcie ją na sofie. Na miłość Boską, toć ona zemdlała!
Była to istotnie prawda. Ziściło się jedno z najgorętszych życzeń Ani; znużona cierpieniem zemdlała.
Mateusz, szybko odwołany od żniwa, pośpieszył po doktora, który natychmiast przybył, aby stwierdzić, iż wypadek był cięższy, niż przypuszczano. Noga Ani była w kostce złamana.
Tegoż wieczoru, kiedy Maryla udała się do pokoiku na facjatce, gdzie blade dziewczątko spoczywało w łóżku, przywitał ją żałosny okrzyk:
— Czy Maryli bardzo mnie żal?
— Była to twoja własna wina — odpowiedziała Maryla, spuszczając roletę i biorąc się do zapalenia lampy.
— Właśnie dlatego powinna mnie Maryla żałować — skarżyła się Ania. — Wszakże przeświadczenie, że wszystko stało się z mojej winy, czyni dzisiejsze przejście takiem ciężkiem. Gdybym miała prawo złożyć winę na kogo innego, byłoby mi o wiele lżej. Ale coby też Maryla uczyniła, gdyby ją „wyzwano“ na przejście się po desce szczytowej dachu?
— Pozwoliłabym się „wyzywać“, ileby tylko chciały, a sama stałabym na pewnym gruncie. Co za szalone pomysły!
Ania westchnęła.
— Ale bo też Maryla posiada taką siłę woli!... Ja nie mam jej wcale. Czułam, że nie potrafiłabym przenieść pogardy Józi Pay. Pyszniłaby się ze swego zwycięstwa nademną przez całe życie. I zdaje mi się, że zostałam już tak surowo ukarana, iż Maryla nie powinna się na mnie gniewać. Przedewszystkiem zemdlenie nie jest wcale przyjemne. I doktór sprawił mi okropny ból, nastawiając nogę. Nie będę mogła chodzić przez jakieś sześć, siedem tygodni i przez ten czas nie zobaczę nowej nauczycielki. Kiedy znowu zacznę uczęszczać do szkoły, ona nie będzie już nową. A każdy kolega będzie mógł mnie prześcignąć i zająć pierwsze miejsce w klasie. Ach, jestem srodze przez los prześladowana. Lecz postaram się wszystko przenieść odważnie, aby tylko Maryla nie gniewała się na mnie.
— Dobrze, dobrze, nie gniewam się — odrzekła Maryla. — Jesteś nieszczęśliwe biedactwo, nie ulega wątpliwości. Lecz, jak sama przyznałaś, sama zawiniłaś. A teraz uspokój się i zjedz cokolwiek.
— Czyż to nie szczęśliwie, że posiadam bogatą wyobraźnię? — rzekła znowu Ania. — Mam nadzieję, że ona mi się teraz przyda. — Co czynią ci, co nie mają wcale wyobraźni, kiedy im się zdarzy złamanie nogi. Jak Maryla myśli?
Wistocie Ania miała zupełną słuszność błogosławienia swej imaginacji w ciągu długich nudnych sześciu tygodni. Co prawda, nie pozostawała jedynie na jej łasce. Miewała bowiem wielu odwiedzających i żaden dzień nie minął, by jedna lub parę koleżanek nie wpadało do niej bodaj na chwilę, przynosząc kwiaty, książki oraz rozmaite drobne nowinki z młodzieńczego światka Avonlei.
— Wszyscy byli dla mnie tacy dobrzy i mili. Marylo — westchnęła Ania z zadowoleniem w dniu, w którym po raz pierwszy mogła przejść się po pokoju. Pozostawanie w łóżku nie jest bardzo miłe, zapewne, lecz posiada swoją jasną stronę. Wtedy, Marylo, możemy się przekonać, wielu posiadamy przyjaciół. Wszakże nawet rektor szkoły niedzielnej, pan Bell, przyszedł mnie odwiedzić, a jest to przecież niezmiernie ważna figura!
Zapewne, że nie jest on pokrewną duszą, lecz lubię go, i jest mi naprawdę przykro, żem zawsze krytykowała jego sposób odprawiania modlitwy. Teraz wierzę, że on ją pojmował, tylko przywykł odmawiać ją tak, jakby jej nie rozumiał. Mógłby wszakże mówić inaczej, gdyby był sobie zadał trochę trudu. Dałam mu do tego maleńką wskazówkę. Zwierzyłam mu się, jak bardzo starałam się uczynić moje własne osobiste modlitewki zajmującemi. On znowu opowiadał mi, jak kiedyś sam też złamał nogę w kostce, będąc małym chłopcem.
Tak dziwnie jest wyobrazić sobie Bella jako chłopca. Nawet moja wyobraźnia nie potrafi coś podobnego odmalować sobie. Kiedy myślę o nim, jako o dziecku, widzę go z siwemi bokobrodami, w okularach, zupełnie takiego samego jak na katedrze w szkole, tylko małego. Natomiast panią Allan jest bardzo łatwo przedstawić sobie jako dziewczynkę. Pani Allan odwiedziła mnie czternaście razy. Czy to nie powód do dumy, Marylo? Pastorowa, która jest tak wyjątkowo zajęta! A jakże miły gość z niej! Nigdy nie twierdzi, że to była moja wina i że to będzie nauczką na przyszłość. A takie jest zawsze zdanie pani Linde, ilekroć przychodzi mnie odwiedzić. I mówi w ten sposób, iż czuję, że ma nadzieję, że się zmienię na lepsze, ale wcale nie jest tego pewna. Józia Pay odwiedziła mnie także. Przyjęłam ją tak uprzejmie, jak tylko potrafiłam, bo zdaje mi się, że żałuje, iż wyzwała mnie na ową próbę. Gdybym się była zabiła. Jakież ciężkie wyrzuty sumienia dręczyłyby ją przez całe życie!
Djana była wierną przyjaciółką. Przychodziła codziennie, aby mi osłodzić moją samotność... Ale jakże będę szczęśliwa, gdy wreszcie pójdę do szkoły! Słyszałam tyle zajmujących szczegółów o nowej nauczycielce. Wszystkie dziewczęta twierdzą, że jest niezmiernie słodka. Djana mówi, że ma cudne, jasne wijące się włosy i pełne wyrazu oczy. Ubiera się bardzo ładnie, a rękawy ma bardziej bufiaste, niż którakolwiek z pań w Avonlei.
Co drugi piątek po południu urządza zebranie, na którem miewa pogadankę, i każdy z uczestników deklamuje lub przyjmuje udział w dialogu. Ach, z jaką rozkoszą myślę o tem! Józia Pay mówi, że niecierpi tych zebrań, ale to tylko dlatego, że Józia nie posiada ani źdźbła wyobraźni.
Djana, Ruby Gillis i Janka Andrews przygotowują na przyszły piątek dialog p. t. „Odwiedziny poranne“... Zaś w te piątki, gdy niema zebrań, panna Stacy zabiera wszystkie dziewczęta do lasu na „wycieczkę” i wtedy zajmują się ptakami, kwiatami i paprociami. Każdego wieczoru i każdego rana odbywają się ćwiczenia gimnastyczne. Pani Linde mówi, że nigdy nie słyszała o podobnych inowacjach i że to wszystko odbywa się dzięki temu, że nauczycielem jest kobieta. Mnie się to jednak wydaje cudowne i zaczynam przypuszczać że w pannie Stacy znajdę pokrewną duszę.
— Jedno jest pewne, — Aniu — rzekła Maryla. — Oto nie ulega wątpliwości, że przy upadku z dachu język twój nie odniósł najmniejszego uszkodzenia.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: anonimowy.