Przejdź do zawartości

Anafielas (Kraszewski)/Pieśń trzecia i ostatnia. Witoldowe boje/XXXVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Anafielas
Podtytuł Pieśni z podań Litwy
Tom Pieśń trzecia i ostatnia

Witoldowe boje

Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1843
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cała pieśń trzecia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXXVI.

Między jeńcami w Polsce zabranemi
Był mnich ubogi, Franciszka zakonu.
Zakon nie obcy już Litewskiéj ziemi.
Bracia to jego, męczeńskiego zgonu
Piérwsi poleli ziemię krwią chrześciańską,
Piérwsi winnicę w niéj krzewili Pańską.
Na Piaskach Wilna, na miasta kończynie,
Stał ich kościołek, niby gród obronny;
A dachu nie śmiał wywodzić wysoko,
Ani się krzyżem na wieży pochwalić,
Ni dzwonu dźwiękiém do modlitwy wołać.
Wysoki płot go obejmował wkoło;
Brama dębowa milczała zaparta,
Broniła wejścia, jak w Krzyżackim zamku.
I rzadko mnichy, od pamiętnéj chwili,
Na miasto wyszli, między lud wkroczyli;

Rzadko śpiew w nocy po nad ściany wzbity
Uszy pogańskie dziwnym dźwiękiem raził.
Kościołek zwał się Marji na Piaskach:
Wokoło niego Litwa z swemi domy
Rozstąpiła się, nieufna, daleko,
Jakby przeczuła potęgę Chrystusa,
Jakby jéj w oczy zaglądać nie śmiała.

Do tej to bramy jeniec uwolniony
Zapukał cicho. Lecz trzykroć napróżno
Stukał i wołał. Jak gdyby zamarli,
Tak mnichy w swojém gniezdzie się zamknęli.
Nareście głos mu ze wrót odpowiedział
Litewską mową. On polskim językiem.
I małą fórtkę otwarli mu z krzykiem.
A mnich ubogi, w obdartéj odzieży,
Wbiegł, i u krzyża, co stał niedaleko,
Padł na kolana, modli się gorąco.

Powstał. Wnet braci kilku doń przybiega,
I ciekawemi powitali słowy.
On im nic nie rzekł. — Naprzód Boskie Bogu.
Niechaj uklęknę u kościołka progu,
Niech złożę dzięki, że mnie Bóg ocalił. —
Poszedł, drzwiczkami wcisnął się ciasnemi.
Kościoł, budynek był napoły w ziemi,
Nawpół nad ziemią stał słomą pokryty:
Wnętrze ubogie, jak ubogi z wierzchu.
Jeden w nim ołtarz, krzyż nad nim drewniany,

I jeden Jezus na krzyżu rozpięty,
I jeden obraz — Franciszek to święty,
Jak był do ziemi po śmierci schowany,
Jezusowemi naznaczony rany.
Niéma podłogi, ni stropów ozdobnych;
Gołe tam drzewo, a gałęzie jodły
Zielone stoją, i ciemną zielenią
Smutny kościołek w gaj zaciszny mienią.
Jedna się lampa u ołtarzy pali
I błyska ciemno. Mnich u krzyża klęka,
Modlitwę jakąś niewyraźnie stęka;
Potém się podniósł; ale stać nie może —
Bracia za ręce ująwszy go wiodą,
I w swoim domu sadzą znękanego.
Jemu drżą usta z bezmiernéj radości,
I siły traci, a oczy podnosi
W niebo, i jeszcze modli się gorąco.
Wody wziął w usta i czarnego chleba.
— Dość mi — rzekł cicho — dość, więcéj nie trzeba.
Ojcze Gwardjanie, przyjmij spowiedź moję! —
Ukląkł, a bracia z strachem ustąpili.
............
— Śmierć moja blizka — rzekł im, gdy wrócili. —
Czuję ją — idzie; a ojciec nasz miły,
Franciszek święty, co mi dodał siły
Dowieść to nędzne, grzeszne moje życie,
Aż do téj chwili, do chwili szczęśliwéj,
Przez usta moje objawia wam dziwy,

O jakich, bracia, jeszcze nie marzycie.
Słuchajcie, bracia! Jam w Polsce zabrany;
Pogańska tłuszcza do granic mnie wlekła;
Lecz błogosławię męczeńskie kajdany,
Bom wielką duszę wyrwał z bramy piekła!
Bracia! jam Xięcia Jagiełłę nawrócił!
Wkrótce nad Litwą błyśnie święte znamie,
Miljony ludów bałwany pokruszą,
A Polska, kropiąc chrztem świętym na Litwę,
Powiąże losy swoje z nią na wieki.
O! chwalmy Pana! Wielki! niepojęty!
Wołajmy: Święty! śpiewajmy Mu: Święty!
Niegodne usta wybrał na czyn wielki,
Tak, jak dla niego dość deszczu kropelki,
By wywiódł z łona ziemi kwiatów cuda.
Przez moje usta wiarę w nim zaszczepił!
Niegodnem, Panie, niegodne naczynie!
Tyś jeden wielki! jam Twą mocą silny!
Tyś jeden wielki! Ty jeden niemylny!
Z Tobą i robak olbrzymy pokona;
Bez Ciebie jeden włos nie spadnie z głowy.
Chwała Ci, Panie! Mnie czas już umierać.
Jam spełnił życie. Patrzcie — niebo jasne,
Święty Franciszek rękę mi wyciąga,
Anioły skrzydły szeleszczą złotemi,
Cheruby sypią kwiaty różanemi,
A Święta Boża Matka swoję szalę
Nad moję głowę od blasków niebieskich

Wyciąga, ziemskie me oczy zasłania.
O, widzę, bracia, przyszedł czas skonania!
Wy chwalcie Pana, jako ja przy zgonie,
Robak niegodny, Pana na Sionie! —

Oblicze jego nieśmiertelną chwałą
Błyszcząc, bledniało i coraz jaśniało,
A wszyscy bracia na kolana padli
I konających modlitwy śpiewali.
Jemu się usta kłonią do uśmiechu,
I — oddał duszę w roskosznym oddechu.
A wtém powietrze napełnia się wonią,
Pieśni nieznane w uszy braci dzwonią,
Pieśni nieziemskie, niebieskiéj krainy,
Któremi Bogu Anioły śpiewają.
Oni się modlą, i ciało oddają
W małym smętarzu piasczystéj mogile.
Na niéj drewniany krzyżyk stoi biały.

Kiedy modlitwy i śpiewy ustały,
Pytają bracia: — Kio był mnich nieznany?
Kto był szczęśliwy? kto był ten wybrany? —
On nie zostawił im imienia swego,
I nikt go nie wié.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.