Przejdź do zawartości

Strona:Anafielas T. 3.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
262

Rzadko śpiew w nocy po nad ściany wzbity
Uszy pogańskie dziwnym dźwiękiem raził.
Kościołek zwał się Marji na Piaskach:
Wokoło niego Litwa z swemi domy
Rozstąpiła się, nieufna, daleko,
Jakby przeczuła potęgę Chrystusa,
Jakby jéj w oczy zaglądać nie śmiała.

Do tej to bramy jeniec uwolniony
Zapukał cicho. Lecz trzykroć napróżno
Stukał i wołał. Jak gdyby zamarli,
Tak mnichy w swojém gniezdzie się zamknęli.
Nareście głos mu ze wrót odpowiedział
Litewską mową. On polskim językiem.
I małą fórtkę otwarli mu z krzykiem.
A mnich ubogi, w obdartéj odzieży,
Wbiegł, i u krzyża, co stał niedaleko,
Padł na kolana, modli się gorąco.

Powstał. Wnet braci kilku doń przybiega,
I ciekawemi powitali słowy.
On im nic nie rzekł. — Naprzód Boskie Bogu.
Niechaj uklęknę u kościołka progu,
Niech złożę dzięki, że mnie Bóg ocalił. —
Poszedł, drzwiczkami wcisnął się ciasnemi.
Kościoł, budynek był napoły w ziemi,
Nawpół nad ziemią stał słomą pokryty:
Wnętrze ubogie, jak ubogi z wierzchu.
Jeden w nim ołtarz, krzyż nad nim drewniany,