Strona:Anafielas T. 3.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
265

Wyciąga, ziemskie me oczy zasłania.
O, widzę, bracia, przyszedł czas skonania!
Wy chwalcie Pana, jako ja przy zgonie,
Robak niegodny, Pana na Sionie! —

Oblicze jego nieśmiertelną chwałą
Błyszcząc, bledniało i coraz jaśniało,
A wszyscy bracia na kolana padli
I konających modlitwy śpiewali.
Jemu się usta kłonią do uśmiechu,
I — oddał duszę w roskosznym oddechu.
A wtém powietrze napełnia się wonią,
Pieśni nieznane w uszy braci dzwonią,
Pieśni nieziemskie, niebieskiéj krainy,
Któremi Bogu Anioły śpiewają.
Oni się modlą, i ciało oddają
W małym smętarzu piasczystéj mogile.
Na niéj drewniany krzyżyk stoi biały.

Kiedy modlitwy i śpiewy ustały,
Pytają bracia: — Kio był mnich nieznany?
Kto był szczęśliwy? kto był ten wybrany? —
On nie zostawił im imienia swego,
I nikt go nie wié.