Przejdź do zawartości

Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX/Konstanty Świdziński

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Nowakowski
Tytuł Konstanty Świdziński
Pochodzenie Album biograficzne zasłużonych Polaków i Polek wieku XIX
Wydawca Marya Chełmońska
Data wyd. 1903
Druk P. Laskauer i W. Babicki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom drugi
Indeks stron
Konstanty Świdziński.
(*1793 — †1855.)
separator poziomy
P

Potomek starożytnego rodu ziemi rawskiej, ze Świdna nad Pilicą, wnuk Michała, wojewodzica rawskiego a kasztelana radomskiego, Konstanty Świdziński urodził się 17-go listopada 1793 r. w dziedzicznym zamku sulgostowskim w ziemi opoczyńskiej, z ojca Kajetana, — który, zapewne jako natura chorowita i ekscentryczna, niezbyt daleko posunął się w służbie publicznej, bo zakończył ją na chorąstwie wojska koronnego, – i z Felicyanny Hadziewiczówny, córki Piotra, który po wybuchu Targowicy wziął dymisyę z rangą jenerała-majora. Ten ostatni po swojej żonie, Charlęskiej, otrzymał osobne dobra na Ukrainie, Chodorkowszczyznę, i całe paki archiwów rodzinnych.

Według staloryty ze zbiorów ordynacyi hr. Krasińskich.

Sulgostów, rodzinne miejsce Świdzińskiego, słynął w szerokim promieniu naszej ziemi. Tu wzrosły córki wojewody rawskiego — Lanckorońska, kasztelanowa połaniecka, i Granowska, wojewodzina rawska, które później zamieszkały w Warszawie i wspólnie z księżną Sanguszkową, marszałkową w. l. jej córką, Bielińską, znane z cnót i dobroczynności, zwane były «świętemi paniami.» W domu Anieli Świdzińskiej, która wyszła była za Szymanowskiego, starostę wyszogrodzkiego, wychowała się słynna autorka, Klementyna z Tańskich Hofmanowa.
Na tle rodowych tradycyi i odziedziczonych właściwości charakteru rozwijał się umysł i serce Konstanstantego, pośród otoczenia wpływowego i zamożnego, a przytem chętnego do ofiar w imię dobra ludzkości i kraju.
W czwartym roku życia, po śmierci matki, pozostawał na wychowaniu w Starej Wsi w Galicyi u ciotki swojej, hrabiny Ludwiki Jabłonowskiej, która godnie zastępowała mu miejsce rodzonej matki. W okolicy Starej Wsi znalazła się i zacna kasztelanowa połaniecka, rodzona siostra dziada jego, Michała, wzór cnót niewieścich polskich. Bardzo często bywał u niej młody Świdziński i przywykał do tych poważnych typów przeszłości, które wzbudziły w nim tak gorące potem zamiłowanie pamiątek historycznych. – Od dzieciństwa sam się brał chętnie do nauki. Kiedy jednak, już po powrocie do Sulgostowa, nie mógł sobie wystarczyć, ojciec sprowadził mu za nauczyciela uczonego niemca Lindau’a, b. profesora liceum warszawskiego, który Konstantego poduczył dobrze języków starożytnych, tak że w r. 1808 czternastoletnim młodzieńcem wstąpił do klasy czwartej tegoż liceum warszawskiego. Mieszkając na stancyi u slawnego wydawcy słownika, Bogumiła Lindego, i pod wpływem Bentkowskiego rozmiłował się w bibliografii. Po czterech latach nauki w liceum, w r. 1812, młody Świdziński otrzymał publiczną nagrodę i złożył egzamin dojrzałości. Wówczas ojciec myślał o karyerze dyplomatycznej dla syna, ale syn bardzo już pokochał literature i starożytności. Przeszło rok wyczekiwał chwili sposobnej, aż wojna w Europie ucichnie, aby wstąpić na uniwersytet do Lipska lub Getyngi. Wtem nagle zaskoczyła go śmierć ojca i Świdziński musiał pozostać w domu dla uporządkowania spraw majątkowych, które ojciec pozostawił w stanie opłakanym, tak że przypadający Konstantemu w spadku Sulgostów był obciążony długami, przewyższającymi wartość majątku Pracował wytrwale, z poświęceniem się i zapałem, aby oczyścić z długów dobra rodzinne, a w miarę powodzenia w tym kierunku, coraz chętniej poddawał się dawnym swoim upodobaniom i, wzorując się na Czackim i Ossolińskim, zaczął wielkim kosztem i z największą gorliwością gromadzić rzadkie książki, rękopisy i wszelkiego rodzaju pamiątki przeszłości polskiej, tak że już w r. 1818 Konstanty Świdziński znany był Towarzystwu przyjaciół nauk i w całym kraju, jako wybitny bibliograf i zbieracz starożytności polskich, a z poszukiwań swoich dostarczał źródeł Lelewelowi, Bantkiemu i Maciejowskiemu. Lelewel bardzo cenił to źródło ważnych dokumentów historycznych; w «Bibliograficznych ksiąg dwojgu» (I, 161) zaznacza: «Zjawiło się miłośnictwo książek. Bentkowski był skazówką do szukania, Świdziński stał się wzorem do naśladowania; niezmordowane jego poszukiwania podziwienie wzbudzają. Trudno, żeby w tak krótkim czasie takie zgromadzić skarby. Niejedną książkę ze zbiorów Świdzińskiego przyszło mi w pierwszym tomie wspomnieć, niejedna w tym drugim i następnym nadmieni się».
W drugim miejscu znowu Lelewel wyraża się: «Posiadający wielkie nadzwyczajności bibliograficzne, Konstanty Świdziński, wzbogacał notaty moje, jako dalsza niniejszego pisma osnowa oświeci. Wspomnieć mnie imię jego wypada, który mi w różnych rzeczach pomoc przynosił, siebie i swoich skarbów z przykładną gorliwością udzielając». Jak szczęśliwie umiał wynajdywać rzadkości starożytne, świadczy np. ten fakt, że w jednej okładce znalazł pismo polskie z XIII-go wieku (jako rzekł Bantkie), Psalm 50-ty, a którego facsimile podał Maciejowski (Piśmiennictwo polskie T. III) z podpisem: «Hunc psalmum L communicavit nobiscum Illustrissimus Dn. Comes Constantinus Świdziński». W uznaniu zasług na polu bibliografii i archeologii polskiej przysłano Świdzińskiemu w r. 1819 dyplom na członka Towarzystwa Naukowego Krakowskiego (Dr. Józef Majer, Pogląd historyczny na Tow. Nauk. Krak., 1858, str. 134).
Prace naukowe nie pochłaniały jednak całej działalności Świdzińskiego; występował też i na drodze społecznej i politycznej, zajmując głos na zgromadzeniach narodowych. W r. 1822 był już marszałkiem sejmiku opoczyńskiego i radcą województwa sandomierskiego; w r. 1826 obrany posłem, zasiadał na sejmach 1830 i 1831 r. Przy tej sposobności poznał się i zaprzyjaźnił z margrabią Aleksandrem Wielopolskim, również posłem na sejm w 1831 roku, i w nieporozumieniach, wynikłych z powodu misyi londyńskiej margrabiego, Świdziński stawał w jego obronie. – Sprawy włościan gorąco brał do serca; oznajmił nawet, że gospodarzom odda na własność znaczne przestrzenie swoich majątków, przeznaczając każdemu po 10 morgów ziemi na prawach czynszu, nie wyżej 2 złp. z morgi.
Po roku 1831 Świdziński zmuszony był wyjechać zagranicę i dość długo przebywał w Krakowie, gdzie znów często spotykał się z Wielopolskim, również z kraju wydalonym. Wielopolski przemyśliwał o profesurze zagranicą, a Świdziński oddał się namiętności, która go potem zupełnie pochłonęła: poświęcił się całkowicie swoim zbiorom naukowym, do nich tęsknił i postanowił przelać w nie całe życie. Odtąd jak wyraża się o nim Julian Bartoszewicz – «nawet wędrówki swoje po ziemi polskiej Świdziński znaczy bibliotekami: główny zbiór był w Sulgostowie, podrzędne w w Krakowie i Poznaniu.»
W jesieni 1833 roku powrócił do Królestwa, ale już nie zatrzymując się dłużej w Warszawie, ruszył na Ukrainę i zamieszkał u krewnych, a gdy w roku następnym wygrał od lat kilkunastu trwający proces o majątek macierzysty, Chodorkowszczyznę, osiadł stale na Ukrainie. Na książki sprzedał majątek i zamieszkał wtedy pod Kijowem w Paszkówce u Wacława Rulikowskiego, z domem którego łączyły go blizkie stosunki rodzinne. Tu przez lat siedem była stała siedziba Świdzińskiego i główny skład jego książek. Z Paszkówki bardzo często zaglądał do Kijowa, gdzie mógł zawierać znajomości z literatami i łatwiej kupować skarby piśmiennictwa starego. Wówczas to weszli w ściślejsze z nim stosunki: Ks. Hołowiński, Michał Grabowski, Henryk Rzewuski, Tytus Szczeniowski, Gustaw Olizar, J. I. Kraszewski, Tomasz Potocki i inni. Dzięki temu otoczeniu, które sam sobie wytworzył, stał się Świdziński nierozdzielną cząstką kijowskich sfer wykształconych.
«Była nawet chwila piszę Bartoszewicz — że chciał się poświęcić literaturze, nie tylko samemu zbieraniu. Gdy ks. Hołowiński utworzył plan wydania «Ojców Kościoła» po polsku, Świdziński wziął na siebie pracę przełożenia kazań św. Cypryana, z pedanteryjną pretensyą starając się o czystość języka, o piękną polszczyznę. Nie w tem jednakże tłomaczeniu była zasługa dla literatury, ale w notatach bibliograficznych, ale w spostrzeżeniach, które na papier rzucał o przeczytanych przez siebie rzadkich książkach polskich, ale w owem spisywaniu śledztw (najtrafniejszy wyraz), które Świdziński ściągał z ludzi, co wiele widzieli i słyszeli o rzeczach dawniejszych».... Wszystko co było stare, co pleśnią wieków wyszlachetniało, wszystko to nabywał: książki, monety, obrazy. Ztąd bardzo popularną postacią był w Kijowie. Zbliżył się do mnichów, do malarzy obrazów świętych czyli ikonopisców i do rzeźbiarzy na cyprysie, do przekupniów starożytności, do wszystkich oryginałów kijowskich, co jaką taką osobliwość mieli do zbycia, a niektórym z nich stawał się patronem, opiekunem i przyjacielem. Kiedy bawił w Kijowie, mieszkanie jego bywało jakby w oblężeniu. Uczynny, wylany, skupiał w sobie całe życie umysłowe prowincyi... Od czasu, kiedy powstała w Kijowie komisya archeograficzna do poszukiwań uczonych, Świdziński służył jej bogatymi materyałami swoimi, stawiając jedynie warunek, aby mu odbijano osobno tekst polski materyałów, które w tym razie składały się głównie z listów osób historycznych w czasie wojen Chmielnickiego o bitwach, staczanych na Ukrainie.
Cytowany przez Bartoszewicza, Kulisz, słynny zbieracz podań Ukrainy i badacz jej dziejów, a dobry znajomy Świdzińskiego, przytacza fakt, że skoro Świdziński dowiedział się, iż Kostomarow, znakomity historyk Małorosyi, pisze w Saratowie historyę wojen polsko-ukraińskich, z własnej pobudki ofiarował się przysyłać mu ze swej biblioteki księgi i rękopisy, jakich tylko zażąda. «Postępek istotnie wspaniałomyślny – pisze Kulisz – i tłomaczy tę okoliczność, zkąd Kostomarow zdobył takie mnóstwo bogatych źródeł do swego dzieła, pierwszego dotąd co do wartości w piśmiennictwie rosyjskiem. W przeciągu kilku lat historyk nasz dostawał od arystokraty polskiego paki za pakami i dopiero po jego śmierci zwrócił spadkobiercy najrzadsze unikaty dawnych broszur i niektóre rękopisy. Komu wiadomo, jak drogiemi są dla każdego bibliomana rzadkie książki, kto miał do czynienia z antykwaryuszami, którzy drżą jak skąpcy nad swymi skarbami, ten zrozumie całą wielkość przywiązania Świdzińskiego do nauki i całą szlachetność jego duszy.» A z osobistych wspomnień, ujętych w sylwetkę już po śmierci Świdzińskiego, tenże Kulisz podaje: «Poglądy nasze na dawne dzieje Rusi i Polski były wbrew sobie przeciwne, chętnie jednak słuchaliśmy siebie nawzajem, gdyż każdy z nas szczerze przywiązany był do swojej sprawy. Świdziński dalekim był od egoizmu, jak większa część poświęcających się nauce. Ogrom prac jego i wielkość przywiązania się do kraju pokazały mi się dopiero po jego śmierci. Ztąd nie obrażał się przeciwnem zdaniem młodego człowieka, jakim ja byłem wówczas, lecz owszem, odkrywając pomniki przeszłości, starał się uczynić mi zrozumiałemi zjawiska historyczne. Kiedy sobie przypomnę, jak po dziecinnemu zapatrywałem się wtedy na wiele rzeczy z dziejów kraju rusko-polskiego, wierząc na słowo naszym książkom, nie mogę się dość wydziwić uprzejmości, jaką dla mnie okazywał głęboki erudyta polski. Mieszkając samotnie (Świdziński był starym kawalerem), cały oddany swoim zatrudnieniom, często zapraszał mnie do siebie na obiad sam na sam i był ze mną rozmowny, cierpliwy jak niańka. Tem więcej to uderzało, że ówcześni profesorowie uniwersytetu kijowskiego w stosunkach ze mną zachowywali dumę odpychającą i ze szczytu swojej uczoności zaledwie zaszczycali mnie kilkoma słowami.»
Poświęciwszy umiłowanym celom życie i mienie, zebrał Świdziński nieoszacowane zaiste skarby pamiątek przeszłości polskiej, zwłaszcza w bogatej w wielkie rzadkości bibliotece i w rękopisach licznych a drogocennych utworzył, jak sam mianował, Muzeum polskie imienia Świdzińskich. Te cenne zbiory całego życia Konstanty Świdziński testamentem przekazał wraz z całym swym majątkiem, margrabi Aleksandrowi Wielopolskiemu z życzeniem, aby wcielił to wszystko do ordynacyi Myszkowskiej i w umyślnie na ten cel zakupionym domu w Warszawie założył muzeum, dostępne dla uczonych. W liście do Wielopolskiego wskazywał bardziej szczegółowo, jak to muzeum ma być urządzone, a zarazem w najczulszych wyrazach zaklinał go, aby spełnił dane mu polecenie. Przytaczamy wyjątek z tego listu, który odsłania głębię duszy Świdzińskiego: «Mój przyjacielu a bracie! Z testamentu mojego widzisz, że wszystko co mi jest najdroższem, w czemem dla siebie szukał zasługi przed Bogiem i ludźmi czemum poświęcił cały mój dostatek, zdolności i życie w twe ręce i strażę oddaje. Szczęśliwy jestem, żem Cię znalazł na ziemi. Gdy mnie Bóg wezwie ku sobie, z błogim spokojem zejdę z tego świata, bo przekonany jestem, że owoc życia mojego na ziemi, Muzeum moje, które twej straży poruczam, nie zmarnuje się pod twoją opieką, bo mocno ufam, że poszanujesz tę pracę moją, iżby nietykalna i nierozproszona przetrwała w potomne wieki dla dobra ziomków.... bo całem sercem czuję, że niedopuścisz, aby pamięć, zasługa i praca całego życia mojego bezowocnie zgasnąć kiedy śród ziomków naszych miała... Przyjacielu a bracie mój w duchu! polegam cale na twem sumieniu najprawszem a sercu najszlachetniejszem, bom ci oddał w ręce bezwarunkowo wszystko co mi najdroższe pracę, zasługi, sławę całego życia i pamięć w czasy potomne imienia mojego – i cóż więcej mogłem ci oddać w zakład mojej ufności i przyjaźni dla ciebie?...» Kończy list temi słowami: «Spokojny i szczęśliwy w duchu zostaję, bo wiem, że prace i zbiory moje, w twe ręce powierzone, doprowadzisz do celów pożytecznych a zbawiennych dla ziomków naszych; bo niezachwianie przeczuwam, że pamięć o mnie i usiłowaniach moich ku dobru powszechnemu twem współdziałaniem wyświetnisz i zapewnisz zbawienie duchowi mojemu, który spoglądając z wieczności na tę ziemię, że prace moje w zbawienne rozrastają się pożytki przez ciebie wśród ziomków, wiecznem szczęściem radować się będzie.»
Niespełna w miesiąc po napisaniu tego testamentu, zmarł Świdziński w Kijowie 11 grudnia 1855 r. Popularne jego imię ściągnęło na pogrzeb tłumy z miasta i okolicy; przyjęli też udział profesorowie uniwersytetu kijowskiego, rosyanie, którzy dla uczczenia pamięci znakomitego polaka wystąpili zbiorowo, z pomocnikiem kuratora na czele, a studenci uniwersytetu na barkach ponieśli trumnę na cmentarz, o 7 wiorst od kościoła odległy. Ciało świdzińskiego zostało później przeniesione do Sulgostowa i ostatecznie złożone w grobach kościoła we Klwowie, obok trumny pradziada jego, wojewody rawskiego.
«Umarł ten zacny człowiek — pisze J. I. Kraszewski — wśród religijnych śpiewów, które mu nucono, ręką jeszcze szukając katalogów swoich, notat, do których tak był przywykł, że na łożu boleści jeszcze dyktował, co kupić gdzie, co dostać, i gdyby miał sposobność, byłby cały kapitał rozszafował na nabytki... Nie jest że to postać wielka siłą, cierpliwością, wytrwaniem, potęgą niezłamaną ducha? nie jest li to Opatrzności człowiek, który w chwili rozproszenia pamiątek zesłany był prawdziwie Bożą ręką na zgromadzenie tego, co ma świadczyć o przeszłości? nie byłże to posłannik od losu dany, który spełniał swą misyę posłuszny? Któżby już i jak ślepy nie chciał w tem widzieć opieki i błogosławieńństwa Bożego dającego nam dziś takich ludzi?»
Zapis Konstantego Świdzińskiego stał się przedmiotem głośnej sprawy sądowej: głośnej zarówno dlatego, że szło o wielką i pracowitą spuściznę przeznaczoną na użytek publiczny, jakniemniej i dzięki temu, że panem jej miał się stać arbitralny i niepopularny margrabia Wielopolski, z którym zapisodawca nie komunikował się już zupełnie od lat dwudziestu przeszło, Przyrodni bracia Konstantego (z innej matki) czteroletnim procesem usiłowali unieważnić testament. «Głos Świdzińskiego — słowa osobistej obrony margrabiego w Sądzie Apelacyjnym Królestwa Polskiego — w testamencie brzmi dla mnie owem rzymskiem wyrażeniem niebezpieczeństwa, jakgdyby wołał: cave, ne quid res mea detrimenti capiat. Tą dyktaturą przyjaźni i zaufania z nikim się nie podzielę!»... Wielopolski sprawę wygrał, testament utrzymał, lecz jednocześnie przeniósł zbiory z Sulgostowa do swego majątku, Chrobrza pod Pińczowem, umieszczając je w wygodnym, ad hoc wybudowanym domu z godłem: «Alexander Wielopolski re familiari restituta et Constantini Swidziński dono aedes has a fundamento erexit, bonarum artium studio dicavit.»
Czy w tym wyborze miejsca dla cennych zbiorów – zdala od stolicy, wystawionej wówczas na zmienność wypadków – kierował się Wielopolski obawą, aby umieszczone w Warszawie nie podzieliły przypadkiem losów biblioteki Załuskich i Towarzystwa Przyjaciół Nauk, czy też odegrały tu rolę względy osobistej Wielopolskiego ambicyi, a może i liczenie się ze środkami materyalnymi – trudno to stanowczo rozstrzygnąć dziś nawet, już w pięćdziesiąt nieledwie lat po procesie, tem trudniej było to wówczas, gdy archeologowie, literaci i dziennikarze, a za nimi nieledwie cały ogół, stanęli w tej sprawie zwartym szeregiem przeciwko Wielopolskiemu.
Gdy egzekutorowie testamentu oświadczyli mgr. Wielopolskiemu, że takowe umieszczenie muzeum na wsi, a nie w Warszawie, sprzeciwia się celowi i ostatniej woli Świdzińskiego, gdyż nie jest ono «dostępne dla uczonych» – Wielopolski, urażony tą opozycyą a może i w obawie o znaczne wydatki na dalsze prowadzenie sprawy, potrąciwszy sobie 15,000 rubli, jako koszta procesu ze Świdzińskimi, tymże Świdzińskim, z którymi prowadził sprawę, oddał muzeum, majątek Sulgustowski i kapitały. Świdzińscy zaś, zatrzymawszy sobie Sulgostów i kapitały, oddali muzeum do Ordynacyi Krasińskich z obietnicą rocznej wypłaty po 1,500 rb na wydawnictwo rękopisów. Obecnie więc muzeum Swidzińskiego wcielone zostało do ordynacyi Krasińskich i znajduje się w ich pałacu w Warszawie, na Krakowskiem Przedmieściu.
Tym sposobem nie ma dziś faktycznie instytucyi, noszącej miano «muzeum imienia Świdzińskiego»; ale za to spuścizna po nim stała się «dostępną dla uczonych.»
Mrówczej a świadomej celu, pracy całego nieledwie życia Świdzińskiego nie można uważać za szlachetną namiętność antykwarską, której plony dopiero ku końcowi życia skierował na użytek publiczny, jakgdyby długie lat szeregi nie wiedział, po co i dla kogo się mozolił.
Nie! łatwość, chętność, nawet wspaniałomyślność, z jaką Świdziński przez całe życie pozwalał innym korzystać ze swoich zbiorów, jakkolwiek z ostatecznem ich przeznaczeniem długo się nie zdradzał, – usuwają wszelkie wątpliwości w tym względzie, choćby nawet nie pozostawił piśmiennych celu swego dowodów.
Konstanty Świdziński poświęcenie się swoje dla dobra kraju uważał jakby za akt religijny i obowiązek sumienia. W tej myśli, unosząc się ponad poziom życia pospolitego i wyzuwając się ze wszystkich uczuć osobistych – nawet rodzinnych, – z niezrównanym zapałem zbierał pamiątki przeszłości narodowej: każda z tych pamiątek była dla niego nieoszacowanym skarbem, każdą z nich piastował w sercu swojem, widząc w nich odblask dawnej chwały, mający ożywić i uzacnić serca rodaków.

Ks. Wacław Nowakowski.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edward Nowakowski.