Agencja matrymonialna/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Agencja matrymonialna
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 10.2.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Agencja matrymonialna
Baxter chce się ożenić

Baxter, wszechwładny pan na Scotland Yardzie, znajdował się w swej sypialni. W rannych pantoflach i bez marynarki, z wściekłością spoglądał dokoła siebie.
— Goddam! — zaklął — Gdzież się podziały u licha te przeklęte spinki? Co rano powtarza się ta sama historia, muszę z tym skończyć... Inaczej oszaleję!
Nie namyślając się wyszedł na korytarz w kalesonach.
— Angeliko! — krzyknął w kierunku pokoju swej gospodyni.
Odpowiedziała mu cisza
— Angelikooooo... oooo!
Głos jego obudziłby umarłego.
Gospodyni jednak nie śpieszyła bynajmniej na to wezwanie. Baxter musiał powtórzyć jej imię jeszcze wiele razy, zanim jej niemiła sylwetka ukazała się w drzwiach kuchennych.
Inspektor policji odetchnął z ulgą.
— Angeliko! Do stu piorunów... Ochrypłem już z kretesem! Czy masz zatkane uszy, że nie słyszysz, kiedy cię wołam?
Gospodyni nie dała się zbić z tropu.
— Mógłby się pan przynajmniej ubrać, zanim pan zawoła kobietę. Chciałabym zobaczyć, jakąby pan zrobił minę, gdybym weszła w podobnym stroju?
Inspektor policji, przerażony na samą myśl o tym widoku, chwycił szybko jedwabny szlafrok i zarzucił go na siebie.
— Co się stało, panie inspektorze? — zapytała wreszcie — Czy się pali?
Baxter obciągnął jedwabny szlafrok i rozpoczął zdenerwowanym głosem:
— Słuchaj, Angeliko: od przeszło pół godziny szukam tych przeklętych spinek i nie mogę znaleźć. Przejrzałem już wszystkie szuflady i komody, pełzałem po ziemi jak wąż, opróżniłem wszystkie kieszenie. Nic nie znalazłem. Od schylania się krew uderza mi do głowy.
Spojrzał groźnie na korpulentną gospodynię, która nie przejęła się tym spojrzeniem zupełnie.
— Gdyby to był sporadyczny wypadek, nie powiedziałbym ani słowa, — ciągnął dalej — każdego ranka brak mi czegoś w mojej tualecie, i to czegoś, co mi jest konieczne. Czy słyszysz, Angeliko? Każdego ranka tracę w ten sposób trzydzieści minut, które winny być poświęcone służbie.
Angelika skrzyżowała swe krótkie ręce na grubym brzuchu.
— Aa... i znów ja jestem pewno wszystkiemu winna?
Jej spokój wytrącił z równowagi inspektora policji.
— Tak — wrzasnął — Gdybyś się zajęła lepiej prowadzeniem domu i wszystkim, co jest z tym związane, tego rodzaju historie nie mogłyby mieć miejsca.
Zapominając o tym, że jest tylko w koszuli i kalesonach, Baxter zerwał z siebie szlafrok, zwinął w kulkę i cisnął na kanapę. Krążył po pokoju dużymi krokami. Gospodyni śledziła go złym wzrokiem.
— Czy wie pan, kogo mi pan teraz przypomina? — rzekła, gdy Baxter wreszcie zatrzymał się przed nią. — Bociana brodzącego po łące. Gdyby pan patrzał uważnie, oddawna znalazłby pan swoje spinki.
Inspektor Scotland Yardu, wyglądał tak jak gdyby za chwilę miał skoczyć jej do gardła.
— To nie twoja sprawa! — krzyknął — Będę chodził po moim pokoju tak, jak mi się podoba.
Gosposia odwiązała błękitny fartuszek ze swego majestatycznego brzucha i wyciągnęła go ku niemu.
— Jeśli ma pan zamiar chodzić w tym stroju, niechże pan weźmie przynajmniej mój fartuch, żeby nie było zgorszenia.
— Angeliko — wrzasnął Baxter — Twoja bezczelność przekracza wszelkie granice. Jak śmiesz mówić tak do mnie, inspektora Baxtera ze Scotland Yardu? Czy nie wiesz, że mogę cię w każdej chwili zatrzymać, skazać i zamknąć w więzieniu?
Angelika wyruszyła ramionami.
— Co za blaga! Nie boję się pańskich gróźb! Zresztą dość już mam zajmowania się pańskimi spinkami.
Szef policji Scotland Yardu przybrał kamienny wyraz twarzy.
— Nie będziesz się tym już więcej zajmowała. Wymawiam ci miejsce.
Angelika złożyła ręce i spojrzała na niego ze zdziwieniem.
— Nareszcie, dzięki Bogu — odparła z westchnieniem ulgi — To pierwsze rozsądne słowo, jakie wypowiedział pan od kilku dni. Nareszcie będę mogła spać spokojnie w nocy. Z panem, niestety, nie było to możliwe...
Inspektor Scotland Yardu żachnął się obrażony.
— Nie gadałabyś lepiej głupstw — mruknął — Jeszczeby gotów ktoś pomyśleć że ja, szef londyńskiej policji, i ty...
Gruba Angelika spojrzała na niego z pogardą. Roześmiała się wesoło.
— Nie chciałam bynajmniej tego powiedzieć — dodała. — Wszyscy wiedzą, że ze mną ten numer nie przeszedłby. Mam zbyt mocne pięści. Mimo to nigdy nie byłam tutaj spokojna. Od szeregu miesięcy spędza pan większą część nocy na hulankach poza domem. Wraca pan nad ranem mocno zalany i z pustą portmonetką. Piekielny hałas, jaki pan wówczas robi, obudziłby umarłego...
— Kłamstwo! Wszystko kłamstwo! — zawył Baxter — Nigdy nie hulam po nocach. Nie piję i nie mam czasu na zabawę... Jeśli wychodzę w nocy i wracam nad ranem to tylko dlatego, że wówczas pełnię służbę.
— Bardzo możliwe — odparła Angelika z grymasem — Pełni pan służbę, ale nie wiadomo gdzie. W każdym razie nie w Scotland Yardzie! Od tego ma pan swych komisarzy. Nie jestem głupia. Zresztą nic mnie to już nie obchodzi... Może pan odbywać swą nocną służbę wszędzie, gdzie pan tylko zechce.
— Rozumie się — odparł Baxter — Nic mi tu nie masz do gadania. Zrozumiano?
Spojrzeli na siebie z hamowaną złością. Wreszcie Baxter, powoli ważąc każde słowo, rzekł:
— Żenię się!...
Ironiczny uśmiech wykrzywił okrągłe oblicze Angeliki.
— Cóż to za nowy pomysł, panie inspektorze policji?
— Nowy? Doprowadziłaś mnie do tego swoim niegodnym zachowaniem. Zarabiałaś koszykowe zaniedbywałaś gospodarstwo! Nic dziwnego, że nie mogę związać końca z końcem mimo mej wysokiej pensji. Żenię się, aby zaprowadzić wreszcie porządek w moim gospodarstwie.
Angelika zacisnęła pięści.
— Koszykowe? — wrzasnęła — Naturalnie... Co wieczora przed wyjściem pije pan sześć szklaneczek whisky... Zapomina pan o ilości cukru, którą pan do tego wsypuje, a po tym wszystko na mnie. Zgoda, żeń się pan. Być może, dostanie pan żonę, która pana upilnuje i nie pozwoli opowiadać sobie historyjek o nocnej służbie.
Odwróciła się z godnością i wyszła z pokoju.
— Przeklęta baba — krzyknął za nią w ślad rozwścieczony inspektor — Precz z moich oczu!
Zabrał się z powrotem do szukania spinek. Po upływie kwadransa znalazł je tkwiące w kołnierzyku koszuli. Zasiadł do śniadania, popijając ze złością zimną kawę i przegryzając przypalonymi grzankami.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.