Żywot Antoniego Malczewskiego

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor August Bielowski
Tytuł Żywot Antoniego Malczewskiego
Pochodzenie Antoni Malczewski, jego żywot i pisma
Wydawca Jan Milikowski
Data wyd. 1843
Druk J. P. Sollinger
Miejsce wyd. Lwów, Stanisławów i Tarnów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ŻYWOT
ANTONIEGO MALCZEWSKIEGO.



Zajmujące jest pasmo przejawień, jakie całkowity żywot znakomitego pisarza oczom naszym przedstawia. Jednym z takowych jest Antoni Malczewski. Zapatrując się na wszystko, cokolwiek byt jego stanowi, jak na nierozdzielną całość, kreślimy jego życie, które nam nie jedną stronę pism jego wyjaśni, a razem kolej, jaką dotąd te pisma w oczach naszych odbyły.
Był on starszym synem Jana, jenerała wojsk polskich, i Konstancii z Błeszyńskich. Urodził się około roku 1792 na Wołyniu. Radziwiłłów, Kniahinin, Miropol i Chodźcza były własnością jego rodziców, którzy poźniej mieszkali w Dubnie. Tu pobierał Antoni pierwsze swoje nauki. Wychowanie wówczas, jakto w części i teraz, było w całej Polsce cudzoziemskie. Głuszyła wszelki dźwięk inny francuzczyzna, a w stanie, do którego on należał, przesadzano się w tem szczególniej. Ztąd poszło, że Antoni mówiąc a nawet pisząc językiem obcym, polskiego do lat poźnych nieumiał. W Krzemieńcu pobierał nauki dalsze. Przy pięknej powierzchowności, która wpływ najszkodliwszy na całe życie jego wywarła, okazał wcześnie wysokie zdolności umysłowe i chęć do nauk. Matematyki słuchał pod Józefem Czechem i znaczne w niej czynił postępy, jakby przeczuwając najbliższą swoją przyszłość. Lubił rysunki i chętnie im wolne chwile poświęcał. Założyciel szkół krzemienieckich, później ich wizytator, Tadeusz Czacki przebywał często w domu jego rodziców, a młody Antoni był jego polubieńcem. Zamiłowanie tego męża w kraju i naukach, a bardziej jeszcze religijna fantastyczność, jaka szczególniej ostatnie lata jego cechowała, odbiła się żywo, acz poźno w Malczewskim.
Zawód wojskowy, w który ze szkoł się rzucił, rozjaśnia jakby czarodziejskie światło, namiętna ku swojej stryjecznej siostrze Annie miłość. Byłyto lata wielkiej sławy i wielkich nadziei 1811 i 1812. Wstępując jako ochotnik w szeregi wojska polskiego, tuszył zarazem usunąć trudność z nierówności majątków wynikającą, i zapomocą dobrze łożonych zasług otrzymać rękę Anny. Ileż powodów do oddania się temu zawodowi z całą duszą. Wiadomości matematyczne, które dawniej tyle lubił, były mu teraz wielce przydatne, i łatwo uwierzyć, iż w ciągu tych lat kilku odznaczał się jako zdatny oficer inżynierii pod pułkownikiem Maletem, poźniejszym jenerałem Maleckim; są nawet ślady iż pisał w tym przedmiocie[1]. Zawiedzione w skutku tak rojenia osobiste, jak i nadzieje narodu, ścisnęły młody jego umysł i rzuciły nań to pasmo głębokiej melancholii, jaka jego utwory cechuje. Osoba którą kochał, poszła za obywatela majętnego, z ktorym się poźniej rozwiodła; Antoni stojąc przez czas kampanii roku 1812 załogą w Modlinie, znajdował się ze zmianą stosunków politycznych w orszaku cesarza Alexandra; aż złamawszy nogę przypadkiem, wystąpił w roku 1816 z wojska.
Pięć lat następnych wiąże się ściślej z zawodem jego piśmienniczym. Znagliły one rozwinięcie jego zdolności, i przygotowały dlań to miejsce które obecnie jako pisarz zajmuje. Umysł skołatany długiem niepowodzeniem szukał rozerwania w podróżach. Szwajcaria, Włochy i Francia, które kolejno zwiedzał, dostarczały mu przedmiotów godnych wysokiego zajęcia. Do miejsc i zdarzeń, jakie go teraz uderzyły, żył w jego duszy czarowny odcień: zdarzenia i okolice ojczyste, poznane w młodszych, szczęśliwszych leciach. Z ostrością szczytów alpejskich, i zacisznością ich dolin, złożył się w dziwne przeciwieństwo step rozłożysty Ukrainy, po którym wiatr, jak niekiełznany tabuniec w ustawnych pląsach poryża. W tymże samym odblasku stanęły obok siebie tych krain ludy i ich czyny, których nieobecność czyniła je sercu droższymi. Przyrodzie i dziejom potrzebna do wykazania wdzięków stosunkowa odległość, perspektywa. Uczucia, jakich w ciągu tego czasu doznawał, były zarodem piękności, które w Marii tak świetnie rozwinął. Szacowną z tego okresu pamiątką jest podróż jego na górę-białą (Montblanc) opisaną w liście do profesora Picteta, którą czytelnik na czele drobnych pism jego znajdzie. Pisana była w języku francuskim, i umieszczona w piśmie czasowem: Bibliothéque universelle. Z dopisku redaktorów tego pisma widać, że Malczewski przewodniczył biegłemu rysownikowi, którego nazwiska niewymieniono, w odrysowaniu góry-białej i sterty-południowej. W latach 1820 i 1821 pokazało się w Rozmaitościach lwowskich kilka powiastek prozą, tudzież drobnych wierszów jego które do lat najwcześniejszych jego pisarskiego zawodu odnieść można. Umieszczamy je jako pierwiastkowe płody wielkiego pisarza, mogące wyjaśnić kolej jaką umysł jego przechodził, i wykazać trudności, jakie pokonać musiał, nim zajął stopień swojej najwyższej uprawy. O innych pracach jego z tego czasu wiemy tylko z podania. Ci co je w rękopisie czytali, zapewniają o niewielkiej ich wartości. Tu należą listy wierszem i prozą na wzór Krasickiego; satyra: karnawał warszawski; tudzież parę aktów nieukończonej tragedii pod napisem Helena, ułożonej na sposób Barbary Felińskiego. Wymowa niepoślednia, i powierzchowna wierszów ogłada miały ją wielce przybliżać do swego wzoru.
Następuje okres z kolei ostatni, krótki i nieobfitujący wcale w zdarzenia nadzwyczajne, cichy i skromny jak wszystko w czemkolwiek piękne i wzniosłe dojrzewa, a w istocie największy — w nimto utworzył Marię. Przypomnijmy kilka szczegółów z jego życia dotychczasowego, aby obaczyć wypadki lat następnych we właściwem ich świetle. Wydalenie z ojczyzny zrodziło namiętną ku niej tęsknicę, a widok tylu różnolicowych krain odcieniował dokładnie jej rysy. Jednocześnie odżywały w jego piersi jej dzieje, które weń Czacki pismami teraz, jak niegdyś usty przelewał. Rozpusta i zbytki wielkiego świata, któremu zanadto hołdował, nauczyły go cenić stan niewyrodny, i obudziły żądzę zbliżenia się ku niemu. Otarcie się w piśmiennictwie wniosło tęż zmianę w świat jego umysłowy. Fizycznie więc i pismiennie zbliżał się ku temu przesileniu, po którem zwykle czerstwiejsze życie zakwita. Tak usposobiony wraca około roku 1821 do Warszawy. Po krótkim tamże pobycie udaje się na Wołyń, bierze dzierzawą wioskę w powiecie włodzimirskim, podobno Hrynów, a unikając hucznych zabaw i licznych towarzystw, pragnie przeważniej niż dotąd oddać się pismiennictwu. Właśnie podtenczas wychodził szacowny zbiór pamiętników Niemcewicza, pisarza lubionego i cenionego wielce od Malczewskiego. Wpatrowanie się w nich nasuwało mu niejeden pomysł ku nowej pracy. Tuż obok niego leżał przedmiot godzien swoją osobliwością zająć najmocniej jego umysł. Krążyła na Wołyniu jak i po całej Polsce wieść o losie Gertrudy Komorowskiej. Słyszał ją nieraz w dzieciństwie. Z niej snował teraz swoją powieść ukraińską, naginając prawdziwe zdarzenie ku uprzednio polubionym miejscom i czasom. O tem zdarzeniu zdarza się niekiedy w pismach publicznych czytać fałszywe, lub duchem stronniczym nacechowane wiadomości[2]. Są którzy pamiętają jeszcze osoby, mające czynny w niem udział. Dwa dokumenta spółczesne, jako przypisy do Marii włączone, wykażą całe to zdarzenie w swojej prawdziwości. Rozsądny czytelnik potrafi rozróżnić złość lub obłędy osób pojedynczych od cnót i działań narodu, a w przytoczonych wypadkach zechce widzieć źródło odbijające wiernie swój wiek i ludzi; nie mętną kałuż do czerpania ohydnych potwarzy. Już jako podstawa powieści, która do głównych ozdób pismiennictwa polskiego należy, są te wypadki wielce ciekawe; rozświecają przytem stronę jej organizacijną i nasuwają narodowemu umnikowi niejeden rys godzien najznakomitszego pęzla, od Malczewskiego niepostrzeżony, lub niewchodzący w skład jego tworu. W czasie tej pracy bywał nasz poeta w domu jednego ze swoich znajomych, a podobno i krewnych: podsędka Ruczyńskiego. Młoda i miła Pani R* zachorowała niebezpiecznie. Malczewski został lekarzem. Zapomocą magnetyzowania udało mu się przywrócić jej zdrowie. Żywą była wdzięczność uzdrowionej. Niebawem urosła ona w tak gwałtowną namiętność, że skłopotany małżonek bojąc się wystawić na szwank nowy zdrowia żony którą kochał, i przekonawszy się że jej szczęście nie od niego zawisło, odał ją jej lekarzowi. Rozkochani udali się do Warszawy. Tu żyli czas niejaki śród rozmaitych scen i przygód miłośnych. Niedostatek dawał się uczuć coraz mocniej Malczewskiemu, ztąd wypływały po większej części jego zmartwienia. W takich okolicznościach wyszła roku 1825 jego Maria. W kilka miesięcy poźniej dnia 2 maja 1826 umarł na raka, który od niejakiego czasu uformował się w jego wnętrznościach, a następnemi zgryzotami dojrzał. Czas niejaki przed śmiercią zostawał dla niemożności zapłacenia pomieszkania na łasce burgrabiego pałacu Kossowskich[3], ktoremu dostały się po nim jego pisma. Między temi miała być powieść: Samuel Zborowski, już po Marii pisana, i zapewne nie małej wartości.
Ci co go znali osobiście, unoszą się nad piękną jego powierzchownością, znakomitem ukształceniem umysłu; zarzucają zbytek francuskiej salonowości, tak niegodnej wyższego męża, i jej skutek: ciągłe, niezawsze godziwe miłostki; a zato uwielbiają lekceważenie ziemskich interesów, gdzie chodziło o wsparcie potrzebującego, nawet z narażeniem jedynego szczupłego majątku.
Takie było życie Malczewskiego. Widzieliśmy je w czterech odmiennych kolejach. Uczeń, wojownik, podróżnik i piewca, odznaczył swój ziemski pojaw tym szybkim i nieobliczonym chodem, jaki w obiegu ciał niebieskich wszelka niepospolitość cechuje. Mając je w oku, przebieżmy teraz koleje Marii, tego najznamienitszego odłamka jego duszy. Los jej wiąże się ściśle z postępem krytyki u nas, i rozpatrując się w nim ujrzymy zarazem w krótkości dziesięcioletnie jej dzieje.
Za życia autora pisano szeroko o Marii[4]. Krytyk upatrzył dwie główne wady w Malczewskim: gust nieukształcony, i krzywe pojęcie poezii; kończy bowiem swoją recenzię temi słowy: »Tak więc Maria pomimo wszystkich błędów swoich, wskazuje nam, że jej autor może powiększyć szczupłe grono naszych oryginalnych pisarzy, jeżeli przy zdolnościach jakie posiada, ukształcił swój gust i sprostuje swoje pojęcie o poezii, z którego, jak nam się zdaje, wypłynęły po większej części wady jego utworu.
Co krytyk przez gust nieukształcony rozumiał, widzieć to można z całej stronicy przytoczonych wyrażeń, które go, jak powiada, gminnością i niewłaściwością rażą. Obaczmy je bliżej:

Jeszcze stuk chodu słychać, lub ciężkie westchnienia
W przerwanem tępotaniu wracają sklepienia.
Prychają rącze konie.
A na ich bystrych oczach siedziało zwycięstwo.
Włóczy się wzrok w przestrzeni.
Słońce świeci zkosa.
I cicho, tylko jakaś w powietrzu rozterka.
Imię ojczyzny....
Czystym gorzało ogniem, a serce, jak w wiośnie
Ptak do słońca, do niego skakało radośnie.
Tylko się lampa szczęścia w jej oczach paliła;
I zgasła, i swym dymem całą twarz zaćmiła.
Kozak swe członki wędził na stepowym wietrze.
Spiewa mu głośno wicher, a Wacław w nim nieraz
Lubił kapać swe oczy —
Targa kłaczystą brodę i t. d.

Przy niektórych wierszach załączone są poprawki, Malczewski mówi, że przy zachodzie słońca:

szarzały wszystkie farby.
(Krytyk.) »Czemuż niepowiedziano: ciemniała barwa przedmiotów?[5]
Niewiadomo jakie wrażenie zrobił ten rozbiór na nieszczęśliwym autorze; to tylko pewna, że się nie spieszył z wydaniem Samuela Zborowskiego, a publiczność z rozkupieniem Marii.
W trzy lata poźniej zdrowsze, światlejsze zdania znalazły organ publiczny. Jakaś gwałtowność podobna wyzwalającym się wodom wiosennym, lub gwałtowności wiatrów na zwrocie dyszy z owego okresu. Przemówił w dzienniku Ordyńca 1828 roku Michał Grabowski. Ciąg dalszy jego „Myśli o literaturze polskiej“ w ktorym mówi szczegółowo o Marii, nie był drukowany. Z kilku napomknień we wstępie widać, jak wysoko ją cenił. Co Grabowski napomknął, rozwinął wkrótce Mochnaki. Przedewszystkiem należało przywrócić cześć zmarłemu, i pomścić niejako wyrządzoną mu krzywdę. Ztąd wszystkie ich myśli krążą przy stronie dobrej, przy zaletach tej powieści. Wszystko, cokolwiek najtrafniejszego w tej mierze powiedziano, co częścią wsiąkło już w zdanie ogółu, lub dotąd w pismach czasowych obiega, spowodowali lub rozjaśnili ci dwaj pisarze.
Z początkiem roku 1833 dwa nakłady Marii jednocześnie we Lwowie przedsięwzięte wskazały jak wielka jest jej między czytającymi potrzeba. Przy jednem z tych wydań pokazała się po raz pierwszy wiadomość o życiu Malczewskiego. Kilka szczegółowych uwag nad powieścią, napomykają o stronie dotąd nietkniętej. Z jej rozpowszechnieniem obejrzano ją wszechstronnie, a równoczesne przekłady na język niemiecki i francuski ztwierdziły sposobem niewątpliwym jej wartość, i są najwymowniejszą pochwałą jej twórcy. Szczególniej piękny jest wstęp francuskiego tłumacza p. Clémence Robert w którym mówi o Marii i Zamku kaniowskim. Wydał on razem obie te powieści pod napisem »Les Ukrainiennes“ z objaśnieniami stosownemi dla cudzoziemców.
Niemałą zasługę położyli wydawcy powszechnego pamiętnika nauk i umiejętności w roku 1835 przez podźwignienie krytyki. W artykule na czele tego pisma umieszczonym przebiega jeden z najznakomitszych pisarzy cały przestwór nowoczesnej poezii polskiej i jej twórców. W skupieniu i porządkowaniu różnorodnych jej części wyjrzały i odznaczyły się dobitnie znamiona, jakich w zapatrowaniu się na pojedyncze utwory niepostrzegano. Z głębokiego w nie wpatrzenia i przeświadczenia się o ich istocie wypływa owa moc i dobitność z jaką ten pisarz w brew istniejącym zdaniom sąd swój ogłasza. Wyszczególnia go od poprzedników usilna oględność w wyjaśnianiu złej strony, w nowszem pismiennictwie dotąd prawie zupełnie przemilczanej, bez której krytyka staje się zbiorem czczych pochwał, i jest najlepszym środkiem uspienia wszelkiego postępu. Posłuchajmy, co mówi o tej powieści: »Nieznany był literackiej krainie pisarz Marii, Antoni Malczewski przed jej wydrukowaniem, nieznany był długo i po wydrukowaniu. W lat kilka dopiero, dopiero po jego śmierci podniesiono chwałę tego dzieła. Za przysadą w naganach poszło uniesienie chwalców; każdą tam niemal piękność równoważy niedostatek. Jeżeli przedmiot wzięty jest z wydarzenia narodowego, to główny pomysł nic oryginalnego niema. Oprócz katastrofy przypominającej mimowolnie poemata poety-lorda, ów paź tajemniczy, ów Wacław-graf nie polski nie samym tylko tytułem, owa nawet Maria deklamująca jak królowa francuskoklasycznej tragedii nie są osobami poematu oryginalnego, a tem bardziej narodowego. Utrzymały i utrzymują to dzieło na stopniu wysokiej zasługi, widmo, że tak powiem, wojewody, ideał polskiego arystokraty; miecznik ojciec Marii, ideał polskiego szlachcica; myśl napadu Tatarów wydobyta z serca dziejów polskich; obrazy Ukrainy nadbohskiej; wtórujące im uczucia, i mistrzowskie, wyprowadzanie w dotykalnych niemal postaciach najgłębszych uczuć, z najulotniejszemi ich odcieniami. Język Malczewskiego odpowiedni jest myślom w niektórych częściach poematu, jak na przykład w ustach miecznika, niekiedy w ustach Marii; taki jednak, jaki jest w ogóle poematu, niemoże być podany za wzór polszczyzny, pomimo twierdzenia niektórych jego wielbicieli. Jestto wprawdzie język polaka, ale polaka który dla obcej mowy wyrzekł się na długo swojej; postrzegł się poźniej, i zaczął się jej uczyć na zygmuntowskich pisarzach, a co jeszcze mędrsza, na potocznej mowie ludu, i dla dowiedzenia się, jak daleko w zaczętej nauce postąpił, odważył się po polsku napisać, i tę niejako próbkę oddał pod sąd publiczności. Takmi się wydaje polski język Malczewskiego, owoc i dowód wielkiego usiłowania. Cudzoziemskie Malczewskiego nałogi, jego całe życie, przybywają na poparcie moich domysłów. Z temwszystkiem godzi się położyć Marię między dziełami, jeżeli nie zupełnie narodowemi, to zbliżającemi nas wielkim krokiem do czystopolskiej literatury.”
Zdarzeniem tedy osobliwszem dotychczasowe losy Marii złożyły się w dziwną zgodność z koleją życia jej twórcy, brzmiąc jakby dźwiękiem wtórowym, i stanowiąc jeden z nią wyraz.
Obce, przesądne wychowanie, ciężące w latach dziecinnych swojskiemu rozwinięciu wysokich Malczewskiego zdolności powtórzyło się w szkolnictwie, opacznego sądu o Marii w pierwszem jej pojawieniu. Świetność zawodu w drugim okresie, gwałtownem przejściem i jakby wyzwoleniem się nacechowana, odbiła się w świetnem wyzwoleniu krytyki i ocenieniu Marii. Duch jaki się w pismach z tego okresu przebija jest tak wielki, jak wielkie życie lat owych które Malczewskiego w odmęt walk i wypadków rzuciły. Okres mnożących się wydań i przekładów Marii jakże podobny okresowi kilkoletnich podróży, któryśmy przygotowawczym w zawodzie pismienniczym uznali. Zdaje się jakoby duch Malczewskiego zerwał się wówczas raz jeszcze, przelecieć szlaki w które się puścił śmiały podróżnik, szukając w wyżynach zachodniej Europy godnego siebie zajęcia.
W ostatnich czasach zapatrowanie się na Marię odznacza się tym rzeczywistym użytkiem, jaki przewodniczył Malczewskiemu w ostatnich jego pracach, i tą względnością na postęp, jaki wyszczególnia Marię, tak w rzędzie tworów tego pisarza, jak i w ogóle dzieł równoczesnych. Sąd ten ostatni uzupełnia to, na czem w dotychczasowych wyjaśnieniach zbywało, i zasługuje pod tym względem na szczególniejszą uwagę.
Odróżnić w zdaniach pojedynczych mniejszą lub większą trafność postrzeżeń; ująć z dotychczasowych pochwał, cokolwiek w nich przysadnego znaleźć się może; złagodzić nagan surowość bacznem zwalczonych przeszkód rozważeniem; wydać nareszcie światły i ostateczny wyrok, należy do ogółu narodu; jak do ogółu pisarzów narodowych, zapomocą spólnych usiłowań, posuwać pismiennictwo polskie ku coraz wyższej doskonałości, z owego stanowiska, na które je pojedyncze usiłowania Antoniego Malczewskiego tak chlubnie wzniosły.

Lwów, 24 marca 1837.
A. B.








  1. Zapewniał mię jeden z bliskich krewnych Antoniego Malczewskiego, od którego mam większą część niniejszych wiadomości, iż czytał kilkoćwiartkową broszurkę drukowaną w Warszawie, zawierającą zdanie o projekcie nowego umocnienia twierdzy Modlina, rzuconym przez tegoż pisarza.
  2. Tu należy dzieło Briefe über Galizien. Wien 1786. 2 Bände.
  3. Zkądinnąd miałem wiadomość, że Malczewski umarł w Warszawie w domu Brzostowskich, z którymi go ścisła przyjaźń łączyła.
  4. Obacz Bibliotekę polską, pamiętnik umiejętnościom, historii, literaturze i rzeczom krajowym poświęcony. Tom IV, październik, listopad, grudzień. Warszawa 1825.
  5. Ciekawy jest ułamek teorii owczesnej w tym rozbiorze. »Korsarz i Lara (Byrona) powiada krytyk, przestępują w części prawidła z natury rzeczy wywiedzione, a które wymagają, aby każde zdarzenie wystawić jasno, porządnie, wykazać mu sprężyny działania czyto przyrodzone, czy nadprzyrodzone, albo tak rzecz swoją ułożyć, aby ją czytelnik bez mozołu odgadnął; aby rozstrzygnąć nareszcie los działających osób.«





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: August Bielowski.