Życzenie zmarłej/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Émile Zola
Tytuł Życzenie zmarłej
Wydawca Gazeta Urzędnicza
Data wyd. 1893
Druk Drukarnia Dziennika Polskiego
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le voeu d'une morte
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.

Następnego dnia przedstawił Jerzy swego nowego znajomego nakładcy, dla którego także i sam pracował i polecił go temuż do współpracownictwa przy wydawanej właśnie encyklopedji powszechnej. Przy opracowywaniu tego dzieła było zajętych około trzydziestu młodych ludzi w charakterze pomocników; zbierali oni poszczególne arkusze i artykuły, kolacjonowali je, poprawiali przez dziesięć godzin dziennie i otrzymywali za tę pracę stosownie do zasługi ośmdziesiąt do sto franków miesięcznej gaży. Pryncypał przechadzał się po biurze z miną notarjusza, który dogląda swoich pisarzy; sam nie odczytywał wcale manuskryptów, lecz tylko podpisywał wszystko i to zajęcie, przypominające raczej urząd dozorcy galerników, przynosiło mu rocznie około dwudziestu tysięcy franków.
Z radością i wdzięcznością przyjął Daniel ofiarowaną mu, choć zabijającą umysł pracą. Jerzy pożyczył mu nieco z swych zaoszczędzonych pieniędzy, wyrobił mu kredyt w mleczarni i wynajął pokoik tuż obok swojego.
Przez pierwszych dni czternaście był Daniel jakby ogłuszony nowem życiem, jakie teraz prowadził. Po całodziennej robocie wracał do domu z głową pełną tego, nad czem w ciągu dnia pracował. O sobie samym prawie już nie myślał.
Pewnej niedzieli rano opanowało go gorące pragnienie obaczenia znowu Joanny. W nocy śniła mu się nieboszczka pani de Rionne i cały entuzjazm dla niej, chwilowo przygłuszony, na nowo się w nim odezwał.
Wyszedł z domu prędko, nie zawiadamiając nawet Jerzego o swem oddaleniu się i podążył na Boulevard des Invalides.
Gdy stanął nareszcie przed dobrze mu znaną bramą sztachetową, opanowała go nagle trwoga której przez całą drogę wcale nie zaznawał. Nie wiedział, co dalej począć, o co ma się pytać, i co mu odpowiedzą. Najbardziej wprowadzało go w kłopot to, że właściwie nie był w stanie podać jakiejkolwiek przyczyny swych odwiedzin.
Mimo to jednak, nie zastanawiając się dłużej, pociągnął za dzwonek. Otworzono mu bramę, on przeszedł przez cały ogród i znowu zatrzymał się na pierwszym stopniu schodów.
Z hotelu dochodziła go głośna wrzawa; roiło się tu od rozmaitych rzemieślników, którzy zajęci byli odnawianiem i przerabianiem całego budynku. Zdziwiony, a w części także uspokojony, zbliżył się Daniel do jednego z robotników i zapytał go uprzejmie, gdzie mógłby zobaczyć pana de Rionne. Robotnik odesłał go do portjera, który znów udzielił mu wiadomości, że pan de Rionne niedawno hotel sprzedał i mieszka obecnie przy Rue de Provence.
Daniel podziękował za wyjaśnienie i pospieszył na wskazaną ulicę. Drzwi nowego mieszkania pana de Rionne otworzył mu stary lokaj Ludwik, jedyny z całej zgrai służących, który prawdziwie przywiązany był do zmarłej pani, a tem samem i pewną życzliwością otaczał jej pupila. Powiedział on Danielowi, że pana de Rionne nie ma wprawdzie w domu, ale niebawem powróci i zaprowadził młodego człowieka do wspaniałego salonu poczekalnego, w którym zostawił go samym.
W gruncie rzeczy był Daniel z tego zwrotu rzeczy zadowolony. Nie zależało mu bynajmniej na tem, ażeby rozmówić się z panem de Rionne, spodziewał się natomiast, że może spotka przypadkowo Joannę, powita ją, ucałuje i będzie się mógł spokojnie oddalić jeszcze przed powrotem jej ojca.
Wtem w przedpokoju odezwał się dzwonek i Daniel usłyszał szelest jedwabnej sukni. Potem do uszu Daniela doleciał wesoły śmiech jakiejś kobiety, która półgłosem zaczęła rozmawiać z Ludwikiem, tak jednak, że młody człowiek nie mógł dokładnie złowić uchem ani jednego wyrazu.
Była to Julja, ubrana w wspaniałą jasną suknię, skrojoną według najświeższej mody. Julja była właśnie w kłopotach finansowych. Chciano jej sprzedać meble i wobec tej smutnej okoliczności przypomniała sobie pana de Rionne, którego już od czternastu dni nie widziała.
Nie wdając się w długie rozprawy ze służącym, weszła do pokoju, sąsiadującego z salonem, w którym oczekiwał Daniel. Prawie równocześnie żywszy ruch i gwar w domu zwiastował przybycie pana de Rionne. Zamienił on kilka słów z Ludwikiem, skutkiem których widocznie wpadł w gwałtowny gniew. Pchnął silnie drzwi salonu i wszedł do środka. Daniela ponownie opanowała trwoga i zakłopotanie — wcisnął się w kąt salonu i niepewny, co ma począć, oczekiwał odezwania się pana de Rionne.
Ale pan de Rionne wcale go nie zauważył. Przebiegł szybko przez salon i wszedł do pokoju w którym znajdowała się Julja. W tej chwili rzeczywiście oburzony był do żywego zuchwałością swej dawnej kochanki.
Nie podsłuchując wcale, słyszał jednak Daniel dokładnie całą rozmowę, prowadzoną w przyległym pokoju.
— Czego pani chcesz tutaj? — zapytał pierwszy pan de Rionne głosem, zbyt wyraźnie zdradzającym gniew i niezadowolenie.
— Chciałam pana odwiedzić — odparła Julja spokojnie.
— Zakazałem pani do mnie przychodzić, a teraz, kiedy jestem w żałobie, powinnaś pani tem bardziej pamiętać o tym moim zakazie.
— A więc mam odejść?
Pan de Rionne zdawał się nie słyszeć tego pytania i ciągnął dalej jeszcze donioślejszym głosem.
— Obecność pani tutaj jest co najmniej niestosowną. Sądziłem, że masz pani więcej serca i rozsądku...
— A więc oddalam się!
I zaczęła się śmiać znowu, udając, jakoby rzeczywiście gotowała się do odejścia. Pan de Rionne był z każdą chwilą coraz bardziej wzburzony. Powtarzał we wszelkich możliwych tonach, że ona nie powinna się była pokazywać, nie mógł jednak dojść do końca, tak jak ona, pomimo pozornej gotowości, nie mogła się ztąd oddalić.
Powoli uciszyła się wrzawa. Zdania stawały się coraz dłuższe i cichsze. Wkrótce słychać już było tylko szept, wśród którego Daniel wyraźnie rozróżnił odgłos pocałunku.
Nie chciał dłużej czekać. Wróciwszy do przedpokoju zastał Ludwika, który z powagą zauważył:
— Sądzę że pana nie przyjmą.
Daniel, drzwi rozwarłszy, zapytał:
— Czy nie ma tu panny Joanny?
— Nie, odparł zakłopotany Ludwik. Jest ona u swej ciotki, pani Tellier, przy ulicy d’Amsterdam.
Pan de Rionne pojął, że córki nie może zatrzymać przy sobie; z całym spokojem powierzył ją swej siostrze, pod pretekstem, że wychowaniem dziewczyny musi kierować kobieta. W gruncie jednak uczynił to dla pozyskania zupełnej swobody.
Daniel oddalił się. Niemal upadając ze znużenia i głodu, bez wypoczynku jednak powlókł się na ulicę d’Amsterdam, a znalazłszy dom, w którym mieszkała pani Tellier, wszedł w bramę. W tej chwili z zewnątrz wśród huku i stuku wyjechała kareta, w której znużony przechodzień obaczył damę lat około dwudziestu pięciu, przesadnie wystrojoną, podobną do Julji z miny i ruchów.
Daniel ujrzawszy na schodach jakąś subretkę zapytał o panią Tellier.
— Wyjechała właśnie, rzekła dziewczyna.
— A więc to jest nowa matka Joanny, dumał przygnębiony.
Siostra pana de Rionne, była jeszcze młodą, szesnastoletnią — a dodajmy śliczną dzieweczką kiedy ambicją wiedziona, żądna bogactw i przepychu oddała się bogatemu przemysłowcowi, rozumując, że taki mąż dłużej, niż najzamożniejszy szlachcic, potrafi zdobywać fundusze na zaspokajanie wszelkich jej zachcianek.
I nie zawiodła się.
Zaniepokoił ją p. Tellier dopiero wówczas, gdy strzelił mu do głowy dziki pomysł zabawienia się w politykę. Uczuł nagle powołanie do wejścia w skład parlamentu. Żona wolałaby była, gdyby cicho siedział za piecem.
Pani Tellier była już wtedy królową mody i wysoko ceniła tę swą sławę.
Daniel wyrobił sobie o niej odrazu należyte wyobrażenie, gdy usłyszał, że ta strojnie, dumnie z góry patrząca dama — to jest pani Tellier.
— Czy panna Joanna Rionne w domu? — badał nieśmiało służącą dalej.
— Ach, odparła zapytana, tu jej nie ma. Pani znieść jej nie może.
— Gdzież więc ona?
— Przed ośmiu dniami oddano ją do klasztoru.
Daniel stanął, jak osłupiały.
Po chwili, ochłonąwszy, z wysiłkiem pytał dalej:
— Czy długo będzie w klasztorze?
— Tego już nie wiem, rzekła zniecierpliwiona służąca. Zdaje mi się, że pani oddała ją na dziesięć lat pod opiekę zakonnic.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Émile Zola i tłumacza: anonimowy.