Łucya (Musset, tłum. Ordon)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Alfred de Musset
Tytuł Łucya
Pochodzenie Antologia poetów obcych
Wydawca H. Altenberg
Data wyd. 1882
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Władysław Ordon
Źródło Skany na Commons
Inne Cała antologia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ŁUCYA.
(Z ALFREDA DE MUSSET)
1810 † 1857.

Kiedy ja umrę, druhowie mili,
Zasadźcie wierzbę, nad grobem wzrośnie;
Jam lubił patrzéć jako się chyli,
Jak blade liście płaczą żałośnie;
Ona cień rzuci lekko i miło
Nad snu mojego cichą mogiłą.

Byliśmy sami marząc, jam siadł przy niej blizko,
Ona chyliła głowę i w tęsknej piosence,
Pozwoliła niedbale błądzić białej ręce
Po klawiszach pianina — piękna jak zjawisko.
Był to szept jakiś cichy; rzekłbyś — oddalone
Wianie skrzydeł zefira nad kielichem róży,

Trwożnego, by nie zbudził w powietrznej podróży
Ptaszków, co na gałęziach posnęły znużone.
Nocy melancholijnej oddechy palące
Z kielichu sennych kwiatów płynęły w około,
I dęby stare w parku na straży stojące
W pieszczonych kołysaniach, gięły dumnie czoło.
Myśmy słuchali nocy. Okno odemknięte
Pozwalało się poić wiosny oddechami.
Wiatr oniemiał, — w około nas milczenie święte;
Mieliśmy lat szesnaście i byliśmy sami.
Patrzyłem. Była blada... w wieńcu jasnych włosów
Nigdy dwoje ócz słodszych śród aniołów chóru
Nie badało głębiny przeczystszych niebiosów,
I nie odbiło w sobie takiego lazuru.
Jej piękność upajała. Ją tylko kochałem,
Lecz sądziłem że kocham jako siostrę miłą
Tak wszystko co w niej było, wstydliwością było,
Było świętym urokiem, nie namiętnym szałem.
Długo pełniały piersi. Jej dłoń mojej dłoni
Dotykała. Widziałem że rozkosznie marzy;
Widziałem ogień ducha na liljowej twarzy;
Widziałem myśl na jasnej i pieszczonej skroni;
I czułem w duszy mojej wielką moc leczącą
Tych dwojga bliźnich znamion szczęścia i spokoju:
Młodość twarzy i młodość serca kochającą,
Dwie potęgi największe w łzawym życia boju.

Wschodzący księżyc wzniósł się na bezchmurne szczyty,
Długa sieć jego blasków srebrem nas zalała;
Widziała w moich oczach swój obraz odbity,
Anielski miała uśmiech... Słuchałem: śpiewała!

O! harmonjo, harmonjo! ty córo boleści!
Języku, który gieniusz dla miłości stworzył!
Coś się zrodził w Italii — a Bóg cię tam złożył,
Słodka wymowo serca, raj się w tobie mieści!
Myśl, owa zadumana dziewica, lękliwa,
Gdy utonie, porwana z twych dźwięków przezroczu,
We wstydliwej zasłonie, bez obawy oczu,
Przez tajnie twoich czarów, spokojna, przebywa.
Kto wie, co słyszy dusza dziecka utęskniona
W twoich dźwiękach, zrodzonych ze tchu jego łona,
Smutnych jak jego serce, jak głos — pełnych mocy,
Widać tylko spojrzenie, widać łzę co spada
Reszta, to tajemnica, której tłum nie zbada,
Podobna tajemnicy lasów, fal i nocy.

Byliśmy sami... Marząc na Łucyę patrzyłem,
W duszy drżało nam echo pieśni oddalonéj,
Ociężałą jej głowę na piersiach pieściłem.
Czyś czuła w sercu twojem jęki Desdemony
Biedne dziecię? Twe piersi rozsadzało łkanie,
Na ustach twoich cudnych, smętnie, lecz bez skargi,

Pozwoliłaś mi złożyć pałające wargi
I boleść twa przyjęła me pocałowanie.

Taka miałem w objęciach, chłodną, zatrwożoną;
Taką już w dwa miesiące do grobu złożono;
Taką — mój cichy kwiatku — zwiędłaś mi zawcześnie,
Zniknęłaś nieujęta, jak widzenie we śnie.
Uśmiech ostatni życie zawarł w jednem słowie,
W kołysce cię odnieśli Bogu — aniołowie!

O! wspomnienie poddasza drogie niewinnością,
Śpiewy, marzenie, śmiechu weselem bogaty,
I ty wdzięku nieznany, potężny słabością,
Coś zawahał Fausta w progu Małgorzaty,
Czystości dni młodzieńczych: gdzieś mi się podziała?!

Pokój tobie głęboki... dobranoc ci dziecię!
Już biała twoja ręka, więcej na tym świecie,
W noc letnią, po klawiszach nie będzie bujała...

Wład. Ordon.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Alfred de Musset i tłumacza: Władysław Szancer.