Zima pośród lodów/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Zima pośród lodów
Wydawca Ferdynand Hösick
Data wyd. 1880
Druk S. Burzyński
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stanisław Marek Rzętkowski
Tytuł orygin. Un hivernage dans les glaces
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Z kartą w ręku określił im obecne położenie.
VIII.
Plan wyprawy.

Dnia 10 października Jan Cornbutte zwołał radę, celem obmyślenia planu wyprawy, żeby zaś wspólna solidarność podniosła ducha i dała odwagę wszystkim, pozwolił w niéj uczestniczyć całéj osadzie. Z kartą w ręku, starał się on zwięźle i dokładnie okréślić położenie obecne.
Okolica wschodnia Grenlandyi leży prostopadle w stronie północy. Odkrycia żeglarzy dały możność dosyć ścisłego oznaczenia granic i przestrzeni téj krainy. Na obszarze pięciuset milowym, który oddziela Grenlandyę od Spitzbergu, okolica jest zupełnie nieznaną. O jakie sto mil od zatoki Gaël-Hamkes, w kierunku północnym, znajduje się wyspa Shannon. Jeżeli przeto rozbitkowie, według wszelkiego prawdopodobieństwa, zostali zapędzeni w stronę północy, to przypuściwszy nawet, iż do téj wyspy nie dotarli przed zamarznięciem morza, na niéj tylko musieli przecież szukać schronienia i do niéj dostać się koniecznie. Tam to należało skierować swoję wyprawę, bo tam tylko może się znajdować Ludwik wraz z towarzyszami.
Taki był plan Jana Cornbutte’a i zdobył sobie większość głosów w radzie, pomimo to, że mu się sprzeciwiał Vasling.
Rozkazy natychmiast zostały wydane i zabrano się do przygotowań. Jeszcze na brzegach Norwegii zaopatrzono się w sanie, zbudowane, na wzór sań Eskimosów, z sanic płaskich zakręconych z obu końców i które mogły posuwać się zarówno po lodzie i po śniegu. Miały one dwanaście stóp długości i cztéry szérokości i mogły pomieścić zapasy na kilka tygodni. Misonne zajął się gorliwie ich złożeniem, a pracował nad tém w składzie, gdzie część sań i narzędzia ciesielskie zostały złożone. Aby pracę tę umożliwić w téj lodowéj temperaturze, urządzono tam piec do węgli, którego komin wychodził na zewnątrz przed ścianę śniegową. Było to urządzenie wadliwe, bo ciepło topiło śniég, wskutek czego ognisko ustawicznie gasło, a komin coraz bardziéj się rozszérzał. Dopiéro wysłanie jego ściany płótnem metalicznem zapobiegło złemu, a to dlatego, że płótno takie pochłaniało ciepło, uchodzące wraz z dymem, nie dopuszczając go do śniegu.
Podczas gdy Misonne pracował nad saniami, Penellan, przy pomocy Maryi, przygotowywał odzież i bieliznę na drogę. Na szczęście butów ze skór foczych było poddostatkiem. Jan Cornbutte i Vasling zajęli się zapasami żywności; zapasy te składały się z baryłki spirytusu, potrzebnego do rozgrzéwania przenośnego piecyka, ze znacznéj ilości kawy i herbaty, skrzyni sucharów, dwustu funtów mięsa solonego i kilku gąsiorków wódki. Polowanie miało dostarczać pożywienia na codzienną potrzebę. Rozdzielono téż sporą ilość prochu na części mniejsze, które zsypano do osobnych worków, aby go łatwiéj od zniszczenia uchronić. Busola, sekstant i perspektywa zostały także zapakowane na wszelki przypadek.
Dnia 11 października słońce już się nie ukazało nad widnokręgiem. Trzeba było ciągle palić lampę w siedzibie osady. Nie było czasu do stracenia; wyprawa była konieczną natychmiast. Przyczyny tego bardzo proste; oto w styczniu zimna dochodzą tu do takiéj mocy, że przebywanie na powietrzu, bez niebezpieczeństwa utraty życia, bywa niemożliwém. Przez dwa najmniéj miesiące osada będzie kompletnie uwięzioną; następnie zaczną się roztopy i trwać będą aż do chwili, w któréj droga dla okrętu stanie się znowu wolną. Te roztopy uniemożliwią wszelką podróż. Z drugiéj strony, jeżeli Ludwik i jego towarzysze żyją jeszcze, to niepodobna, ażeby w swojém zupełném opuszczeniu i bez odpowiednich środków oparli się straszliwéj zimie. Należało ratować ich natychmiast, lub porzucić wszelką nadzieję ocalenia.
Vasling rozumiał to wybornie i podzielał w duszy zdanie kapitana, mimo to jednak wysilał się na przedstawienie trudności, jakie wyprawę spotkać miały.
Przygotowania ukończono z dniem 20 października. Należało teraz wybrać ludzi do drogi. Maryi niepodobna było pozbawić opieki wuja lub Penellana, a przecież jeden i drugi w przedsiębranéj wyprawie byli niezbędni.
Chodziło w téj sprawie o to, czy Marya zniosłaby trudy i niebezpieczeństwa zamierzonéj wyprawy. Dotąd zwycięzko przeszła wszystkie próby, bez widocznego znużenia; co prawda, była córką marynarza, przyzwyczajoną od dzieciństwa do morza i niewygód żeglarskiego powołania, a Penellan nie lękał się bynajmniej o jéj męztwo i zdrowie śród tego okropnego klimatu, ani w podróży przez morza podbiegunowe.
Stanęło wreszcie na tém po wielu roztrząsaniach, że młoda dziewczyna uda się wraz z innymi w drogę i że na wszelki wypadek na saniach będzie można wybudować maleńką kajutę z drzewa, szczelnie zamkniętą, a na pobyt dla niéj przeznaczoną. Co się tyczy Maryi, to w postanowieniu tém znalazła ona spełnienie gorących życzeń własnych, aby jéj nie rozdzielano z dwoma opiekunami.
Wyprawa była gotową: Marya, Jan Cornbutte, Penellan, Vasling, Aupic i Misonne mieli do niéj należéć. Turquiette pozostawał przy statku, aby go strzedz, do pomocy zaś dodano mu Gervique’a i Gradlina. Zapasy zostały zniesione, a Jan Cornbutte, na przypadek gdyby się podróż przeciągnęła, zamierzył na całéj drodze w pewnych odstępach urządzać składy, które w powrocie użytecznemi być mogą. Opakowano wszystko starannie, okryto skórami bawolemi, a cały ten ładunek ważył około siedmiuset funtów, który to ciężar nie był wcale zawielkim dla zaprzęgu, złożonego z pięciu dużych i silnych psów.
Dnia 22 października, wedle przewidywań kapitana, w stanie temperatury zaszła korzystna zmiana. Niebo się wyjaśniło, gwiazdy świéciły żywym blaskiem, a księżyc zawisnął nad horyzontem, aby nie zachodzić przez dni piętnaście. Termometr opadł do dwudziestu pięciu stopni niżéj zera.
Nazajutrz miano wyruszyć w drogę.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Stanisław Marek Rzętkowski.